czwartek, 21 maja 2015

Joanna Patrzylas - "Virion"

Ziemia w trzecim tysiącleciu naszej ery wygląda zupełnie odmiennie od tej, którą znamy. Próżno szukać na niej wysoko rozwiniętej technologii - w wyniku wojen wszelkie cywilizacje upadły, a rozwój techniczny uległ całkowitemu regresowi. Ludzie żyją w osadach, które działają podobnie do tych znanych ze średniowiecza, a dawne osiągnięcia technologiczne traktowane są bardziej jak legendy niż fakty. W jednej z takich osad, Thymenie, życie toczy się dość sielankowo, zważywszy na okoliczności - ludzie są dla siebie mili i pomocni, a przestępstwa w ogóle nie są popełniane. Niestety, w okolicznych lasach z ziemi zaczyna wydobywać się tajemniczy gaz, virion, który wzbudza w człowieku negatywne emocje. Thymeńczycy organizują więc wyprawę do Archenów - starożytnego ludu, który być może zna sposób na zwalczenie problemu.

O dwóch rzeczach trzeba wspomnieć na samym początku. Po pierwsze: Virion to w stu procentach książka fantasy, wbrew opisowi fabuły nie mająca tak naprawdę nic wspólnego z postapokalipsą. Osadzenie historii na cofniętej cywilizacyjnie ziemi nie ma najmniejszego znaczenia dla fabuły i chyba nawet lepiej, gdyby w ogóle nie było takiego odniesienia. Druga sprawa to docelowi odbiorcy książki - choć z początku nic na to nie wskazywało, dość szybko okazało się, że powieść przeznaczona jest raczej dla dzieci. Fabuła jest naprawdę prosta, schematyczna, w dużej mierze zawierająca rzeczy znane z baśni dla najmłodszych, takie jak choćby odwieczna walka dobra ze złem czy czysta miłość od pierwszego spojrzenia.

Choć książka Joanny Patrzylas ma ledwie dwieście pięćdziesiąt stron, czytałem ją mozolnie i z trudem, czemu winna była strona techniczna tekstu. Powieść zawiera w sobie niezliczoną liczbę powtórzeń (rekord to kilka linijek, w których jedno słowo użyte zostało cztery razy!), a wiele zdań najzwyczajniej w świecie ma wręcz karykaturalną konstrukcję. Przez na moment zawieszałem się w lekturze i skupiałem się na wymyśleniu alternatywnych wersji fragmentu, które brzmiały by bardziej naturalnie. Mocno irytujący był też przesyt wszelkiego rodzaju określeń - wiele razy miałem wrażenie, że dosłownie każdy podmiot czy dopełnienie musi mieć przynajmniej jedną przydawkę, a najlepiej dwie. Rozumiem, że warto jest czasem ubarwić opowieść, ale jakiś umiar też jest potrzebny. Było jeszcze kilka innych małych wad, ale one pojawiały się raczej jednostkowo.

Narracja towarzysząca nam podczas lektury również niepozbawiona jest wad. Parę razy zdarzyło się, że dwie sceny zostały zlane w jedną - po prostu połączone zostały na przykład opisem okolicy, który przeszedł od jednych wydarzeń do innych. Taki zabieg wypadł naprawdę sztucznie, więc całe szczęście, że w książce dominują standardowe podziały na sceny i rozdziały. Innym mankamentem były dla mnie przydługie opisy - stronicowy fragment omawiający okoliczności przyrody, który pojawił się na początku powieści, już był dla mnie sporą przesadą, jednak później potrafiło być gorzej; wierzcie mi, gdy na osiem stron pada jedno (sic!) słowo dialogu, dynamizm książki znacząco spada, zwłaszcza gdy jest ona tak niewielkich rozmiarów.

Wcześniej wspomniałem już trochę o fabule - jest ona zdecydowanie prosta i przeznaczona dla młodego czytelnika. I choć książki dla dzieci z reguły rządzą się swoimi prawami. to jednak są tego pewne granice. Jestem w stanie zrozumieć pewne uproszczenia fabularne, ale bez przesady. Wiele działań bohaterów jest tu zupełnie nielogicznych, słabo umotywowanych, a poziom niektórych zbiegów okoliczności czy uproszczeń fabularnych jest tak perfidny, że nawet mały czytelnik podda je w wątpliwość.

Szczerze mówiąc ciężko mi powiedzieć jakiekolwiek dobre słowo o Virionie. Nawet nie jestem w stanie wskazać potencjalnych odbiorców dla tej książki - starsi zdecydowanie znudzą się opowieścią i jednocześnie dostrzegą w niej liczne wady; co zaś do młodszych - z pewnością jest wiele innych książek przeznaczonych dla dzieci, które poruszają zawarte tu, baśniowe motywy, a które a po prostu lepsze. Ja niestety uważam czas spędzony na lekturze za zmarnowany, zwłaszcza, że czytanie tej książki szło mi na tyle opornie, że liczba poświęconych powieści godzin była zdecydowanie za duża.






Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

4 komentarze:

  1. Szkoda, po okładce spodziewałam się ciekawszej lektury. Dlatego nie sięgnę
    Moje-ukochane-czytadelka

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, pieruńsko irytująco brzmi miliard przeróżnych epitetów ładowanych w stosunku do wszystkiego. Przynajmniej na dłuższą metę. Szkoda, przynajmniej wiadomo czego unikać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W niedalekiej przyszłosci sama będę miała ta (nie)przyjemność czytania tej ksiazki. Zobaczymy co z tego wyniknie..

    OdpowiedzUsuń
  4. Już Twój opis pokazuje, że to nie dla mnie :]

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.