czwartek, 12 lutego 2015

Marc Elsberg - "Blackout"


Do Blackoutu podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Zamówiłam wyłącznie na podstawie ciekawej dla mnie tematyki i dopiero gdy zbyt późno było na rezygnację, dowiedziałam się, jak owa książka wygląda (a przede wszystkim jaką ma objętość). Nie będę się kryła – przeraziło mnie to. Krążyłam wokół tekstu dobrych kilka dni, pokończyłam wcześniejsze zobowiązania, a kiedy nie miałam już absolutnie żadnej wymówki z westchnieniem postanowiłam poświęcić książce wolny weekend. I wiecie co? Jedyne, czego żałuję, to że zrobiłam to tak późno!

Prąd towarzyszy nam każdego dnia – mamy telewizory, telefony, oświetlenie i lodówki. Jednak czy na co dzień zdajemy sobie sprawę, co mogłoby się stać, gdyby w jednej chwili zniknęły źródła drogocennej energii? Pewnego zimowego dnia taka sytuacja ma miejsce niemal na całym kontynencie – Europa z jasnego obszaru na mapie świata zmienia się w ciemny, zimny i ponury. Podczas gdy w sztabach kryzysowych panuje poruszenie, ludność zaczyna się niepokoić, a elektrownie zajmują się układaniem kolejnych okrągłych komunikatów o „pracy nad przywróceniem dostaw”, włoski haker, Piero Manzano, zauważa na swoim liczniku kod, który zdecydowanie nie powinien się tam znajdować. Czy to możliwe, aby ktoś celowo wywołał zaburzenia sieci energetycznych? Szukanie przyczyn awarii jest tym trudniejsze, im więcej czasu mija od jej rozpoczęcia…

Nie będę Was okłamywać i powiem wprost – pierwsze 100 stron to męka. Za objętością książki kryje się mnogość wątków i postaci, które, owszem, z czasem się zazębiają i przeplatają, ale na początku muszą zostać dokładnie przedstawione. Opowieść rozwija się z kilku (jeśli nie kilkunastu) perspektyw, a do tego dochodzi wprowadzenie techniczne, umożliwiające zrozumienie bardziej skomplikowanych zagadnień. Mówiąc krótko – dowiadujemy się, jak działają elektrownie, systemy energetyczne, liczniki itp. Z czasem jednak się to zmienia: opowieść zyskuje elementy sensacyjne i obyczajowe, a czytelnik oprócz suchych faktów otrzymuje także zdarzenia, które rzeczywiście emocjonują i podnoszą poziom adrenaliny. Im dalej, tym lepiej – poznajemy bohaterów, śledzimy wątki i coraz bardziej wkręcamy się w fabułę. W drugiej połowie książki miałam momenty, kiedy podnosiłam głowę po kilkudziesięciu minutach czytania i ze zdziwieniem odkrywałam, że w moim mieszkaniu… jest prąd!

Jeśli chodzi o tematykę, to zarówno warstwa fabularna, jak i społeczna prezentuje się dobrze i autentycznie. Autor podszedł do tematu poważnie i dokładnie odzwierciedlił strukturę organów zajmujących się bezpieczeństwem publicznym, a także tych zarządzających europejską energetyką. Mamy tutaj całą sieć tak wewnętrznych, jak i międzynarodowych powiązań opartych na wzajemnych zależnościach. Jednak powieść ukazuje nie tylko funkcjonowanie wyższych sfer; sztaby zarządzania kryzysowego w zdecydowanej większości do samego końca miały prąd, żywność, wodę. Prawdziwa tragedia rozgrywała się wśród zwykłych obywateli. To oni w jednej chwili stracili dostęp do możliwości zaspokajania niemal wszystkich elementarnych potrzeb. Elsberg świetnie ukazał mechanizmy społeczne, które w takiej sytuacji zaczynają działać – najpierw solidarność, chęć pomocy, poświęcenie, z czasem jednak rosnąca agresja i gotowość do negatywnych zachowań. Ludzie z Blackoutu stają w obliczu sytuacji ekstremalnej, skrajnie kryzysowej i choć starają się do końca utrzymywać twarz, niejednokrotnie po prostu nie mają wyjścia i poddają się impulsywności. Podczas lektury zdarzają się chwile, gdy zastanawiamy się „czy może być gorzej?” tymczasem mamy przed sobą jeszcze 200-300 stron i wiemy, jesteśmy święcie przekonani, że wszystko jeszcze przed nami. Taki stan czytelnika zdecydowanie świadczy o sile i talencie autora.

Blackout jest właściwie gotowym materiałem na film i muszę przyznać, że chętnie ujrzałabym tę historię na srebrnym ekranie. Od dzieciństwa uwielbiam gatunek katastroficzny, a dzisiejsze możliwości techniczne pozwalają na jeszcze ciekawsze jego ukazanie. Historia stworzona przez Marca Elsberga idealnie nadaje się do zekranizowania, co więcej – film z pewnością uwydatniłby to, co było świetne (pomysł, akcję), a do minimum ograniczył to, co wielu czytelników może uznać za minus (przydługie techniczne rozważania). Autor pomyślał nawet o subtelnym wpleceniu wątku miłosnego, który nie istnieje przez lwią część książki, ale jest – zupełnie jakby Elsberg wolał zawczasu połączyć konkretne dwie postaci, nie czekając aż Hollywood zepsuje całość wplątując w romans zupełnie kogoś innego…

Powieść jest pełna i dopracowana w każdym calu, a jej czytanie – mimo objętości i przydługiego wprowadzenia – jest czystą przyjemnością. Marc Elsberg opisał apokalipsę, lecz nie jest to opowieść oderwana od rzeczywistości; tak naprawdę podobny scenariusz jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dziś, jutro, za rok. Ta opowieść okuta na teorii spiskowej jest prawdziwym majstersztykiem, a jej odkrywanie – czystą przyjemnością. Gdy akcja nabiera tempa, nie sposób oderwać się od książki dopóki nie dobrnie się do zakończenia. Lekkie pióro autora i dynamizm opowieści zaskarbiają sobie uwagę czytelnika. Mnie nie pozostaje nic innego, jak zachęcić wszystkich tych, którzy czują się tekstem zainteresowani – naprawdę warto podjąć tę próbę, bo książka ma wszelki potencjał aby się podobać.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B., będącemu częścią GW Foksal.

11 komentarzy:

  1. O, właśnie się nad tą książką zastanawiam, a tu proszę, zachęcająca recenzja. W takim razie chyba podejmę próbę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę bardzo, bardzo <3 chcę tę książkę ogromnie i mam nadzieję, że zdobędę wkrótce ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. OGROMNIE mnie ciekawi ta książka. Przeraża mnie tylko jej objętość. Z decyzją czekałam na pierwsze recenzje i chyba już się bronić nie będę. I ta piękna okładka! Niby nic tam takiego nie ma, ale jest genialna ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, okładka jest bardzo prosta, ale klimatyczna - naprawdę świetna robota. Kiedy się patrzy na książkę na żywo, ma się wrażenie, że po naciśnięciu guzika napis się wyłączy. ;D

      Usuń
  4. Kupiłam tę książkę pod wpływem impulsu, okładki i opisu (chyba w dokładnie odwrotnej kolejności, ale to szczegół). Jeszcze się za nią nie zabrałam, ale po Twojej recenzji mam ogromną ochotę na jak najszybsze jej przeczytanie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie słyszałam wcześniej o tej książce, jednak zaciekawiłaś mnie! Pomysł wydaje się być świetny, a przydługie początki ostatnio coraz mniej mnie denerwują, więc chętnie zaryzykuję spotkanie z tą pozycją.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie powiedziałabym, że pierwsze 100, ale pierwsze 30-50 stron owszem, są męczące. Ale później - ha! później jest, tak jak piszesz, jak w filmie! Świetnie mi się czytało tę książkę. Świetnie!
    (I też napisałam o niej kilka słów: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/blackout-marc-elsberg.html)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie podzielam euforii. Książka jest słaba przez całe 800 stron. Zupełnie zbędne opisy spotkań, narad, urzędów. Wątek sensacyjny z Hakerem jest śmieszny. Nudna pozycja, a pomysł całkiem przyzwoity z którego można było ulepić coś na wysokim poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  8. właśnie dostałam tę książkę w swoje ręce i nie mogę się doczekać, aż ją przeczytam. Aktualnie czytam ,,Moje śliczne'' K.SLaughter, którą baaardzo polecam. Bardzo fajny thiller.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetna świetna super świetna! Nic więcej nie powiem...

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetna świetna super świetna! Nic więcej nie powiem...

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.