niedziela, 16 października 2016

Aleksandra Zaprutko-Janicka – "Piękno bez konserwantów"

Jak wspominałam już kilkukrotnie, książki wydawane pod szyldem Ciekawostek Historycznych i Prawdziwych Historii stanowią dla mnie lekturę potencjalnie interesującą – zarówno dobór tematów, jak i poziom tekstów jak do tej pory odpowiadały mi w 100%. Mimo lekkiej formy i przyjemnej otoczki zawsze udawało mi się dzięki nim poszerzyć swoją wiedzę, nawet jeśli kierunki owego poszerzania bywały dość dziwne. Nic więc dziwnego, że sięgnęłam po kolejną odsłonę serii; kusiła mnie podwójnie, bo tym razem Aleksandra Zaprutko-Janicka, autorka Okupacji od kuchni, zaprosiła nas do świata przedwojennej kosmetologii.

Oczekiwania wobec książki miałam całkiem spore, choć nie jestem w stanie stwierdzić, czego tak dokładnie chciałam. Poradnika? Na to raczej nie liczyłam. Podręcznika o zdrowych, naturalnych kosmetykach? To również za wiele. Lekkiej opowieści historycznej w stylu poprzedniej książki autorki? Tak, chyba najbardziej o to mi chodziło. Niestety książka nie należy do żadnej z tych kategorii i w ogóle bardzo trudno jest ją jednoznacznie sklasyfikować i ocenić. Wadą nie jest duża różnorodność tematyki czy stylu; chodzi raczej o nierówny poziom poszczególnych części tekstu, ich ogólny zamysł, a także pojedyncze myśli, których nie jestem w stanie zrozumieć.

Zacznę od tego, co spodobało mi się najbardziej i dzięki czemu ogólna ocena książki będzie zdecydowanie pozytywna. Gdy tylko zaczęłam lekturę pierwszego rozdziału od razu wiedziałam, że to będzie dokładnie to, czego szukam: styl był lekki, informacje podane jakby mimochodem, a jednak w dużej ilości, zaś narracja zachęcająca do dalszej lektury. Z zainteresowaniem czytałam o standardach urody z XX wieku: o początkach makijażu, o wymogu nieskazitelnej cery, o poradnikach dla kobiet, które pomagały dobrać odpowiednią pielęgnację... To było ciekawe doświadczenie, bowiem z jednej strony można w dawnych metodach znaleźć sporo podobieństw do dzisiejszych sposobów dbania o wygląd (zmieniły się narzędzia, ale nie cele), z drugiej jednak wiele jest wprost niewyobrażalnych przepaści. Autorka wspaniale żongluje zarówno bardziej powszechnymi faktami, jak i typowymi ciekawostkami: jedne i drugie skutecznie wzbudzają w czytelniku zainteresowanie.Mnie na przykład bardzo zaciekawiły początki wyrazistego makijażu i ich społeczne konotacje – nie mieści mi się w głowie, że mocna szminka i przydymione oko były symbolem rewolucji sufrażystek, zwłaszcza kiedy patrzę na część współczesnych feministek i ich stosunek do tego typu spraw. To zabawne, jak zmieniają się nie tylko kanony piękna, ale też hasła, które lud niesie na sztandarach oczekując rewolucji.

Bardzo ubolewam, że cała książka nie jest wyłącznie podobną historyczną opowieścią z wieloma żartami, smaczkami i informacjami – uwielbiam takie teksty i mogłabym czytać je na okrągło. Niestety, koniec każdego rozdziału trochę wytrącał mnie z czytelniczego rytmu: po dość jednolitej opowieści przychodził czas na coś w rodzaju kącika porad, gdzie autorka porusza popularne problemy natury estetyczno-kosmetycznej i odpowiada na nie sposobami z epoki. W teorii brzmi to nie najgorzej, jednak w praktyce ciężko stwierdzić, jaki tak naprawdę był zamysł. Gdyby w posłowiu autorka powiedziała jasno, że jest to jedynie prezentacja metod, wszystko byłoby w porządku – można by wrzucić je do jednego wora z ciekawostkami i tyle. Na nasze nieszczęście Aleksandra Zaprutko-Janicka wspomina jednak, że sporą część recept z powodzeniem wypróbowała na sobie. Niestety, w większości przypadków nie mamy informacji o tym, o które konkretnie metody chodzi i zastanawiam się, jak niewprawna czytelniczka ma oddzielić receptury skuteczne od szkodliwych, bo i takie się tu znajdą. Nie chcę kategoryzować, bo tak naprawdę w posłowiu odnaleźć możemy pewną sprzeczność: z jednej strony autorka mówi, że to wyłącznie książka historyczna, z drugiej jednak wspomina o użyteczności niektórych przepisów nie podając konkretów. To od czytelnika zależy, w jaki sposób podejdzie do tej opowieści.

Na domiar złego książce w wielu punktach towarzyszy dość naiwny tok myślenia, który mnie osobiście mocno raził i zniechęcał. Pierwsza z brzegu sprawa: autorka pisze o gwiazdach przedwojennego kina podając je jako przykład nieskazitelnej cery i nienagannego makijażu (czego dowodem są zdjęcia z epoki). Niestety daleka jestem od wiary w to, że w jakichkolwiek czasach gwiazdy wyglądały nienagannie, a już na pewno że jest to sprawka naturalnej pielęgnacji – tak jak i teraz za ich wizerunkiem stał sztab specjalistów, jedynie metody były inne. Co ciekawe, w jednym z rozdziałów, przy okazji opisywania początku podkładu, autorka sama wspomina o "warstwach tapety" tak grubych, że na ekranie były widoczne pęknięcia. Czy osoby o nienagannej cerze byłyby tak szpecone?

Pisząc ten tekst cały czas staram się znaleźć jakieś dobre określenie, które pozwoli mi tę książkę zaklasyfikować – na próżno. Na pewno nie jest to poradnik, bo choć można tu znaleźć całkiem przyjemne i aktualne przepisy na domowe specyfiki, to jednak spora część z nich stanowi raczej ciekawostkę z gatunku "nie próbujcie tego w domu". Na dobrą opowieść jest tu trochę zbyt mało ciągłego tekstu – kącik porad zajmuje 1/3 całości i, jak już wspomniałam, skutecznie wytrącał mnie z płynnego rytmu. Jednakże z perspektywy kosmetycznego laika, który nie miał zamiaru uczyć się z tej książki tajników pielęgnacji czy tworzenia kosmetyków, muszę przyznać, że lektura była – tak jak oczekiwałam – lekka i przyjemna. Niezależnie od pojedynczych elementów kolejny raz udało mi się dowiedzieć czegoś nowego i w pewnym sensie spojrzeć inaczej na historię kosmetologii. No i momentami naprawdę nieźle się bawiłam – patrząc z perspektywy czasu na niektóre specyfiki i zabiegi powszechnie stosowane jeszcze 100 lat temu naprawdę można się uśmiechnąć. Właśnie tak polecałabym czytać tę książkę: jako zbiór ciekawostek, które przybliżają nam nieco życie naszych przodków; wówczas niejednokrotnie możemy dać się zaskoczyć ich kreatywnością, pomysłowością i podejściem do życia. Warto mieć na uwadze, że jest to jedynie urywek całego obrazu epoki – dywagacje na ten temat pozostawię jednak osobom o wyższym poziomie wiedzy historycznej.






Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

10 komentarzy:

  1. Mimo niektórych mankamentów książkę chętnie bym przeczytała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zagłębiałam się wcześniej w historię kosmetologii, ale dla wszelkich ciekawostek i smaczków zawartych w książce byłabym w stanie to zmienić :)
    Pozdrawiam serdecznie- strefawyobrazni.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nawet bez szczególnego zainteresowania tematem można wychwycić kilka fajnych elementów i ciekawostek - zawsze wychodzę z założenia, że warto spróbować, bo może się okazać, że temat, którego do tej pory nie zgłębialiśmy, okaże się bardzo interesujący. :)

      Usuń
  3. Mam mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony temat mnie zainteresował. Z drugiej wspominasz o wadach, które nieco mnie zniechęcają. Jeżeli gdzieś natrafię na tą publikację, z ciekawości przeczytam. Nie będę jednak na siłę jej szukać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj, może Tobie nie będą aż tak mocno przeszkadzały te wady. :)

      Usuń
  4. Byłam bardzo zaintrygowana tą książką, ale po Twojej jakże wnikliwej recenzji mój zapał został ostudzony. Nie mniej jednak nie przekreślam tej lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno zachęcam, żeby spróbować samodzielnie - mimo wszystko nie muszą nam przeszkadzać/podobać się te same rzeczy. ;)

      Usuń
  5. Ja wiem, że muszę i chcę mieć bardzo tę książką, od początku jak zobaczyłam zapowiedzieć bardzo się nią zainteresowałam. Uwielbiam takie ciekawostki z dawnych lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że szybko ją dorwiesz i życzę udanej lektury! :3

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.