sobota, 14 lutego 2015

Tomasz Karandysz - "Cichy krzyk" [recenzja przedpremierowa]

Świat ogarnęła wielka wojna – państwa powstały przeciw sobie i każdy kto żyw ruszył do walki. Praktycznie nie ma już ludzi pamiętających czasy pokoju, a wielu nie zna życia poza frontem. Jedną z takich osób jest Johnny, młody żołnierz, główny bohater powieści. Podczas jednej z bitew mężczyzna zostaje ranny w wyniku wybuchu i trafia do polowego szpitala, gdzie poznaje młodziutką i uroczą Suzie. Jednak w tak trudnych warunkach romans nie ma racji bytu; tym, co zajmuje głowę Johnny’ego jest śmierć i wojna.

Zanim jeszcze czytelnik ma szansę poznać przemyślenia bohatera, musi się zmierzyć z językiem, jakim napisana jest powieść. Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ zdania są dziwaczne i niejednokrotnie nielogiczne. Autor dobiera bezsensowne sformułowania („szczęściarz i farciarz w jednym”, „zaskoczę cię gdy nie będziesz się tego spodziewał”), tworzy porównania bez osadzenia w rzeczywistości i zestawia pojedyncze patetyczne słowa z prostym językiem całej wypowiedzi. Z ciekawości przejrzałam opinie na temat poprzedniej książki autora; ku swojemu zdziwieniu nie odnalazłam żadnej, która podkreślałyby rażące błędy językowe, toteż zaczęłam sądzić, że zabieg może być celowy. Jeśli przyjęty styl miał odzwierciedlać sposób mówienia żołnierza czy prostego człowieka to owszem, wyszło, ale bardzo źle. Niezależnie od tego, czy było to przemyślane czy też nie, książkę czyta się po prostu fatalnie.

Nie lepiej jest w kwestii samej treści – opis sugeruje powieść analityczną, zakrawającą wręcz o filozofię, tymczasem najgłębszą refleksją na jaką się natknęłam było stwierdzenie, że lepiej jest wrócić na front, zamiast dalej przebywać w szpitalu, bo tam przynajmniej człowiek się nie nudzi. Opowieści o naturze ludzkiej nie stwierdziłam, pod filozofię można podciągnąć jedynie powtarzane bezustannie przekonanie bohatera, że tocząca się wojna nie ma sensu, jednak nie poparte żadnymi dalszymi argumentami. Autorowi brak wnikliwości – wątek miłosny przeprowadzony jest błyskawicznie i kończy się tak szybko, jak się zaczyna. Bohater zakochuje się od ręki, a w opowieści nie ma miejsca na ujęcie jakichkolwiek głębszych odczuć. Kwintesencją tekstu jest 12-stronicowy dialog między Johnnym a Suzie, z którego nie wynika absolutnie nic. Bohaterka zachowuje się jak stereotypowa kobieta, powtarzając że „powinien domyślić się sam”, przy czym, wierzcie mi, pozycja z jakiej startuje dziewczyna naprawdę zobowiązuje do innego zachowania. Generalnie ów dialog, który w założeniu miał chyba być kluczowy dla całej fabuły, nie prowadzi do absolutnie żadnych wniosków.

Starałam się znaleźć w tekście pozytywy, ale naprawdę było to zadanie karkołomne. Dla mnie jest to nowelka nie reprezentująca niczego – brak w niej celu i sensu, nie ma obiecanych głębokich przemyśleń, nawet język nie pozwala czerpać przyjemności z lektury samej w sobie.


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

5 komentarzy:

  1. Te dziwne zdania, o których piszesz, chyba by mnie porządnie wkurzyły. Albo może raczej rozśmieszyły, bo bardziej wkurza mnie, jak autor pisze z patosem waląc błędy ;d Raczej nie sięgnę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Intrygująca fabuła, cudowna okładka - szkoda, że z treścią już gorzej :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie sądzę żebym się w tej pozycji odnalazła, zabrakłoby mi jakiejś głębszej refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  4. No to niexle mnie załamała Twoja recenzja. Już niedługo i ja się z nią zmierze. Licze na to, że jednak mnie coś w niej zaskoczy.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.