poniedziałek, 30 czerwca 2014

Monika Matusik - "Przegapić życie"

Raz na jakiś czas czytam książkę, o której ciężko jest mówić. Z reguły „sprzedaję” Wam trochę fabuły, analizuję styl i technikę, przystępność oraz moje własne, subiektywne odczucia. W przypadku tekstu Moniki Matusik to właśnie te ostatnie wysuwają się na pierwszy plan. Choć podczas lektury wiele razy miałam skrajne myśli, a miejscami poddawałam w wątpliwość sensowność treści i akcji, koniec końców książka okazała się wspaniała. Przeczytałam ją jeszcze przed weekendem i do teraz pozostaję pod dużym wrażeniem. Czuję, że tekst zostanie ze mną na zawsze.

Opowieść jest historią Amelii – pacjentki szpitala psychiatrycznego, cierpiącej na zaniki pamięci. Dziewczyna trafiła pod obserwację po samobójstwie ukochanego, a przynajmniej tak jej się wydaje. Istotne jest bowiem nie to, co dzieje się naprawdę, a to, co robi z nią jej własny umysł. Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia całe Wasze życie okazuje się kłamstwem; wszystko: wspomnienia, emocje, uczucie szczęścia i skojarzenia nie istnieją, a co gorsza – mają w rzeczywistości swoje paskudne odpowiedniki. Tak mniej więcej wygląda sytuacja, w jakiej znajduje się Amelia. Dziewczyna myśli jasno i logicznie, snuje wspomnienia i może normalnie funkcjonować. Jedynym problemem są luki w pamięci, i fakt że to, co w niej pozostaje, zupełnie nie zgadza się z powoli ujawnianymi elementami rzeczywistości.

Choć początkowo pewne rozwiązania wydawały mi się dziwaczne, akcja nie składała się w całość, a bohaterów odbierałam jako nienaturalnych, z czasem wiele się zmieniło. Okazało się, że autorka świetnie poradziła sobie z przyjętym tematem, mimo że wymagał on wiele wyczucia i doświadczenia. Stworzyła autentyczny i złożony portret osoby zaburzonej, a przy tym udało jej się zwieść czytelnika, któremu odkrycie prawdy zajmuje całkiem sporo czasu. Osobiście byłam w szoku, kiedy już zdałam sobie sprawę, o co tak naprawdę chodzi – nie mogłam uwierzyć, że autorka tak skrupulatnie wykreowała swój świat.

Trzeba jednak przyznać, że nie jest to książka dla każdego – wiele osób będzie się nudziło, a niejasności prawdopodobnie dodatkowo spotęgują to odczucie. Jednak dla tych, którzy cenią sobie psychologiczne podłoże tekstu i lubią sami wnikać w umysł bohatera, książka jest idealna. Autorka włożyła w swój tekst sporo pracy i wyszło jej to na dobre – opowieść jest autentyczna, choć z pewnością opowiada o pewnej skrajności.  


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

czwartek, 26 czerwca 2014

Michelle Cohen Corasanti - "Drzewo migdałowe"

Zawsze z otwartymi ramionami przyjmuję do siebie książki trudne, szczere i prawdziwe. Choć, jak każdy konsument, nierzadko sięgam po to, co lekkie, łatwe i przyjemne, nie żyję samą rozrywką i doceniam wartość płynącą z prozy z tzw. drugim dnem. W przypadku książki Michelle Corasanti nie spodziewałam się aż tak wyraźnego przesłania, jednak w ostatecznym rozrachunku jestem z lektury bardzo zadowolona.

Nie pozwól, żeby zawładnęło Tobą poczucie winy, bo to jest choroba, jak rak, która będzie Cię zżerać po kawałku, aż nic nie pozostanie.[s.63]

Dwunastoletni Ahmad stopniowo traci wszystko – siostrę, dom, ukochanego ojca. Konflikt, którego nie rozumie, stawia go w pozycji głowy rodziny, jedynego żywiciela. Na barki chłopca spada ciężar nie do udźwignięcia – ale czy na pewno? Drobnymi kroczkami ciężkiej pracy i determinacji, mimo cierpień, Ahmad dostosowuje się do warunków i daje z siebie wszystko. Odpowiednie priorytety i odważne decyzje pozwalają mu żyć i wyprowadzać na prostą rodzinę, dotąd ogarniętą rozpaczą. Mimo cierpień, odnajduje on własną drogę i nie opuszcza jej nawet w trudnych chwilach. Ahmad nie pielęgnuje urazy, stara się mieć otwarty umysł i nie zadręcza się tym, co się wydarzyło – prawdopodobnie te właśnie cechy, do spółki z niezwykłym talentem matematycznym, są odpowiedzialne za jego sukces.

Tekst już od pierwszej strony daje czytelnikowi w kość. Autorka nie bawi się w ozdobniki, nie szafuje niezwykłym stylem i okrągłymi, dyplomatycznymi zdaniami. Tutaj wszystko jest ukazane takie, jakim jest naprawdę – okrucieństwa wojny są wyraźne, głód jest głodem, śmierć śmiercią, a sposób opisu sprawia, że niemal słyszymy huk wystrzałów i płacz kobiet. Podczas lektury czytelnik niejednokrotnie czuje ucisk w piersi i jest to zdecydowanie mocna strona książki. Bohaterowie są niezwykle doświadczeni przez los, ale przez to bardzo prawdziwi. Autorce udało się w tym względzie to, z czym wielu pisarzy nie daje sobie rady mimo doświadczenia – prawdopodobieństwo życiowe. Poza tym tekst jest napisany po prostu dobrze, a styl pozwala czytelnikowi czerpać przyjemność z tej trudnej lektury.

Kolejnym atutem książki jest szeroko rozbudowane tło społeczno-politycznie. Historia Ahmada żywo przeplata się z historycznymi wydarzeniami, a autorka nie pozostaje obojętna na ich konsekwencje. Dla europejskiego czytelnika, przywykłego do wizerunku Żydów jako ofiar holocaustu, zetknięcie z Drzewem migdałowym może być czymś nowym – ich postawa wobec Palestyńczyków jest żywym dowodem na to, jak łatwo z ofiary można stać się agresorem. Michelle Corasanti nie boi się podjąć tego tematu i mimo że z pochodzenia jest Żydówką, rozlicza własny naród sprawiedliwie, nie broniąc go z wrogich postaw i rażących nadużyć. Nie znaczy to jednak, że świat przedstawiony w jej książce jest czarno-biały, wręcz przeciwnie – mamy tu wszelkie odcienie szarości. Zarówno bohaterowie, jak i całe narody pokazane są niejednolicie, a ich działania noszą w równym stopniu znamiona dobra i zła. Autorka nie ocenia swoich bohaterów, co dodatkowo ich uautentycznia.

Fakt, historia Ahmada jest opowieścią fikcyjną i widać to niemal na każdej stronie – osiągnięcia, jakich dokonał, nie są dostępne dla przeciętnego mieszkańca Europy czy Ameryki, a co dopiero ogarniętej wojną Palestyny. Opowieść nie ma jednak na celu zbudowania wzorca robienia kariery, a jedynie ukazanie jak siła i determinacja mogą zmienić nasze życie. Chłopiec, który stracił wszystko, odbudowuje świat nie tylko własny, ale i całej rodziny. Tekst pokazuje również wartość, jaką niesie ze sobą doświadczenie. W opisanym społeczeństwie młodzi garściami czerpią z tego, co przeżyli starsi, a wzajemny szacunek, kultura i bliskość w rodzinie stanowią o sile narodu i pojedynczych jego przedstawicieli.

Być może słyszeliście już, że Drzewo migdałowe to wyjątkowa opowieść. Jeśli nie – ja Wam o tym mówię. Od pierwszej strony czytelnik wpada w wir emocji, które towarzyszą mu do samego końca, nawet jeśli pozornie akcja biegnie ku lepszemu. Autorka postawiła sobie za cel stworzyć powieść szczerą i dopięła swego. To nie jest łatwy tekst, ale myślę, że ludzie powinni poznać go lepiej – kolejny raz mamy przed sobą pisemne świadectwo tego, że wojen nie da się wygrać, gdy stawką na polu bitwy jest ludzkie życie.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.

wtorek, 24 czerwca 2014

Stephan Talty - Agent "Garbo"

Nigdy nie przepadałam za nauką historii i powiem wprost – winię za to system. Suche fakty, bezsensowna pamięciówka z dat i płaskie, nijakie, martwe postaci, których nie da się lubić lub choćby nienawidzić. Nie wiem, jak przetrwałabym edukację, gdyby nie dwoje naprawdę wspaniałych historyków, z którymi zetknął mnie los, a którym wdzięczna jestem za to, że nauczyli mnie myśleć i wyciągać wnioski – bo w końcu do tego winna służyć nauka o dawnych dziejach. Dziś nie stronię od tematyki historycznej, choć od podręczników zdecydowanie wolę historical fiction, które w niezwykłej otoczce przemyca pewne istotne dla dziejów ludzkości fakty i wydarzenia. Muszę jednak oddać sprawiedliwość Stephanowi Talty’emu – pokazał mi, że to, co prawdziwe, także może być ciekawe. Prawdę mówiąc z ciężkim sercem klasyfikuję Agenta "Garbo" jako literaturę faktu. Barwny język opisu zwodzi czytelnika – autor snuje swą opowieść zupełnie nie jak historyk, stylem przypomina raczej wytrawnego literata.

Również tematyka powieści jest niezwykle ciekawa – autor postawił sobie za cel opowiedzieć historię jednego z najsłynniejszych szpiegów II wojny światowej. Juan Pujol Garcia przez lata zwodził niemiecki wywiad jako podwójny agent na zleceniach aliantów, a czynił to wyłącznie dzięki… wyobraźni. Rozpoczynając działania nie miał nic oprócz wielu nieudanych interesów, które pozostawił za sobą, a także własnego umysłu i determinacji – to właśnie ta ostatnia pozwoliła mu zajść tak wysoko. Tworząc barwne opowieści, oparte zaledwie na strzępkach faktów, zdobył zaufanie najpierw Niemców, a później aliantów i to tym ostatnim służył w czasie wojny, prowadząc działania dezinformacyjne. Do jego zasług należy między innymi zmylenie przeciwnika w sprawie desantu wojsk w Normandii.

Książka zawiera wiele smaczków, drobnych opowieści, przy których nie sposób się nie uśmiechnąć. Przesyłanie podręcznika lotnictwa zapieczonego w cieście, pierwsze próby z atramentem sympatycznym, świetnie prosperująca siatka zmyślonych agentów, czy też przekonanie Niemców, że tekturowe makiety mają posłużyć aliantom w prawdziwej wojnie… Pujol przez całą swoją karierę wznosił się na wyżyny własnych możliwości i każde zadanie wykonywał na 100%. Czasem nie sposób zrozumieć, jakim cudem ktokolwiek mógł mu wierzyć, warto jednak pamiętać, że w tamtym czasie każda informacja była na wagę złota, a działania agenta ‘Garbo’ nie były bynajmniej przypadkowe. Za każdym jego krokiem stało wielu pracowników wywiadu i to również im oddana jest w tej książce sprawiedliwość.

Warto również dodać, że tekst jest naprawdę dobrze opracowany pod względem technicznym. Choć lektury nie przerywają nam irytujące przypisy, w dowolnej chwili możemy sprawdzić pochodzenie cytatu w indeksie z tyłu książki. Zajrzenie tam daje czytelnikowi pełen obraz na źródła i mnogość faktów, jakimi posłużył się autor, a których w ogóle nie odczuwa się podczas lektury. Drugą zaletą jest Dramatis Personae oraz dodatek dotyczący wspominanych w tekście organizacji – idealne rozwiązanie dla kogoś takiego jak ja, kto potrafi zgubić się w gąszczu nieznanych pojęć.

Jakby dla równowagi tekst posiada również kilka mankamentów – najbardziej znaczącym jest forma jego wydania. Z racji opisowego charakteru tekstu akapity są długie, dialogi pojawiają się rzadko, a tekst już sam w sobie jest dość zbity i męczący dla oka. Dodatkowo, jakby dla podkreślenia tego faktu, wydawnictwo dołożyło niewielką i bardzo spójną czcionkę. Niestety, w efekcie musiałam co jakiś czas przerywać lekturę, co było dość irytujące. Na szczęście treść była ciekawa i wciągająca, a wspomniana na początku narracja dodatkowo umilała lekturę. Muszę przyznać, że choć mogłam się domyślać, jakie będą dalsze wydarzenia, brnęłam dalej, ciekawa spojrzenia autora na te kwestie. Ta fabularyzowana opowieść pozwoliła mi szerzej spojrzeć na tematykę akcji dezinformacyjnych i pracę szpiegów w czasie II wojny światowej. Fani tej tematyki z pewnością będą usatysfakcjonowani lekturą, jednak tak naprawdę książka powinna spodobać się wielu osobom. To ciekawa opowieść o człowieku, który nie mając nic, wspiął się na sam szczyt i osiągnął sukces. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Business and Culture oraz Wydawnictwu Muza SA.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (czerwcowy motyw - niebo).

niedziela, 22 czerwca 2014

Marcin Wolski - "I stała się ciemność"

Po raz kolejny zwróciłam uwagę na okładkę – mroczny, stary budynek zwiastował klimat, który na ogół lubię. Opis okładkowy nie sugerował absolutnie niczego, co dodatkowo podsycało moją wyobraźnię. I nawet mimo tego, że wnętrze książki nijak ma się do okładkowego nastroju, jestem z lektury bardzo, bardzo zadowolona.

Tytułowe opowiadanie, otwierające zbiór, oparte jest na klasycznym motywie małej miejscowości, w której zaczynają dziać się niewyjaśnione rzeczy, oraz przybysza, chcącego ową tajemnicę rozwikłać. Mimo znanego schematu lektura jest naprawdę przyjemna, a autor nie katuje nas bynajmniej nudą i szablonowością. Czytelnik poznaje tajemniczy lud Ziemniaków, aparycją przypominający kosmitów i prowadzący ukryte życie pod powierzchnią ziemi. Jak dotąd istoty ograniczały interakcje z ludźmi do minimum, jednak pewne ingerencje sprawiły, że sytuacja powoli się zmienia…

Drugie opowiadanie, Dziennik znaleziony w taczce jest zupełnie inne – to hiperbola, satyra na komunistycznych dygnitarzy. Głównym bohaterem tekstu jest wysoko postawiony działacz partyjny, a jego opowieść, zapisana w formie pamiętnika, traktuje o codziennym życiu. Oczywiście autor na dużą skalę stosuje tu wyolbrzymienia i do przesady doprowadza pewne fakty, czyniąc bohatera nieomylnym i niemal wszechwładnym. Zamknąć gazetę, wypisującą niewygodną prawdę? Załatwione. Wysłać na zagraniczne stypendium kochankę, którą odkryła żona? Bez problemu. Zrobić doktorat w kilka miesięcy, by nie być gorszym od kolegów? Oczywiście. Wszystko to okraszone jest ciekawym, przepełnionym ironią językiem. Autor kreuje bohatera zabawnego w swej przesadzie, niekompetentnego przez nieznajomość używanych słów i żyjącego w świecie oderwanym od rzeczywistości, pełnym wystawnych przyjęć i braku poszanowania dla innych.  

Powyższe teksty zajmują niemalże 2/3 całej objętości książki. Reszta to zbiór krótkich opowiadań, liczących średnio 2-3 strony każde. Tę część dużo trudniej jest ocenić pod względem stylu czy języka, autor pisze bowiem niezwykle równo i utrzymuje stały poziom. Widać wyraźnie, że jest wytrawnym literatem, a krótkie formy to dla niego nic nowego. Jedyne co odróżnia od siebie poszczególne opowieści to tematyka oraz jakość pomysłów – jedne porywają bardziej, inne mniej, a jeszcze inne zdają się być świetnymi materiałami na dłuższe historie.

Moimi faworytami jeśli chodzi o tematykę i przepiękne metafory są teksty Z życia marionetek i Rentgen – refleksje nad ograniczeniami, jakimi na co dzień jesteśmy poddawani. Autor sugeruje, że pozorne wyzwolenie z kajdan nie daje nam gwarancji, że już nigdy nie zostaniemy ograniczeni, a wolność sama w sobie może być dla człowieka pułapką. Interesującym jest motyw poruszony w Smutku spełnianych życzeń, którego bohater przeżywa tragedię związaną z mocą słów – wszystko o co prosi, natomiast się dzieje. Nietrudno wyobrazić sobie, jak wielki szok przeżyłaby większość z nas, na co dzień wypowiadająca mimowolne życzenia – „Niech go szlag!”. Przy rozpisaniu pewnych wątków dobrym materiałem na powieść lub przynajmniej dłuższe opowiadanie byłby Seryjny – bardzo przyzwoity ukłon w stronę fanów kryminału. Za istotną należy też uznać serię opowiadań dotyczących królestwa Amirandy, którymi poprzeplatana jest trzecia część zbioru. Ukazują one mechanizmy rządzące królestwem, tajemnicze wypadki i losy władców. Choć jasne jest ich odniesienie do życia w zwyczajnym państwie, więcej w nich satyry niż trudnej, ukrytej w przenośni treści.

Jakkolwiek różnorodna jest tematyka opowiadań Marcina Wolskiego, zawsze cechuje je jedno – duża dawka humoru. Autor zgrabnie operuje ironią, tworzy hiperbole i metafory, bawi się alegoriami, a jego światy, choć naprawdę fantastyczne, mają mocne osadzenie w rzeczywistości. Z pewnością osoby starsze, pamiętające czasy PRL-u, dostrzegłyby w tekstach więcej nawiązań i specyficznego, ukrytego stylu, jednak moim zdaniem młodsi czytelnicy również mogą odnaleźć w tym zbiorze sporą dawkę rozrywki na najwyższym poziomie. W moim przypadku lektura była niezwykle przyjemna. 


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu M.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (czerwcowy motyw - niebo)

sobota, 21 czerwca 2014

Wyniki konkursu z okazji setnego wpisu

Tym razem postanowiliśmy nie trzymać Was zbyt długo w niepewności i dlatego bez zwłoki podajemy wyniki konkursu z okazji setnego wpisu! Rozdawaliśmy dwie książki - Niezwykłą historię Marvel Comics Seana Howe'a oraz Czas Żniw Samanthy Shannon, a na uczestników czekały dwa oddzielne zadania konkursowe. Zgłosiło się 10 osób i bardzo wszystkim dziękujemy! :3

Zacznijmy od wyników w zadaniu, które łatwiej było ocenić, czyli tym, w którym nagrodą był Czas Żniw. Mieliście odgadnąć, którzy bohaterowie z uniwersum Marvela są naszymi ulubionymi. Nikt nie trafił w 100%, ale zdecydowaliśmy się przyznać nagrodę osobie, która była najbliżej prawdy, a jest to...








Gratulujemy! Edyta poprawnie odgadła bohaterów, a jedynie źle ich do nas przyporządkowała - to Kaś szaleje na punkcie Iron Mana, a Sylwek jest fanem Wolverine'a.

Co do drugiego (a właściwie pierwszego) zadania, wyłonienie zwycięzcy było znacznie trudniejsze. Pierwszy raz przyszło nam oceniać czyjeś wypowiedzi i spośród nich wybierać najlepszą, a fakt, że jest nas dwoje, wcale nie pomagał w podjęciu decyzji. Koniec końców, decyzją komisji w składzie Kaś i Sylwek książka Niezwykła Historia Marvel Comics trafia do...








Urzekła nas energia płynąca z tej wypowiedzi. :)


Dziewczyny, ślemy już do Was e-maile i jeszcze raz serdecznie gratulujemy. Pozostali natomiast już niedługo będą mogli wziąć udział w konkursie, tym razem ukierunkowanym nieco bardziej na klimaty horroru.

~*~

Oficjalny komunikat Kaś w sprawie Marvela: Kochani, chciałabym zdementować wszelkie plotki, powstałe po sugestiach niektórych, jakoby Spider-man należał do grona moich ulubionych bohaterów komiksowych. Prawdę mówiąc szczerze go nie znoszę. Jedyny komiks z nim w roli głównej, który naprawdę mi się podobał i w pełni oddaje moje uczucia co do niego, to ten:

piątek, 20 czerwca 2014

Kiera Cass - "Elita"

Stosunkowo rzadko zdarza się, żebym chłonęła za jednym zamachem kilka kolejnych tomów cyklu. Właściwie w moim dorosłym życiu taka sytuacja miała miejsce tylko raz – w przypadku Igrzysk śmierci, kiedy wpadłam w istny cug i przeczytałam trzy książki pod rząd w dosłownie ekspresowym tempie. Dopiero Kierze Cass udało się wywołać u mnie podobny efekt; po lekturze Rywalek ogarnął mnie niezwykły smutek – coś się skończyło, a ja wiedziałam, że historia ma ciąg dalszy. W dodatku nie miałam do niej dostępu… Na szczęście dzięki Sylwkowi męka nie trwała długo, a na drugi tom bestsellera Kiery Cass rzuciłam się jak nastolatka.

Muszę przyznać, że podczas lektury byłam na każdym kroku zaskakiwana. O ile pierwszy tom można z czystym sumieniem nazwać prostą baśnią w stylu Disneya, o tyle w drugim do akcji wkrada się wiele różnorodnych czynników społecznych. Autorka pochyliła się w końcu nad niezwykłym systemem klasowym oraz historią państwa – prawdę mówiąc jestem ciekawa, jak chce doprowadzić to wszystko do szczęśliwego zakończenia, mając do dyspozycji tylko jeden tom. Lepiej poznajemy również sytuację rodzinną kandydatek oraz kulisy życia króla i królowej. Światło dzienne ujrzą tajemnice, które powinny jeszcze długo być ukrywane, a wiele osób będzie musiało ponieść konsekwencje swoich czynów.

W toku zdarzeń rośnie też napięcie między dziewczętami. To, co je różni, uwydatnia się, a sytuację dodatkowo zaognia postawa księcia Maxona, który skrupulatnie realizuje powinności wobec wszystkich kandydatek. Okazuje się, że pozycja Americi nie jest stała, a inne dziewczyny nie są bynajmniej pozbawione szans w rywalizacji o koronę i miłość Maxona. Atmosferę dodatkowo podkręcają nowe zadania, jakie czekają na kandydatki, a także rosnące zadomowienie dziewcząt w pałacu. Te, które dotąd nie traktowały zwycięstwa jako czegoś możliwego, zaczynają w nie wierzyć i podejmować działania.

Mimo rozbudowania społecznego tła, wątki emocjonalne w książce z pewnością nie zostały zaniedbane. Otrzymujemy jaśniejszy wgląd w przeżycia wielu bohaterów, choć na pierwszy plan wysuwają się oczywiście rozterki sercowe Americi, która pozostaje rozdarta pomiędzy niewygasłą miłością do Aspena, a rodzącym się dopiero uczuciem do Maxona. Słyszałam wiele zarzutów odnośnie niezdecydowania bohaterki – mnie ten aspekt nie zraził jakoś szczególnie, być może dlatego, że spodziewałam się czegoś dużo gorszego. Fakt, dorosły czytelnik patrzący z zewnątrz jest w stanie jasno i klarownie ocenić postępowanie Americi, a ona sama wciąż podejmuje niezbyt mądre i bardzo ryzykowne decyzje. Wszystko to jednak jest uzasadnione i zrozumiałe. Prawdę mówiąc dziwię się, że jej reakcje są tak stonowane – ja z moim temperamentem i poziomem zazdrości wydrapałabym oczy każdej kandydatce, która odważyła się publicznie położyć łapę na moim ukochanym.

Podoba mi się, że drugi tom Selekcji jest dużo bardziej różnorodny. Przed czytelnikami otwiera się wiele nowych drzwi, a wątki zostają rozbudowane i przemieszane. Sporo sytuacji zaskakuje, a autorka co i rusz daje czytelnikom prztyczka w noc, przeplatając pozytywy z negatywami. Pałacowy świat, choć na początku jawił się jako czarno-biały, pokazuje coraz więcej odcieni szarości, a gierki pomiędzy poszczególnymi osobami stają się powoli nie do zniesienia. Choć rzadko się to zdarza, podczas lektury wściekałam się nie na żarty i wielokrotnie ją przerywałam, żeby uspokoić nerwy. Mimo że nie chciałam, zżyłam się z bohaterami, a ich losy przestały być mi obojętne. Teraz pozostaje mi tylko czekać na wydanie trzeciej części (lub szybko podszkolić angielski i sięgnąć po e-booka…).

środa, 18 czerwca 2014

Robert Kirkman, Jay Bonansinga - "The Walking Dead. Narodziny Gubernatora"

Odkąd filmy tworzone przez George'a A. Romero na stale wprowadziły do popkultury wątek żywych trupów, co roku przeciętny odbiorca zalewany jest masą tytułów opowiadających o zombie w każdym możliwym wydaniu. Większość to produkcje niskiej jakości, nie mające szans na większą popularność, czasem jednak trafiają się dzieła wybitne, które mimo braku solidnego zaplecza finansowego są w stanie przebić się do licznych odbiorców. Taką właśnie perełką jest stworzony przez Roberta Kirkmana komiks The Walking Dead, będący dziś jedną z najpopularniejszych serii komiksowych wśród wydawnictw niezależnych. Pomysłodawca i scenarzysta nie spoczął jednak na laurach, lecz postanowił rozszerzyć stworzone przez siebie uniwersum o serię książek. Narodziny Gubernatora to pierwsza część tego cyklu, ukazująca wydarzenia, które ukształtowały jednego z najbardziej rozpoznawanych antagonistów komiksowych.

Brian Blake, choć starszy od swojego brata, Philipa, zawsze był tym słabszym. Mniejsza postura, brak odwagi - bez wątpienia był osobą, która podczas apokalipsy zombie nie miała najmniejszych szans na przeżycie. Najprawdopodobniej zginąłby już na samym początku, kryjąc się w ciemnej piwnicy, czy to zagryziony przez przypadkowego żywego trupa, czy też po prostu z głodu. Szczęśliwie został on odnaleziony przez Philipa, który wraz ze swoją córką Penny oraz dwójką przyjaciół podąża do Atlanty, gdzie spodziewa się natrafić na obóz dla osób, które przetrwały pojawienie się "kąsaczy". Niestety, droga do stolicy Georgii nie jest lekka, a problemem okazują się być nie tylko zombie, ale też ludzie. Co gorsza, atmosfera panująca wewnątrz grupki ocalałych robi się coraz cięższa...

Robert Kirkman jest scenarzystą komiksowym, nie zaś pisarzem, dla tego do pomocy przy tworzeniu powieści zaprosił znanego w USA twórcę thrillerów, Jaya Bonansingę. Dzięki temu wszystkie pomysły Kirkmana zostały w profesjonalny sposób przeniesione na papier. Kunszt literacki pisarza rzuca się w oczy - wszelkie opisy są bardzo plastyczne, mocno oddziałują na wyobraźnię. Bonansinga w dokładny sposób oddaje słowami wydarzenia przytrafiające się bohaterom, nie szczędząc opisów drastycznych czy momentami wręcz niesmacznych. Do tego wszystkiego akcja książki opisywana jest w czasie teraźniejszym - zabieg taki znacząco zwiększa dynamizm, z jakim fabuła posuwa się do przodu i wywołuje u czytelnika wrażenie bezpośredniego obserwowania wszystkiego, co się dzieje.

Można się nieco przyczepić do samych wydarzeń, jakie przytrafiają się grupce ocalałych ludzi. Przez większą cześć powieści na przemian obserwujemy to niesamowitego pecha, objawiającego się w wręcz niesamowitych splotach wydarzeń, w wyniku których drużyna traci niemal wszystkie zdobycze dające jej przewagę w walce z żywymi trupami; to z drugiej strony co chwilę natrafiają na idealne kryjówki bądź duże zapasy żywności i użytecznych przedmiotów, zwiększające ich szanse na przetrwanie. Fabuła skacze z jednej skrajności w drugą, usilnie omijając bardziej prawdopodobne sytuacje, które nie odmieniałyby aż tak drastycznie losu bohaterów. Jestem jednak w stanie zrozumieć taki zabieg - nagłe zmiany sytuacji w znaczący sposób wpływają na psychikę bohaterów, a to na niej tak naprawdę skupia się książka. W końcu utrata niedawno zdobytych wygód w apokaliptycznym świecie jest szczególnie bolesna...

Narodziny Guberntatora nie są powieścią o zombie. Jasne, hordy ożywienców non stop przewijają się na kartach powieści, niejednokrotnie usiłując wgryźć swoje szczęki w świeże ciała należące do głównych bohaterów, nie jest to jednak najistotniejszy wątek. Fabuła skupia się na postaciach, na tym, jak przytrafiające się im wydarzenia wpływają na ich psychikę. Kirkman i Bonansinga zamknęli bohaterów w świecie, w którym ich poglądy na życie i zasady moralne zostały wywrócone do góry nogami. To świat, w którym w ludziach budzą się przerażające instynkty i emocje, o które większość ludzi by się nie podejrzewała. To także świat, w którym można nie zauważyć chwili, w której przekroczyło się tę cienką linię oddzielającą normalność od czystego szaleństwa..

Zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim fanom komiksowych Żywych Trupów - to idealne uzupełnienie wykreowanego przez Roberta Kirkmana uniwersum. Narodziny Gubernatora to także znakomita książka dla osób, które nie miały jak do tej pory styczności ze światem The Walking Dead, zwłaszcza lubiących historie o grupce osób w upadającym świecie. Nie wiem jedynie, czy po tę książkę powinny sięgać osoby, które postać Gubernatora znają jedynie z serialowej adaptacji komiksu - telewizyjna historia postaci jest nieco odmienna od tej, która została oryginalnie napisana, przez co lektura książki może wywołać pewien mętlik w głowie. Może, ale nie musi - więc może jednak warto zaryzykować i sięgnąć po powieść?


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Mat Sidal - "Anamnesis"

Wybrałam tę książkę jak to ja – trochę po okładce, trochę po opisie na stronie wydawnictwa… Nawet nie przeszło mi przez myśl sprawdzenie ocen lub opinii czytelników na jakimkolwiek portalu. Gdy dostałam książkę i chciałam oznaczyć ją jako właśnie czytaną, przeraziłam się niską oceną. Muszę jednak przyznać, że to kolejny raz, kiedy przychodzi mi nie zgodzić się z opiniami innych czytelników.

Pierwszą, podstawową i największą zaletą tekstu jest nie treść, a język, jakim posługuje się autor. Długie akapity pełne złożonych zdań snują opowieść, która daje niezwykle wiele satysfakcji z lektury. Autor bawi się słowem, snuje dygresje, miesza tematy i tym samym zabiera czytelnika w niezwykłą literacką podróż. Dodatkowo w tekst wplecione są wiersze, w większości stworzone przez samego autora. Nie znam się na poezji, ale ta wyjątkowo przypadła mi do gustu i dodatkowo podniosła wartość tekstu. W zakresie literackim kuleją jedynie dialogi, są sztuczne i zupełnie niedopasowane. Na szczęście autor chyba zdawał sobie sprawę, że nie jest to jego mocna strona, bo dyskusji jest tu niezwykle mało.

Niestety, sam język, chociaż wspaniały, nie odpowiada za wartość książki. Pośród różnorodności obrazów ciężko odnaleźć treść i sens, a także główną oś czasoprzestrzenną. Wiemy, że opowieść dotyczy losów literata Maxa Moriela, który uchodzi z życiem z zamachu, jaki szykują na niego tajne służby. Wiemy też, że ów twórca po ucieczce ukrywa się na Maderze, gdzie czekają na niego jeszcze większe kłopoty. Jednak wszystko to, ukryte w gąszczu dygresji, nie składa się zupełnie w jedną spójną opowieść. Wręcz przeciwnie – choć do pewnego momentu miałam wrażenie, że wiem, o co chodzi, tak naprawdę nawet po skończeniu tekstu nie jestem w stanie tego zweryfikować.

Moja wysoka ocena książki wynika z faktu, że tekst naprawdę mi się podobał. Lektura była dla mnie niezwykle miłą odskocznią od przeciętnych językowo tekstów, z którymi stykam się na co dzień, natomiast dygresyjne fragmenty analizujące czytelnictwo, a także napisane przez autora wiersze uważam za prawdziwy literacki majstersztyk. I choć gdzieś podskórnie czułam, że niskie oceny nie biorą się znikąd, a więc treść zapewne nie dąży do satysfakcjonującego końca, losy Maxa wciągnęły mnie i z zapałem śledziłam kolejne zdarzenia na osi czasu. Zdaję sobie jednak sprawę, że Anamnesis nie jest książką dla każdego – indywidualnej ocenie pozostawiam fakt, czy dla Ciebie właśnie książka Mata Sidala jest interesująca.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

sobota, 14 czerwca 2014

Kiera Cass - "Rywalki"

Nigdy nie lubiłam klasycznych księżniczek Disneya – Kopciuszka, Aurory…  Jako dziecko preferowałam bajki o silnych, niezależnych i niepokornych młodych damach. Zaczęło się od Jasminy z Alladyna, potem była wieloletnia i nigdy nie wygasła fascynacja Bellą z Pięknej i Bestii, a już jako dorosła na nowo odkryłam Mulan i zakochałam się w kreacji głównej bohaterki. Choć dziewczęta te pochodzą z różnych kultur i klas społecznych, łączy je jedno – odwaga, by pozostawać sobą bez względu na okoliczności i zdanie innych.

Taką postacią jest również America, o której traktuje tekst Kiery Cass. Dziewczyna z niezbyt wysokiej klasy społecznej wiedzie skromne acz szczęśliwe życie, planując przyszłość z ukochanym Aspenem. Jej spokój przerywa rozpoczęcie Eliminacji, czyli wydarzenia publicznego, będącego zwyczajem jej kraju – dorastający książę w myśl zasad poślubia dziewczynę z ludu, wybraną w drodze konkursu, transmitowanego niczym najlepsze reality show. Choć marzeniem Americi byłoby znaleźć się jak najdalej od pałacu, los chce inaczej. Szereg okoliczności sprawia, że dziewczyna nie tylko w ogóle zgłasza się do Eliminacji, ale zostaje wybrana do rywalizacji w pałacu. Tymczasem książę Maxon okazuje się zupełnie inny niż sądziła…

Na królewskie włości trafia 35 dziewcząt, z których połowa zakochana jest w księciu, a spora część marzy tylko o koronie, sławie i pieniądzach. Mimo to nie ma między nimi otwartych konfliktów, co jest wręcz zadziwiające. Co prawda zasady nie pozwalają kandydatkom wchodzić w spory, jednak spodziewałam się rozbudowanej siatki intryg i knowań, mających na celu sabotowanie działań poszczególnych pań.  Tymczasem nawet zwykła zawiść jest niezwykle słabo zarysowana, co jest o tyle dziwne, że wszyscy wiemy, jak bezlitosna potrafi być rywalizacja kobiet. Nienachalna jest również atmosfera reality show. Poza tym, choć wiele dziewcząt, w tym America, walczy o poprawę bytu swojej rodziny, kwestie społeczne również znajdują się na dalszym planie. Słuszne wydaje mi się w tym momencie porównanie do Disneya, bo u Kiery Cass podobnie – głównym wątkiem zawsze pozostaje zmieniające się uczucie, nieważne jak bogate byłoby tło rozgrywających się zdarzeń.

Oczywiście nie sposób nie dostrzec w Rywalkach pewnych schematów, znanych z modnych ostatnio powieści dla młodzieży. Prawdę mówiąc na samym początku wszystko kojarzyło mi się z Igrzyskami Śmierci, choć oczywiście rywalizacja kandydatek jest dużo przyjemniejsza i zdecydowanie mniej krwawa, niż ta w świecie Suzanne Collins. Schemat jest jednak klasyczny – dwóch chłopaków i niepokorna bohaterka pełna sercowych rozterek, plus sprawy wyższe, niezwykłej wagi, choć rozgrywające się gdzieś w tle. Muszę jednak przyznać, że Rywalki czyta się dużo lepiej niż większość dostępnych na rynku dystopii – z jednej strony jest to zasługa naprawdę przyzwoitego pióra autorki, z drugiej zaś faktu, że w atmosferze pałacu, książąt i księżniczek wątek romansowy razi dużo mniej niż na polu walki o przetrwanie.

Mimo że nastoletnie lata mam za sobą, zżyłam się z Americą całym sercem. Polubiłam jej wybryki, ale też naturalność – myślę, że w dzisiejszych sztucznych, plastikowych czasach może być dla młodych dziewczyn ciekawym alternatywnym wzorcem. Do mnie przemówiła i teraz z niecierpliwością czekam na dobroczyńcę, który podaruje mi drugi tom – może będzie to jakiś książę na białym rumaku? (Dobra, przyznaję, książę przyjechał nie rumakiem, lecz pociągiem i rzeczywiście podarował mi drugi tom!)

czwartek, 12 czerwca 2014

Jakub Ćwiek - "Kłamca 2,5. Machinomachia"

 "Nigdy nie wierz kłamcy" - to właśnie takimi słowami rozpoczyna się wstęp otwierający nową książkę Jakuba Ćwieka. I, jak sam autor wskazuje, faktycznie można odnieść wrażenie, że te słowa dotyczą właśnie jego - nie raz twierdził, że nie napisze kontynuacji cyklu o Lokim będącym cynglem na usługach aniołów. W pewien sposób słowa dotrzymał - Kłamca 2,5. Machinomachia to nie kolejny tom opowiadający dalszą historię, a jedynie luźny zbiór trzech opowiadań, umiejscowiony w okolicach drugiej części przygód Lokiego.

Pierwsza historia opowiada o indiańskim bóstwie, Kojocie, chcącym pomóc swojemu ludowi w odzyskaniu przynajmniej części z dawnej chwały.Opracowany przez niego spisek zostaje jednak odkryty przez działającego na zlecenie aniołów Lokiego. Druga historia ma nieco inny wydźwięk - Kłamca dość nieoczekiwanie zostaje swatem dla anioła stróża, który zakochał się w swojej niedawnej podopiecznej. Głównym elementem zbioru jest jednak tytułowa Machinomachia, zajmująca połowę objętości książki. To dość zabawna historia, bogata w liczne nawiązania popkulturowe, której główna oś fabularna kręci się wokół greckich bogów i ich nietypowych rozwiązań technologicznych, przy pomocy których chcą przeciwstawić się anielskim zastępom. Nie trzeba chyba dodawać, że Loki będzie miał niemały udział w tłumieniu "rebelii"...

Muszę przyznać, że poznanie nowych przygód Kłamcy przyniosło mi sporo frajdy. Opowiadania są zabawne, bogate w aluzje, potrafią też nieraz zaskoczyć czytelnika. Ale niestety, czegoś mi w nich brakowało. Pierwsze dwa teksty wydają się być w oderwaniu od wszystkich innych historii o Lokim, a jedynie między nimi istnieje pewne subtelne (i zarazem specyficzne) połączenie. Natomiast wobec Machinomachii mam nieco inny zarzut - rozmach opowiedzianej historii jest ogromny, ma ona wręcz globalne skutki. A ponieważ akcja dzieje się między drugim, a trzecim tomem serii, dziwnym może się teraz wydawać brak jakichkolwiek odniesień do Machinomachii w historiach, które wydarzyły się w dwóch ostatnich częściach cyklu. Wiem, czepiam się, ale po prostu coś takiego rzuca mi się w oczy.

Co ciekawe, Kłamca 2,5 nie jest produktem samodzielnym. Książka dostępna jest w sprzedaży tylko i wyłącznie w zestawie z grą karcianą opartą na serii książek Jakuba Ćwieka, Kłamcianką. Niektórym może się to wydać nieco nietypowym zagraniem, w końcu nie każdy czytelnik musi być entuzjastą nowoczesnych gier towarzyskich. Mimo to takie łączone wydanie jest w pełni usprawiedliwione - zbiór opowiadań jest niejako dodatkiem do gry karcianej, gdyby nie ona nowe historie nie ujrzałyby światła dziennego. Na szczęście mimo bycia bonusem do innego produktu Kłamca 2,5 jest całkowicie profesjonalnie wydany, a nie potraktowany po macoszemu. Ba! Nawet ogólna szata graficzna dopasowana jest do poprzednich książek o kłamcy pomimo faktu, że nowy zbiór jest publikacją innego niż dotychczas wydawcy. Jedyny minus to kwestia instrukcji do gry - została ona umieszczona na ostatnich stronach książki, przez co chcą gdzieś zabrać ze sobą Kłamciankę musimy także wziąć zbiór opowiadań. Niby na odwrocie pudełka jest skrócona wersja zasad, nie zawiera ona jednak wszystkich informacji przydatnych w rozgrywce.

Jeżeli jesteś fanem Lokiego i z chęcią poświęcisz chwilę na poznanie nowych przygód anielskiego cyngla - sięgnij po Kłamcę 2,5. Jeżeli nie jesteś fanem, ale po prostu podobały Ci się poprzednie tomy cyklu - też sięgnij. Jeżeli jednak nie znasz jeszcze wykreowanego przez Jakuba Ćwieka wizerunku boga kłamstw, nie zaczynaj od tej książki - lepiej zapoznaj się z wcześniejszymi historiami, a potem, jeśli Ci się one spodobają (a tak zapewne będzie!), sięgnij po tę publikację. Nie są to może najlepsze przygody Kłamcy, ale zdecydowanie są one warte uwagi i czasu poświęconego na ich przeczytanie.

wtorek, 10 czerwca 2014

Stosik czerwcowy (7/2014)

Maj nie był miesiącem dobrym do publikowania stosików, bo kolejny raz zbytnio sobie pofolgowaliśmy w zakupach, a staramy się uniknąć bycia zdiagnozowanym jako uzależnieni. ;) Postanowiliśmy za to pokazać Wam to, co pojawiło się na naszych półkach w tym miesiącu. Lewa strona prezentuje zakupy w pewnym antykwariacie na Allegro, gdzie cena większości pozycji wahała się w okolicach 2 zł. Z prawej widzicie natomiast zakupy "zwykłe", a po środku egzemplarze, które dotarły do nas bezpłatnie.


Znajdziecie tutaj (od lewej):

* Honoriusz Balzac - Eugenia Grander
* Emil Zola - Germinal, dwa tomy
* John Updike - Wyjdź za mnie
* Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć
* Magdalena Samozwaniec - Maria i Magdalena, dwa tomy

Warto tutaj nadmienić, że oboje po prostu uwielbiamy stare książki z czasów naszych rodziców, przepięknie pachną papierem!

* Trupojad. Nie ma ocalenia
* Kanon barbarzyńców
* Grażyna Bąkiewicz - O, melba!
* Monika Szwaja - Romans na receptę (Kaś uwielbia te stare serie literatury kobiecej i sukcesywnie uzupełnia braki)
* Wielka Księga Estremalnego Science-Fiction (Sylwek z kolei uzupełnia braki w Wielkich Księgach ;))
* Cecelia Ahern - Na końcu tęczy
* Sandra Stawińska - Piętno (z racji tego, że w Pani Domu co dwa tygodnie pojawia się pula książek za 9,90, Kaś stara się zawsze coś wypatrzeć)
* Iwona Kienzler - Miłości polskich królów i księżniczek. Czas Piastów i Jagiellonów (drugi tom serii Historie z Alkowy)
* Joanna Sałyga - Chustka
* Mira Jakowienko - Żona enkawudzisty
* Jürgen Thorwald - Męska plaga (wyczekana i zakupiona za 3 zł na targu rozmaitości!)
* William Szekspir - Komedie 

Na koniec zdobycze ze środkowej części. Są to trzy egzemplarze recenzenckie od Wydawnictwa M: Rozmowy bez retuszu, I stała się ciemność oraz Znaleziony, których recenzje pojawią się w najbliższych dniach, a także Zdrady i powroty szczęśliwie wygrane przez Kaś w rozdawajce u a_psik.

~*~

Z racji drobnej zmiany w planach wakacyjnych, korekcie uległy także czytelnicze plany Kaś - będzie ona przebywała w okolicy nieco innej biblioteczki niż dotychczas, także możecie się spodziewać większej dozy fantastyki i opowieści o kontynuacjach kilku dystopii, których recenzje pojawiły się dotąd na blogu. Tak czy inaczej tym, którzy już zaczęli swój wypoczynek życzymy udanych wakacji, a tym, którzy - tak jak my - zaczynają walkę z sesją: powodzenia!

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Szymon Salski - "Equilibrium game"

Ostatnio trafiają w moje ręce książki trudne, które od samego początku nie zachęcają do lektury, z czasem jednak ukazują swoją wartość w pełniej krasie. Tak było z tekstem Twój głos w mojej głowie Emmy Forrest (wciąż uparcie nazywam ją Emmą Frost, Marvel mi w głowie), a także O tym,który raz już umarł Dawida Waszaka. Dobrze że mam w sobie sporo samozaparcia i rzadko odkładam książki w połowie, bo również Equilibrium game okazało się naprawdę ciekawym tekstem, mimo że na początku zupełnie się na to nie zapowiadało.

Opowieść jest historią Victora, wykładowcy Uniwersytetu Harvarda, a swego czasu genialnego studenta trzech kierunków. Mężczyzna żyje nieskomplikowanie – gardzi ludźmi, używa ile może, kobiety traktuje skrajnie przedmiotowo, studentów zresztą też. Szarość codzienności ubarwia sobie przygodnym seksem nie dającym satysfakcji i sporadycznymi działkami różnorodnych narkotyków. Właściwie nie wiadomo po co je bierze, bo wizje, które go nawiedzają, nie należą bynajmniej do przyjemnych. Są zbitką bolesnych wspomnień i strasznych obrazów, pozostawiających bohatera w jeszcze większym rozbiciu niż wcześniej.

Właściwie tekst jest mieszanką opisów codzienności Victora, a także wizji, które są jego udziałem po zażyciu psychoaktywnych substancji. Oprócz tego akcja dzieje się na trzeciej płaszczyźnie, którą jest dyskusja Boga i Szatana. Autor wykorzystał tutaj dość znany motyw, w którym obaj „panowie” zakładają się o ludzką duszę i rozpoczynają grę, w której Zły otrzymuje wolną rękę i może poddawać człowieka dowolnym próbom. W miarę postępu tekstu dwa pierwsze motywy przenikają się coraz bardziej, a sama opowieść balansuje na granicy snu i jawy. Zdarza się, że nie mamy pewności, czy dana sytuacja miała miejsce naprawdę, ani jaki może być jej prawdopodobny finał. To duża zaleta, bo wiele spraw nie ma wyjaśnienia do samego, w pełni satysfakcjonującego końca.

Tym, co kłuje w oczy, jest bardzo małe prawdopodobieństwo życiowe opisywanych zdarzeń. Uczelnia, gdzie studenci mają ten sam rozkład zajęć każdego dnia; studentka, która, wyrzucona z domu, zamiast szukać pomocy u koleżanek tak po prostu stwierdza „no tak, nie mam gdzie iść, przenocuję u wykładowcy…”. Również to, że Victor wstrzykuje sobie heroinę, wciąga kokę i zaprawia to wszystko metamfetaminą i nigdy nie czuje narkotykowego głodu… Ciężko jest przejść obojętnie nad tym, że codzienność bohatera jest dużo bardziej nieprawdopodobna niż jego narkotyczne wizje – te ostatnie mają przynajmniej jakieś uzasadnienie.

Mimo tych wszystkich mankamentów przeczytałam tę powieść raptem w kilka godzin. Dlaczego? Otóż powodem jest akcja, która gna do przodu i choć na początku zdaje się zmierzać donikąd, z czasem okazuje się dobrze zaplanowaną opowieścią.  

Jeśli lubicie książki niejasne, oniryczne, w których fikcja miesza się z rzeczywistością, to polecam Wam tekst Szymona Salskiego z całego serca. Co prawda w pięknie opisu dziwacznych wizji brak mu sporo do języka choćby Jerzego Pilcha, ale pomysły ma dobre i potrafi wcielać je w literackie życie. Z wielką chęcią sięgnęłabym po kolejny tekst autora, gdyby taki powstał. Liczę, że będzie on oparty na równie ciekawym studium przypadku jak tu – niestety nie mogę zdradzić, co tak naprawdę Victorowi jest, nie chciałabym psuć nikomu zabawy.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

sobota, 7 czerwca 2014

Aleida March - "Mój Che. Bardzo intymnie"

Zawsze kiedy widzę wizerunek Che Guevary na czyjejś koszulce/naszywce/przypince, albo słyszę jego nazwisko w bezkontekstowej rozmowie, myślę sobie, czy ów ktoś, kto manifestuje w ten sposób swoje poglądy, wie w ogóle, kim rzeczony Che Guevara był. Zawsze byłam przekonana, że ja wiem to doskonale i rzeczowo mogę swoje tezy uargumentować. Książka Aleidy March pokazała mi, jak bardzo się myliłam…

Ci, którzy zasugerują się tytułem i odrzucą ten tekst jako literaturę dla kobiet, nie tylko są w wielkim błędzie, ale też stracą szansę na kawał naprawdę wspaniałej lektury. Aleida opisuje bowiem szereg naprawdę różnorodnych zjawisk i nie utrzymuje go bynajmniej w konwencji romansowej. Właściwie lepiej od samego Che Guevary poznajemy tę kobietę i jej pogląd na rewolucję i dyktaturę. To w pierwszej kolejności obraz i świadectwo okresu przemian i motywacji, jakie kierowały ówczesnymi młodymi ludźmi, a także zmian, jakie zachodziły w ich umysłach pod wpływem nowych, kuszących idei.

Widać od razu, że książka jest tworzona w oparciu o lekko zatarte wspomnienia sprzed lat. Dla własnej wygody Aleida zachowuje chronologię wydarzeń w opowieści, sam tekst jest jednak nierównomierny. Jedne wydarzenia przedstawione są gorzej, inne lepiej i zawsze naznaczone są subiektywnym odczuciem autorki. Trudno mieć jej to za złe – stworzyła własną księgę wspomnień i pokazała w niej rewolucję tak, jak sama ją widziała. A przyznać trzeba, że jest to obraz niezwykły, ukazujący młodych ludzi poświęconych wyższej sprawie, ale też ciepłych, otwartych i zawsze gotowych do pomocy innym. To opowieść o wielu osobach, które łączyły naprawdę wspaniałe relacje i które mimo trudów wiodły codzienne życie w sposób całkowicie normalny.

Za największy atut książki uważam całą masę zdjęć, głównie z prywatnej kolekcji Aleidy, które ukazują zarówno samego Che Guevarę, jak i szereg wydarzeń, w których uczestniczył wspólnie z żoną. To z nich, niemal równie mocno jak z samego tekstu, bije obraz zwyczajnego, ciepłego i pełnego życia człowieka, którym zapewne rzeczywiście był znany rewolucjonista. Choć początkowo ciężko w to uwierzyć, Ernesto i Aleida tworzyli związek oparty na wzajemnym szacunku i zaufaniu, a ich rodzinie udało się prowadzić całkiem zwyczajne życie, nie różniące się od funkcjonowania wielu z nas. Sam Che jest w książce ukazany jako wrażliwy poeta, prozaik, mąż i ojciec i absolutnie nie mamy prawa takiego obrazu negować. Moim zdaniem nie kłóci się on z tym, co znamy z przekazów medialnych i historycznych, natomiast Aleida, przebywająca z nim na co dzień, ma prawo mieć o nim takie właśnie mniemanie. Choć jej poglądy naznaczają tekst, opowieść o miłości jest prawdziwa i szczera.

Jedynym mankamentem tekstu jest niesamowita mnogość nazwisk i postaci, przewijających się przez opowiadane historie, a także podawane oryginalnie nazwy (np. poszczególnych plutonów), bez polskiego odpowiednika. Jestem pewna, że mają one swoje znaczenie, które nadawałoby się do wytłumaczenia.

Opowieść Aleidy March to z pewnością tekst piękny i w gruncie rzeczy cieszę się, że wpadł w moje ręce. Warto czasem zauważyć, że postacie historyczne nie są tylko czarnymi lub białymi obrazami. Podobnie jak wszyscy inni, jak my, są to osoby wielowymiarowe i skomplikowane, nierzadko wiodące własne, na swój sposób poukładane życie. Tekst pozwolił mi również pochylić się na moment nad moim myśleniem o osobach, których nigdy nie dane mi było poznać. Warto pamiętać, że w ten sposób widzimy tylko jedną stronę medalu.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (czerwcowy motyw - niebo)

wtorek, 3 czerwca 2014

Tove Alsterdal - "Kobiety na plaży"


Debiuty literackie mają to do siebie, że bywają na różnym poziomie - czasem wyższym, czasem niższym. Rzadko się jednak zdarza, żeby debiutancka powieść była tak wybitna, że z miejsca zostaje ona ogłoszona najlepszym kryminałem roku. A takie coś miało właśnie miejsce po ukazaniu się "Kobiet na plaży" w Szwecji, czyli w kraju, w którym autorzy kryminałów mają sporą konkurencję. Nic więc dziwnego, że powieść doczekała się polskiego wydania.

Nielegalna imigrantka z Afryki ląduje na plaży niedaleko Tarify, szukając w Europie lepszego życia. Na tej samej plaży Terese, turystka ze Szwecji, budzi się po upojnej nocy spędzonej z poznanym w barze mężczyzną. Pozostawiona przez swojego kochanka wędruje wzdłuż linii morza rozmyślając o minionych wydarzeniach, gdy nagle natrafia na wyrzucone na brzeg zwłoki czarnoskórego mężczyzny. W tym samym czasie w Nowym Jorku Alena Cornwall niepokoi się o swojego męża. Patrick, dziennikarz-freelancer, wyjechał do Paryża robić reportaż o współczesnym handlu niewolnikami, jednak od kilku dni nie dawał znaków życia. Co więcej, Alena odkrywa, że jej małżonek podebrał większość oszczędności z ich wspólnego konta..

Chociaż poznajemy historie trzech nie znających się kobiet, tylko jedna z nich jest główną bohaterką. Fragmenty dotyczące Alany nie dość, że stanowią zdecydowaną większość książki, to w dodatku pisane są z perspektywy pierwszej osoby. I choć wydarzenia, których bohaterkami są pozostałe dwie kobiety, wydają się nie mieć żadnego powiązania z głównym wątkiem, prędzej czy później zostają splecione z przewodnim motywem fabuły.

Tove Asterdal udało się połączyć klasyczne podejście do sposobu prowadzenia kryminału z wieloma nowatorskimi rozwiązaniami, na pozór nie pasującymi do obranej przez nią konwencji. Z jednej strony mamy śledztwo prowadzone przez Alanę, która w poszukiwaniu męża udaje się do Europy. Nie tylko podąża ona za tropami i informacjami pozostawionymi przez Patricka, ale też doskonale łączy wszystkie fakty i dochodzi samodzielnie do skomplikowanych wniosków. Z drugiej zaś strony: Alana nie jest detektywem prowadzącym policyjne śledztwo, a jedynie zdesperowaną mężatką, która napędzana miłością i tęsknotą jest w stanie wiele zrobić. Nie ma tu też wyraźnie określonego złoczyńcy, którego się ściga, bowiem tak naprawdę głównym przeciwnikiem jest pewne zjawisko i panujące realia, natomiast celem - odkrycie prawdy.

Pewnym uproszczeniem było by jednak twierdzenie, że "Kobiety na plaży" to nietypowy kryminał, ale nic ponad to. To także znakomita powieść obyczajowa, ukazująca podstawę funkcjonowania współczesnej gospodarki, opartej często na taniej sile roboczej, a także ukazująca dramat, jaki dotyka wielu Afrykańczyków, którzy decydują się na opuszczenie swoich rodzinnych krain. Książka Tove Asterdal ma też pewne cechy powieści psychologicznej, bowiem istotnym elementem fabuły są myśli i uczucia kierujące główną bohaterką. Autorka zdaje się zadawać pytanie: "Jak wiele człowiek jest w stanie zrobić i znieść z miłości?".

Nie wiem czy "Kobiety na plaży" rzeczywiście były najlepszym kryminałem w roku swojego wydania. Wiem natomiast co innego - książka Tove Asterdal to zdecydowanie jeden z najlepszych kryminałów, jakie czytałem w swoim życiu. Ze względu na tematykę nie jest to jednak lektura łatwa, a i styl pisania może się wydawać z początku nieco trudny w odbiorze. Ja na szczęście szybko się do niego przyzwyczaiłem i nie żałuję ani chwili spędzonej nad tą książką. I myślę, że mało kto będzie żałował.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Business and Culture oraz Wydawnictwu Akurat.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (459 stron)

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Elizabeth Massie - "Dynastia Tudorów. Królowa traci głowę"

Pamiętacie serial The Tudors? Kilka lat temu należałam do osób, które z zapartym tchem śledziły losy bohaterów znanych z historycznych książek - tak już miałam, że zachwycałam się tego typu wątkami fabularnymi dużo bardziej niż przygodami pewnego dziwacznego lekarza lub rozbitków na bezludnej wyspie. Prawdę mówiąc, produkcja Michaela Hirsta do spółki z Rodziną Borgiów były jedynymi serialami, które zdołały w stanie wciągnąć mnie na dłużej niż dwa odcinki. Nietrudno się zatem domyślić, że postanowiłam sięgnąć po papierową wersję losów Henryka VIII, gdy tylko pojawiła się ku temu okazja. Co prawda po zakupie odstraszyło mnie logo wydawnictwa na okładce, ale odwrotu już nie było, a mnie w końcu udało się sięgnąć po książkę powstałą na podstawie scenariusza słynnego serialu.

Henryka VIII nie trzeba chyba nikomu przedstawiać - to założyciel i pierwsza głowa kościoła anglikańskiego, reformator, tyran i nieposkromiony kochanek. Choć wybranką jego serca miała być Katarzyna Aragońska, niedługo po ślubie zorientował się, że nie może spędzić reszty życia u jej boku. Gdy w królewskim świecie pojawia się Anna Boleyn, Henryk postanawia unieważnić małżeństwo i zawrzeć nowe, przekonany, że tym razem los będzie dla niego łaskawszy. Aby to zrobić, musi się przeciwstawić papieżowi i całemu katolickiemu światu, który grozi mu ekskomuniką i wykluczeniem. Król jednak zawsze osiąga swoje cele...

Książka, podobnie jak drugi sezon serialu na którym jest oparta, odnosi się do okresu związku Henryka VIII z Anną Boleyn: od momentu pierwszych radykalnych decyzji o wygnaniu Katarzyny, aż do śmierci nowej królowej. Na początku byłam przekonana, że będę miała do czynienia z tanim, nieciekawym i monotematycznym tekstem o seksualnych podbojach króla, jednak szybko musiałam zweryfikować swoje poglądy - choć w tekście nie brakuje scen związanych z obyczajową sferą dworskiego życia, równie dużo mamy tutaj aspektów politycznych. Być może jest to specyfika tej akurat części rządów Henryka VIII - sam związek z Anną Boleyn był punktem zapalnym dla powstania nowego kościoła i katalizatorem napędzającym angielski antyklerykalizm. W każdym razie oprócz alkowy czytelnik odwiedza sale narad, tortur, cele a także biura rzymskich dygnitarzy. Urozmaicenie jest spore, akcja toczy się szybko i jest naprawdę wciągająca, co zdecydowanie dodaje książce wartości.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy podczas lektury tekstu Elizabeth Massie jest specyficzny styl wypowiedzi, właściwy dla wszelkiego typu adaptacji. Książka pisana jest na podstawie serialu, widać więc wyraźny podział na sceny (czasem krótkie, jednoakapitowe, pozornie niezwiązane z samą akcją). W tekście dominują dialogi, które czasem na papierze wyglądają nienaturalnie, choć na scenie z pewnością nabrałyby charakteru. Poza tym język jest raczej bogaty i różnorodny, bynajmniej nie prostacki, choć odzwierciedlający raczej świat przedstawiony niż zachowania i emocje bohaterów - ten drugi aspekt jest w książce niezwykle zaniedbany.

Na zakończenie mogę tę książkę zdecydowanie polecić osobom, które serial widziały, tym którzy go lubili, a także jednostkom o dobrej wyobraźni - trzeba włożyć nieco pracy w wizualizowanie sobie opisywanych scen i nie zawsze ma się dostęp do tych cech bohaterów, których w przypadku serialu możemy domyślić się choćby z mimicznej ekspresji aktorów. Tym niemniej dla mnie lektura nie była wcale trudna, wręcz przeciwnie - tekst czytało się naprawdę dobrze. Wciągnęłam się zarówno w sferę polityczną, jak i międzyludzką i sama byłam w szoku, jak bardzo momentami emocjonowałam się tym, co czytam. Mimo że historię Henryka VIII znałam dość dobrze, autorom udało się pokazać mi ją od innej strony i bardzo mi się to spodobało.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (majowy motyw - biżuteria)