Choć ostatnio moja czytelnicza passa nieco się poprawiła,
tj. świadomie lub nie sięgam po teksty, które w jakiś sposób dają mi sporo
satysfakcji, stan ten nie mógł trwać wiecznie. W przypadku książki Szymona
Hołowni potwierdziła się zasada, że im mniej oczekiwań, tym lepiej. Autora
kojarzę bardzo dobrze, można powiedzieć, że lubię go i cenię naprawdę mocno. W
wielu przypadkach odpowiada mi jego rozumienie wiary i sposób wyrażania myśli.
Mam wszystkie jego książki, sporą część czytałam i zawsze byłam, jeśli nie
zachwycona, to przynajmniej pod dużym wrażeniem. Co się zatem stało w przypadku Ludzi na walizkach? Otóż moim zdaniem tekst jest mocno przereklamowany.
„Ludzie na walizkach” to zbiór rozmów Szymona Hołowni z
osobami, które choroba, nieszczęśliwy wypadek albo los doprowadziły na granicę
życia i śmierci.[z opisu okładkowego]
To nie do końca prawda. Tak podany opis okładkowy może być
mylący w tym sensie, że czytelnik może spodziewać się ciekawych i inspirujących
historii. Tymczasem książka jest zbiorem dialogów naprawdę z różnymi ludźmi i
nie wszyscy spośród nich są bezpośrednimi odbiorcami trudnych sytuacji. Obok
tych, którzy doświadczyli utraty czy choroby kogoś bliskiego lub własnej, sporo
jest tu rozmów chociażby z lekarzami. Choć ciekawe, prezentują się one marnie i
nijako na tle przejmujących świadectw dawanych przez innych uczestników
opowieści.
W moim odczuciu tekstom brak też wnikliwości – na objętości
niewielkiej, bo ledwie 148 stron, mamy zapis aż 9 rozmów; swoje dokładają też
spore marginesy i czcionka. Mówiąc wprost – tekstu nie jest tu za wiele.
Skutkiem tego wywiady, które – jestem pewna – mogłyby być naprawdę szczegółowe,
są zbyt powierzchowne. W wielu przypadkach sprawę pogarsza sam autor zadający
tendencyjne pytania i powtarzający po wielokroć te same tematy i argumenty. Nie
wiem, czy Szymon Hołownia dopracował swój warsztat do czasu kolejnych tekstów,
z którymi miałam przyjemność się zapoznać, ale w rozmowach z ludźmi zdradzającymi
choć cień racjonalizmu staje się mało profesjonalny.
Trzeba jednak przyznać, że kilka spośród rozmów to prawdziwe
perełki. Cudowna jest ta z Krzysztofem Kolbergerem, Ludzie wierzą. Ja czekam,
w której aktor ujawnia niezwykłe wręcz pokłady siły i gotowości do działania,
tak wielkie mimo siedemnastoletniej walki z rakiem. Drugim literackim cudem
jest tekst Szczyt za mgłą – autentyczny, przejmujący i chwytający za serce.
To właśnie dla takich opowieści warto było po tę książkę sięgnąć i brnąć przez
to, co przeciętne. W odniesieniu do całości prezentują się one jeszcze lepiej.
Jak wspomniałam na początku – w moim odczuciu tekst jest
przereklamowany. A może to mnie ciężko zainspirować? Tak czy inaczej trzeba mi
czegoś więcej niż tylko suchego stwierdzenia „daję radę”, bym opowieść mogła
odnieść do siebie i coś z niej wyciągnąć. Niestety w tym przypadku okrojone
wydanie i brak wnikliwości mocno dały mi się we znaki, a swoje dołożył też
bardzo rzucający się w oczy brak profesjonalizmu ze strony autora. Wszystko
razem sprawia, że tekst odbieram jedynie jako przeciętny i czuję się
zawiedziona. Oczekiwania to jednak zło.