Znajdujące się na wybrzeżu Toskanii małe miasteczko Pineta jest uosobieniem wszystkiego co włoskie. Czas płynie leniwie, logika wśród urzędników nie istnieje, a prywatne załatwianie spraw ma pierwszeństwo przed właściwymi procedurami. To właśnie tu swój niewielki bar prowadzi Massimo, który, choć nominalnie jest właścicielem przybytku, coraz częściej za takowego się nie uważa - w barze non stop przesiaduje czterech staruszków (wśród nich dziadek Massima), którzy zawsze postawią na swoim podporządkowując otoczenie do swoich wymogów, przy okazji plotkując o wszystkim, o czym się da. Mała miejscowość nie daje co prawda zbyt wielu tematów do obmawiania, jednak właśnie stało się coś, co z miejsca zainteresowało podstarzałych bywalców: podczas odbywającej się w Pinecie konferencji naukowej umarł jeden z prelegentów, a poszlaki wskazują na to, że został on zamordowany. Zgraja tetryków postanawia swoimi sposobami poznać prawdę o tym wydarzeniu, a i Massimo, nie do końca z własnej woli, zostaje wplątany w toczące się śledztwo…
Czytając Trzy karty nie sposób się od nich oderwać. To lekka, przyjemna lektura, która wciąga czytelnika swoim cudownym, przyjemnym klimatem. Małomiasteczkowość i włoska mentalność okazały się być idealnym tłem dla kryminalnego śledztwa, a sam pomysł na zagadkową zbrodnię okazał się strzałem w dziesiątkę - Marco Malvaldi w prosty, a jednak genialny sposób osadził historię w Pinacie, absolutnie nie ocierając się o absurd. Cała sytuacja jest realna, a włoski pisarz pokazał, że nie trzeba tworzyć skomplikowanych historii aby napisać znakomity kryminał.
Lekkość czytania książka zawdzięcza jednak nie tylko fabule, ale też stylowi. Pomijając pewne początkowe zawirowania z czasem, w którym prowadzona jest narracja (choć zabieg zamiennego stosowania opisu teraźniejszego z przeszłym wydaje się być celowy, nie mogę powiedzieć, by był on w pełni udany), tekst jest płynny i niesamowicie przyjemny w odbiorze. Niejednokrotnie przyjmuję on formę swoistej gawędy, a narrator, choć nie jest bohaterem powieści, nieraz okazuje swoje własne cechy oraz dzieli się prywatnymi poglądami. W dodatku cała treść książki niemal ocieka wszechobecnym humorem - nie brak tu dowcipów sytuacyjnych, ciętych ripost, czy sarkastycznych komentarzy. Sporo jest też autoironii; autor jako Włoch jest świadom narodowych przywar, jakimi charakteryzują się jego rodacy i nie boi się głośno z nich żartować. Tak samo, jak nie powstrzymywał się z zastosowaniem czarnego humoru tam, gdzie dodawało to powieści uroku.
Z czystym sumieniem mogę polecić Trzy karty każdemu, kto szuka lekkiego, a przy tym zabawnego kryminału. Choć to drugi tom cyklu “Bar Lume”, znajomość pierwszej części w żaden sposób nie jest konieczna - wszyscy bohaterowie otrzymali należyte wprowadzenie, zaś w żadnym momencie nie zauważyłem odwołań do wcześniejszych wydarzeń, których nieznajomość mogła by obniżyć przyjemność płynącą z lektury. Jeśli lubicie tego typu książki i szukacie akurat czegoś nieskomplikowanego i szybkiego w odbiorze, nie wahajcie się przed sięgnięciem po książkę Malvaldiego - myślę, że nie będziecie żałować.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Oficynie Literackiej Noir Sur Blanc.
Przyznam bez bicia, że po książkę nie zamierzam sięgać :) kryminał - ok, choć to nie mój ulubiony gatunek, ale wolałabym coś większego i ambitniejszego :)
OdpowiedzUsuńNo nie dla mnie :]
OdpowiedzUsuń