Do Blackoutu podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża.
Zamówiłam wyłącznie na podstawie ciekawej dla mnie tematyki i dopiero gdy zbyt
późno było na rezygnację, dowiedziałam się, jak owa książka wygląda (a przede
wszystkim jaką ma objętość). Nie będę się kryła – przeraziło mnie to. Krążyłam
wokół tekstu dobrych kilka dni, pokończyłam wcześniejsze zobowiązania, a kiedy
nie miałam już absolutnie żadnej wymówki z westchnieniem postanowiłam poświęcić
książce wolny weekend. I wiecie co? Jedyne, czego żałuję, to że zrobiłam to tak
późno!
Prąd towarzyszy nam każdego dnia – mamy telewizory,
telefony, oświetlenie i lodówki. Jednak czy na co dzień zdajemy sobie sprawę,
co mogłoby się stać, gdyby w jednej chwili zniknęły źródła drogocennej energii?
Pewnego zimowego dnia taka sytuacja ma miejsce niemal na całym kontynencie –
Europa z jasnego obszaru na mapie świata zmienia się w ciemny, zimny i ponury.
Podczas gdy w sztabach kryzysowych panuje poruszenie, ludność zaczyna się
niepokoić, a elektrownie zajmują się układaniem kolejnych okrągłych komunikatów
o „pracy nad przywróceniem dostaw”, włoski haker, Piero Manzano, zauważa na
swoim liczniku kod, który zdecydowanie nie powinien się tam znajdować. Czy to
możliwe, aby ktoś celowo wywołał zaburzenia sieci energetycznych? Szukanie
przyczyn awarii jest tym trudniejsze, im więcej czasu mija od jej rozpoczęcia…
Nie będę Was okłamywać i powiem wprost – pierwsze 100 stron
to męka. Za objętością książki kryje się mnogość wątków i postaci, które,
owszem, z czasem się zazębiają i przeplatają, ale na początku muszą zostać
dokładnie przedstawione. Opowieść rozwija się z kilku (jeśli nie kilkunastu)
perspektyw, a do tego dochodzi wprowadzenie techniczne, umożliwiające
zrozumienie bardziej skomplikowanych zagadnień. Mówiąc krótko – dowiadujemy
się, jak działają elektrownie, systemy energetyczne, liczniki itp. Z czasem
jednak się to zmienia: opowieść zyskuje elementy sensacyjne i obyczajowe, a
czytelnik oprócz suchych faktów otrzymuje także zdarzenia, które rzeczywiście
emocjonują i podnoszą poziom adrenaliny. Im dalej, tym lepiej – poznajemy
bohaterów, śledzimy wątki i coraz bardziej wkręcamy się w fabułę. W drugiej
połowie książki miałam momenty, kiedy podnosiłam głowę po kilkudziesięciu
minutach czytania i ze zdziwieniem odkrywałam, że w moim mieszkaniu… jest prąd!
Jeśli chodzi o tematykę, to zarówno warstwa fabularna, jak i
społeczna prezentuje się dobrze i autentycznie. Autor podszedł do tematu
poważnie i dokładnie odzwierciedlił strukturę organów zajmujących się
bezpieczeństwem publicznym, a także tych zarządzających europejską energetyką.
Mamy tutaj całą sieć tak wewnętrznych, jak i międzynarodowych powiązań opartych
na wzajemnych zależnościach. Jednak powieść ukazuje nie tylko funkcjonowanie
wyższych sfer; sztaby zarządzania kryzysowego w zdecydowanej większości do
samego końca miały prąd, żywność, wodę. Prawdziwa tragedia rozgrywała się wśród
zwykłych obywateli. To oni w jednej chwili stracili dostęp do możliwości
zaspokajania niemal wszystkich elementarnych potrzeb. Elsberg świetnie ukazał
mechanizmy społeczne, które w takiej sytuacji zaczynają działać – najpierw
solidarność, chęć pomocy, poświęcenie, z czasem jednak rosnąca agresja i
gotowość do negatywnych zachowań. Ludzie z Blackoutu stają w obliczu sytuacji
ekstremalnej, skrajnie kryzysowej i choć starają się do końca utrzymywać twarz,
niejednokrotnie po prostu nie mają wyjścia i poddają się impulsywności. Podczas
lektury zdarzają się chwile, gdy zastanawiamy się „czy może być gorzej?”
tymczasem mamy przed sobą jeszcze 200-300 stron i wiemy, jesteśmy święcie
przekonani, że wszystko jeszcze przed nami. Taki stan czytelnika zdecydowanie
świadczy o sile i talencie autora.
Blackout jest właściwie gotowym materiałem na film i muszę
przyznać, że chętnie ujrzałabym tę historię na srebrnym ekranie. Od dzieciństwa
uwielbiam gatunek katastroficzny, a dzisiejsze możliwości techniczne pozwalają
na jeszcze ciekawsze jego ukazanie. Historia stworzona przez Marca Elsberga
idealnie nadaje się do zekranizowania, co więcej – film z pewnością uwydatniłby
to, co było świetne (pomysł, akcję), a do minimum ograniczył to, co wielu
czytelników może uznać za minus (przydługie techniczne rozważania). Autor
pomyślał nawet o subtelnym wpleceniu wątku miłosnego, który nie istnieje przez
lwią część książki, ale jest – zupełnie jakby Elsberg wolał zawczasu połączyć
konkretne dwie postaci, nie czekając aż Hollywood zepsuje całość wplątując w
romans zupełnie kogoś innego…
Powieść jest pełna i dopracowana w każdym calu, a jej
czytanie – mimo objętości i przydługiego wprowadzenia – jest czystą
przyjemnością. Marc Elsberg opisał apokalipsę, lecz nie jest to opowieść
oderwana od rzeczywistości; tak naprawdę podobny scenariusz jesteśmy w stanie
wyobrazić sobie dziś, jutro, za rok. Ta opowieść okuta na teorii spiskowej jest
prawdziwym majstersztykiem, a jej odkrywanie – czystą przyjemnością. Gdy akcja
nabiera tempa, nie sposób oderwać się od książki dopóki nie dobrnie się do
zakończenia. Lekkie pióro autora i dynamizm opowieści zaskarbiają sobie uwagę
czytelnika. Mnie nie pozostaje nic innego, jak zachęcić wszystkich tych, którzy
czują się tekstem zainteresowani – naprawdę warto podjąć tę próbę, bo książka
ma wszelki potencjał aby się podobać.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B., będącemu częścią GW Foksal.
O, właśnie się nad tą książką zastanawiam, a tu proszę, zachęcająca recenzja. W takim razie chyba podejmę próbę.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę bardzo, bardzo <3 chcę tę książkę ogromnie i mam nadzieję, że zdobędę wkrótce ;)
OdpowiedzUsuńOGROMNIE mnie ciekawi ta książka. Przeraża mnie tylko jej objętość. Z decyzją czekałam na pierwsze recenzje i chyba już się bronić nie będę. I ta piękna okładka! Niby nic tam takiego nie ma, ale jest genialna ^^
OdpowiedzUsuńZgadzam się, okładka jest bardzo prosta, ale klimatyczna - naprawdę świetna robota. Kiedy się patrzy na książkę na żywo, ma się wrażenie, że po naciśnięciu guzika napis się wyłączy. ;D
UsuńKupiłam tę książkę pod wpływem impulsu, okładki i opisu (chyba w dokładnie odwrotnej kolejności, ale to szczegół). Jeszcze się za nią nie zabrałam, ale po Twojej recenzji mam ogromną ochotę na jak najszybsze jej przeczytanie :D
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce, jednak zaciekawiłaś mnie! Pomysł wydaje się być świetny, a przydługie początki ostatnio coraz mniej mnie denerwują, więc chętnie zaryzykuję spotkanie z tą pozycją.
OdpowiedzUsuńNie powiedziałabym, że pierwsze 100, ale pierwsze 30-50 stron owszem, są męczące. Ale później - ha! później jest, tak jak piszesz, jak w filmie! Świetnie mi się czytało tę książkę. Świetnie!
OdpowiedzUsuń(I też napisałam o niej kilka słów: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/blackout-marc-elsberg.html)
Nie podzielam euforii. Książka jest słaba przez całe 800 stron. Zupełnie zbędne opisy spotkań, narad, urzędów. Wątek sensacyjny z Hakerem jest śmieszny. Nudna pozycja, a pomysł całkiem przyzwoity z którego można było ulepić coś na wysokim poziomie.
OdpowiedzUsuńwłaśnie dostałam tę książkę w swoje ręce i nie mogę się doczekać, aż ją przeczytam. Aktualnie czytam ,,Moje śliczne'' K.SLaughter, którą baaardzo polecam. Bardzo fajny thiller.
OdpowiedzUsuńŚwietna świetna super świetna! Nic więcej nie powiem...
OdpowiedzUsuńŚwietna świetna super świetna! Nic więcej nie powiem...
OdpowiedzUsuń