sobota, 30 sierpnia 2014

Nabytki ostatnich tygodni (stos 10/2014)

W ostatnich dniach nie było nas w Internecie niemal w ogóle. Bloga śledziliśmy raczej zdawkowo, gdzieś pomiędzy poznawaniem przepięknych, mazurskich okoliczności przyrody, a uskutecznianiem grania w nasz najnowszy karciankowy nabytek, Szkołę Alchemii. Teraz za to wracamy - choć na chwilę, by nadrobić zaległości, bo wszak wakacje dla nas nie dobiegły jeszcze końca. Dziś przedstawiamy nabytki minionego miesiąca, a od jutra ruszamy z opowieściami o tym, co przeczytaliśmy w ostatnim czasie lub... nieco wcześniej. Już niebawem bowiem ruszamy z planowanym od jakiegoś czasu cyklem. Ale póki co - cicho sza! ;)


Na początek prezentujemy zbiór nabytków przypadkowych:

- Stephen King & Peter Straub - Talizman 
- Lois Lowry - Dawca (recenzja - klik)
- Joanna Miszczuk - Matki, żony, czarownice
- Inea Bushnaq - Baśnie arabskie
- Ben Aaronovitch - Księżyc nad Soho (Sylwek zachwycił się pierwszym tomem, więc grzechem byłoby nie kupić mu drugiego. ;))
- Jenna Miscavige Hill - Ofiarowana
- Katarzyna Enerlich - Prowincja pełna gwiazd oraz Prowincja pełna słońca (to z kolei wielki zachwyt Kaś, inspiracja mazurskich wakacji i wielu innych spraw)

Oraz nasza największa jak dotąd perełka wśród zbiorów legend - Czarci Ostrów - księga wspaniałych, mazurskich opowieści.



Drugi stos to efekt wyprzedaży na stronie Świata Książki - poza Bastionem Kinga wszystkie książki miały ceny niższe niż 10 zł za sztukę. Na stosiku widać:

- Olga Gromyko - Wiedźma Naczelna (nie wiadomo po co, skoro Kaś ma tylko pierwszy tom, a ten jest ostatni, ale było, więc kupiliśmy...)
- Marcin Mortka - Ragnarok 1940
- Eleonora Ratkiewicz - Tae ekkejr!
- William Nicholson - Niewolni oraz Pieśń Ognia (dwa kolejne tomy cyklu Ognisty Wiatr, recenzja pierwszej części tutaj - klik)



Ostatnia część nabytków (i, niestety, również najgorsze jakościowo zdjęcie) to efekt promocji na teksty wydawnictwa Bukowy Las, którą na początku miesiąca zorganizował Świat Książki. Dzięki temu Kaś wreszcie zdobyła dwa pierwsze tomy trylogii Juliet Grey o Marii Antoninie, a także - już bardziej przypadkiem - w jej ręce wpadła trylogia Sandry Gulland o Józefinie. Tyle wygrać!


A jak u Was kończy się czytelniczy sierpień?

niedziela, 24 sierpnia 2014

Lois Lowry - "Dawca"

O Dawcy dowiedziałam się siedząc w kinowym fotelu i oczekując na projekcję Herkulesa - moim oczom ukazał się zwiastun i powiem Wam, że byłam oburzona! Ekranizacja światowego bestsellera, ewidentna dystopia, a ja nic o tej książce nie wiem?! Szperanie w Internecie przyniosło kolejne zdziwienie, bo ów bestseller swoje lata ma… Jak nietrudno się domyślić sprawiłam sobie egzemplarz niemal od razu i dosłownie się na niego rzuciłam.

Autorka zabiera nas w podróż do niezwykle uporządkowanej społeczności, gdzie życie toczy się według rytmu ustalonego i ograniczonego przepisami. Dzieci rodzą się pod nadzorem i przekazywane są tzw. komórkom rodzinnym, w których dorastają i pokonują kolejne etapy rozwoju. Każdy rok zwieńczony jest ceremonią symbolicznego przejścia i odznacza się specyficznym wydarzeniem; dla przykładu: ośmiolatki dostają kurtki z kieszeniami na znak, że mogą same pilnować własnych rzeczy, dziewięciolatki wchodzą do społeczności poprzez otrzymanie rowerów, natomiast ostatnia ceremonia - dwunastolatków - wiążę się z przyjęciem przez nie Przydziału, czyli określonego i precyzyjnie dobranego zawodu. Główny bohater, Jonasz, należy do tej ostatniej grupy, jednak choć wszyscy jego przyjaciele otrzymują swoje Przydziały, on zostaje wybrany do pracy całkowicie niezwykłej - ma zostać Odbiorcą Pamięci.

Bardzo spodobał mi się świat, który wykreowała autorka - jest przemyślany i do bólu realistyczny, choć może “do bólu” nie jest tu najlepszym określeniem. Mieszkańcy owej społeczności nie odczuwają bowiem emocji i na co dzień żyją w świecie, w którym nie ma różnic. Na wszystko istnieje przepis, ograniczenia są na każdym kroku, czy to w życiu, czy w relacjach społecznych, a obywatele zaskakująco dobrze podporządkowują się takim wymaganiom. Wszystko, co ich spotyka, da się wcisnąć w schemat i zracjonalizować, a życie wiodą spokojne i pozbawione bólu. Jedyną osobą, która posiada wspomnienia z przeszłości, jest Dawca Pamięci. Niestety, jego zadanie wymaga niesienia brzemienia, które zwykle rozkłada się na całe społeczności…

Oprócz wskazania oczywistych cech dystopii książkę najtrafniej można nazwać powieścią moralizatorską, gdyż treść niewątpliwie skłania do rozmyślań nad ludzką naturą. Ukazane społeczeństwo dąży do ujednolicenia, jednak tym samym unika konsekwencji płynących z różnic - ich istnienie daje człowiekowi wybór, a niejednokrotnie zdarza się, że ludzie podejmują złe decyzje, mogące zaważyć na życiu wielu z nich. Z drugiej jednak strony takie zapobiegawcze spojrzenie na społeczeństwo prowadzi do jego degradacji - człowiek staje się wyłącznie maszyną. Nie istnieją więzi, uczucia, ponieważ nie mają nic wspólnego z racjonalnością. Rodzina zostaje sprowadzona do komórki adaptacyjnej, niezbędnej dla rozwoju dziecka. W społeczeństwie nie ma miejsca dla osób starszych, bo skoro nikt nie posiada wspomnień, nie ma też życiowej mądrości i doświadczenia, którym można by się dzielić. Wartość człowieka jest równoznaczna z jego produktywnością.

Jeśli chodzi o język i sposób narracji, nie można mu niczego zarzucić - opowieść napisana jest prosto i nie sprawia trudności w lekturze. Czytanie zajęło mi około 3 godzin i na pewno nie uważam tego czasu za zmarnowany. Muszę jednak powiedzieć o pewnej zasadniczej sprawie - jeśli jeszcze nie mieliście tej książki w rękach, możecie przeżyć szok. Ta opowieść jest bowiem… lekko odbiegająca od współczesnych dystopii pod względem objętości. Nie dość, że całość zamknięta jest w jednym tomie, to liczy on sobie ledwie 300 stron, a przyznać trzeba, że czcionka nie należy do drobnych. Nie ujmuje to oczywiście treści, bo czytelnik otrzymuje wszystkie istotne informacje. Trzeba jednak pamiętać, że wyraźne są tu cechy powiastki filozoficznej, a pewne aspekty fabularne rozwijają się szybko i nie są dokładnie opisywane. W ostatecznym rozrachunku lektura daje jednak dużo satysfakcji - ja cieszę się niezwykle, że mogłam po nią sięgnąć jeszcze przed całym szumem, tym bardziej że na film dopiero się wybieram. Ciekawa jestem, jak postanowiono rozwiązać pewne sprawy - przy konfrontacji trailera z treścią książki gołym okiem widać, że będzie to raczej luźna interpretacja, jednak jeśli będzie miała podobne wartości filozoficzne, na pewno przypadnie mi do gustu.

sobota, 23 sierpnia 2014

Aneta Borewicz - "Księżycowe cienie"


Maria i Adam znają się od dzieciństwa. Oboje mają za sobą nieudane związki i małżeństwa, które się rozpadły z tych czy innych względów. Po latach dają sobie szansę, dostrzegają coś więcej w wieloletniej, już nie młodzieńczej przyjaźni, jaka ich łączy. Po upojnej nocy Adam wraca do Warszawy, natomiast Maria pozostaje na Suwalszczyźnie, w domku przyjaciółki, gdzie ma idealne warunki do rozmyślań i podsumowań.

Choć z początku lektura wydawała mi się interesująca, szybko zniechęcił mnie brak jakiegokolwiek jasnego wątku oraz akcji. Opowieść skonstruowana jest na dwóch płaszczyznach czasowych - przeplatają się tu zdarzenia z teraźniejszości, w większości oparte o zapisy rozmów na tematy ogólne i pseudofilozoficzne, a także wspomnienia głównej bohaterki. Nie wiadomo w jakim celu wykorzystano taką konstrukcję, bo trudno przyjąć za wyjaśnienie romans Marii z przyjacielem z dzieciństwa - jej retrospekcja jest zbyt szeroka i zakrawa na zbyt wiele tematów, by mogła być tak uzasadniana. Nie nazwałabym tej książki również opowieścią o kobiecych przemyśleniach, jak sugeruje opis okładkowy - trzecioosobowa narracja nie ujawnia zbyt wiele z tego, co dzieje się w głowie bohaterki, sprzyja raczej zwykłemu ukazaniu zdarzeń.

Autorce trzeba przyznać rzeczywisty talent literacki - pisze na miarę dawnych sław prozy, wspaniale bawi się słowem, a narracja przez nią stworzona jest po prostu piękna. Faktem jednak jest, że dla samego języka można czytać, owszem, ale książki mniej obszerne - tutaj mamy przed sobą niemal 600 stron tekstu, który dłuży się niemiłosiernie, utrudniając tak naprawdę rozsmakowanie się w przepięknej prozie. W dodatku język literacki to jedno, aspekt ważny, jednak nie zawsze jest adekwatny do treści - o ile pięknie wygląda w opisach, o tyle gdy bohaterowie rozmawiają nim między sobą lub mówią do zwierząt, wygląda to mało realistycznie. Nie wierzę, że w taki sposób wypowiadają się nawet super inteligenckie elity. Kontrast jest tym większy, że bohaterowie ze wsi mają tu swoją gwarę, wspaniałą i prawdziwą, natomiast tym “miastowym” przydano kwiecistą polszczyznę rodem z poematów.

Podczas lektury miałam wrażenie, że autorka chciała zbyt wiele rzeczy połączyć razem. Są tu wyczuwalne kresowe klimaty związane z wsią, znane z seriali i serii książkowych; mamy znamiona sagi rodzinnej, są również wątki związane z niepodległościową historią Polski. Wszystko to jednak tylko ślady, bo jednoznaczne określenie treści jest niemalże niemożliwe. Tym gorzej, że trudno też jasno wskazać oś fabularną tekstu. Jest on pełen fragmentów, w których jedni bohaterowie opowiadają innym, co wydarzyło się u jakichś osób trzecich, a prawie żadna z takich wypowiedzi nie ma nic wspólnego z samą Marią i jej życiem; brak nawet jej komentarzy do tych spraw, ot, po prostu nic nie wnoszące wtrącenia. Z kolei wątki z przeszłości bohaterki składają się często z pojedynczych scen, nie układają się w ciąg i nie są specjalnie pogłębione, przynajmniej w większości przypadków.

Oczywiście podczas lektury zdarzały się momenty, kiedy pojawiał się ciekawy fragment - prawdę mówiąc już na samym początku przeżyłam zachwyt kulturą kresową, językiem i obyczajami. Uśmiechałam się, widząc znaną gwarę i czytając o pełnych ciepła zachowaniach bohaterów. Wciągnęła mnie również spora część wspomnień bohaterki, które są pełne niezwykłego klimatu. Szczerze mówiąc uważam, że książka dużo by zyskała, gdyby była po prostu płynną opowieścią o życiu Marii, bez przeskoków na “teraz” i “kiedyś”. Pewne wątki warto byłoby rozbudować i opowiedzieć szerzej, tym bardziej, że jej dzieciństwo było naprawdę ciekawe, a autorka z pewnością potrafiłaby tę opowieść odpowiednio ująć w słowa.

Na zakończenie powiem, że choć mnie tekst nie przypadł do gustu, z pewnością może się podobać - sama cieszę się, że miałam przyjemność obcowania z prozą współczesnej pisarki tak wspaniale posługującej się językiem. Dla osób lubujących się w opisach książka Anety Borewicz może być symfonią piękna, przyćmiewającą treść; niestety dla mnie to zbyt mało. Przeskoki wątków tylko mnie męczyły, podobnie jak niedopowiedzenia, natomiast niektóre fragmenty nadawały się wyłącznie do ominięcia. Każdemu z osobna pozostawiam decyzję, czy taki rodzaj prozy Wam odpowiada - osobiście jestem pewna, że książka zbierze wiele pozytywnych recenzji, a autorka da jeszcze o sobie znać, bo ma naprawdę dużo talentu i wspaniały warsztat literacki.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (576 stron).

piątek, 22 sierpnia 2014

N. K. Jemisin - "Zabójczy Księżyc"

Niektórzy twierdzą, że nie da się już napisać nic „nowego”. Że każde dzieło, które powstaje, jest kalką wielu powstałych przed nim. Czasem jednak pojawia się książka, która zdecydowanie przeczy temu twierdzeniu – takim właśnie tekstem jest Zabójczy Księżyc N. K. Jemisin, o którym krytycy stwierdzili, że „tchnął nowe życie w skostniały gatunek fantasy”. Nie mogłem przejść obojętnie obok tak zareklamowanego dzieła amerykańskiej autorki.

W Guajarehu najwyższym prawem jest religia i kult bogini snu, Hananji. Chociaż najwyższą władzę sprawuję Książę, to przed kapłanami urzędującymi w Hetawie, centralnej świątyni, drżą mieszkańcy państwa-miasta. Bowiem wśród sług Hananji są Zbieracze, wykonujący przyjmowane przez Hetawę zlecenia. Zlecenia nietypowe, bo związane z odsyłaniem dusz na wieczność do Ina-Kareth, królestwa snów. Często dotyczą one osób starszych i schorowanych, niekiedy jednak celami są osoby zagrażające porządkowi, łamiące prawo Hananji – innym słowy takie, które uległy zepsuciu. Gdy Ehiru, najsławniejszy pośród Zbieraczy, dostaje zlecenie na przebywającą w Guajarehu ambasadorkę Kisui, nie wie, że zostanie przez to wplątany w skomplikowaną sieć intryg i walk o władzę..

Muszę przyznać jedno – początki z Zabójczym Księżycem były ciężkie. Autorka rzuca czytelnika w wykreowany przez siebie świat bez taryfy ulgowej, od razu zasypując go niezliczoną liczbą określeń czy nazw własnych. Złapanie rytmu w lekturze sprawia przez to niemały problem, a znajdujący się na końcu książki słowniczek tylko częściowo pomaga: raz, że ciągłe skakanie z początku na koniec książki i z powrotem jest uciążliwe (chyba lepiej sprawdziłyby się przypisy); dwa, wiele określeń nie wygląda „podejrzanie”, więc nie zawsze pomyśli się o tym, żeby poszukać wytłumaczenia w glosariuszu. Całe szczęście większość nazw własnych jest na tyle charakterystyczna, że dość szybko zapadają w pamięci, dzięki czemu po początkowych trudnościach dalsza lektura nie sprawia już takich problemów, można więc śmiało cieszyć się fabułą. A trzeba powiedzieć, że jest czym: N. K. Jemisin stworzyła naprawdę spójną i przemyślaną historię, którą osadziła w wyjątkowym świecie. Nie brak tu także wyrazistych bohaterów zyskujących sympatię czytelnika, ale też postaci niejednoznacznych, których motywy działań nie zawsze są oczywiste.

Wydarzenia przedstawione w Zabójczym Księżycu są ciekawe, aczkolwiek tempo prowadzenia akcji nie zawsze jest równe. Czasem czytelnik musi się skupiać, by nie przeoczyć nic z następujących po sobie zdarzeń, innym razem na wiele stron rozwleczone są pojedyncze sceny lub przemyślenia bohaterów. Nie jest to poważna wada zważywszy na klimat książki – opowiedziana historia przepełniona jest mistycyzmem i dawnymi opowieściami, pewną nutką oniryzmu, a momentami nawet erotyzmem. Spora część książki poświęcona jest także miłości platonicznej oraz swoistej relacji uczeń-mistrz.

Chwile spędzone w świecie stworzonym przez N. K. Jemisin to czas, którego zagospodarowania nie żałuję. Książka amerykańskiej autorki była dla mnie przyjemnym przeżyciem, aczkolwiek daleki jestem od stwierdzenia, że jest to książka przełomowa dla gatunku fantasy, nie kopiująca wcześniejszych rzeczy. Zresztą sama pisarka twierdzi, że dużą inspiracją przy tworzeniu Zabójczego Księżyca były dla niej dawna cywilizacja egipska i jej mity (co dość mocno widać choćby w wymyślonej przez Jemisin historii o powstaniu bogów). Nie umniejsza to oczywiście w żaden sposób książce, którą po prostu warto w wolnej chwili przeczytać.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Business and Culture oraz Wydawnictwu Akurat.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (443 strony)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Artur Barciś, Marzanna Graff - "Rozmowy bez retuszu"

Coś się dzieje złego ze światem artystycznym - powszechnie wiadomo, że określenie “gwiazda” wyblakło i straciło dawne znaczenie, podobnie ma się z resztą sprawa ze słowem “aktor”, dziś oznaczającym nie tyle zawód, co hobby. Podczas gdy moda lansuje kolejne osoby popularne na chwilę, artyści z rzeczywistym dorobkiem niejednokrotnie nie doczekują się należytego im uznania. Ci, którzy stają się popularni, swoją sławę zawdzięczają raczej serialom niż filmom, że o teatrze nie wspomnę. Zaszufladkowanie dotyka jednak również twórców uznanych i “po szkołach” - jedną z takich osób jest Artur Barciś, który, choć od lat grający w filmach i na deskach teatrów - kojarzony jest głównie z rolą z serialu komediowego.

W swojej rozmowie z Marzanną Graff aktor mówi szczerze i bez pardonu. Snuje opowieść o swoim życiu, wyborach i decyzjach, które doprowadziły go do tego właśnie punktu w karierze. Rozmowa jest interesująca, a jej siła tkwi w autentyczności - Artur Barciś z równym zaangażowaniem opowiada o swoim dzieciństwie, czasach studiów oraz zawodowej karierze, przy czym zawsze jest rozbrajająco szczery. Nie boi się poruszać tematów trudnych, ale też się nad nimi nie roztkliwia - widać wyraźnie, że pewne wydarzenia z życia już przerobił i nabrał do nich dystansu. Ponadto w książce znajdzie się miejsce na wspomnienie wielu, wielu osób, które w jakiś sposób przewinęły się w otoczeniu aktora.

Cały tekst jest zapisem wywiadu w klasycznej formie, mamy zatem krótkie pytania i mniej lub bardziej rozbudowane odpowiedzi. Profesjonalizm trzeba tu przyznać obu stronom rozmowy - Pani Marzannie za umiejętne jej prowadzenie, nie pozwalające na pominięcie jakiegokolwiek wątku, natomiast Panu Arturowi za pełne chęci i bogate wypowiedzi. Cieszę się, że opowieść została zachowana w pierwotnej formie, bo dzięki temu mogłam wyobrazić sobie pewne sceny, a podczas lektury niemal cały czas towarzyszył mi w głowie głos Pana Artura, zapamiętany gdzieś w czeluściach mózgu.

Książkę rozpoczyna rozmowa o oglądaniu zdjęć i rzeczywiście - tych jest tu sporo i są ważnym atutem, dodatkiem do opowieści. Przedstawiają różne sceny - z życia, prób, zza kulis… Tekst jest nimi przeplatany i stanowią one ilustrację aktualnie omawianych tematów. Choć wiele z nich jest ciekawych i zdecydowanie pomagają w utrzymaniu klimatu intymności rozmowy, moim ulubionym jest to, które zdobi okładkę. Dzięki niemu na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to książka o celebrycie, o czymś modnym, o plotkach. Z okładki bije spokój i dojrzałość aktorska, czyli dokładnie to, czego się spodziewałam i czego szukałam w tym tekście. To jest obietnica wobec czytelnika, która tym razem zostaje spełniona w stu procentach.

Jestem niezwykle szczęśliwa, że mogłam zapoznać się z tą książką - moim zdaniem w rozmowie z Marzanną Graff Artur Barciś potwierdził swoją klasę. Jego opowieść jest niezwykle autentyczna, a nade wszystko bije z niej ciepło i spokój człowieka zdrowo zdystansowanego. Nie brak tu oczywiście lekkości i humoru, jednak to dojrzałość wysuwa się na pierwszy plan. Musze jednak zmartwić wielbicieli plotek i pikantnych szczegółów z życia znanych osób - tego może Wam tu zabraknąć. Aktor stawia raczej na opowieść o swojej życiowej drodze, bez wdawania się w szczegóły. W zamian możemy za to poznać go z nieco innej strony, choćby twórcy - tekst wieńczy jedno z opowiadań dla dzieci jego autorstwa.


Za możliwość przeczytana książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu M.

środa, 20 sierpnia 2014

Julianna Baggott - "Nowy Przywódca"

Bohaterowie Nowej Ziemi dokonali wyboru - stanęli przeciw Kopule i rozpoczęli zbieranie informacji mających pomóc w jej obaleniu. Rozdzieleni, wypełniają różne misje. Tymczasem na zniszczone nuklearnym wybuchem ziemie trafia nowe przesłanie - syn Willuksa ma wrócić do domu albo zaczniemy zabijać kolejne osoby. Rozpoczyna się wyścig z czasem rozgrywany w postapokaliptycznym świecie, niebezpiecznym nawet dla tych, którzy znają go od dziecka…

Choć Świat po Wybuchu opuszczałam niechętnie i długo do niego tęskniłam, lektura drugiego tomu nie przyniosła oczekiwanego zatracenia – prawdę mówiąc szła mi dość opornie. Miałam problem z wciągnięciem się w akcję, a może też ona sama z początku nie gnała jak szalona. Odwykłam też od historii opisanych na takiej ilości stron – Nowy Przywódca liczy ich sobie prawie 600, więc dużo więcej niż książki, po które sięgałam ostatnio. Niech jednak nie zrazi Was objętość, bo Julianna Baggott ma dar opowiadania, dzięki któremu na pewno nie będzie Wam się dłużyć.

Podobnie jak tom pierwszy, książka podzielona jest na krótkie rozdziały, które oprócz oszczędnych tytułów sygnowane są imieniem jednego z bohaterów. Narrator jest zawsze trzecioosobowy, jednak skupia się na danej postaci, jej odczuciach i oglądzie sytuacji. Pozwala to nie tylko przyjąć szerszą perspektywę w ocenie zdarzeń, ale też lepiej poznać postaci, które nie są przecież identyczne. Dodatkowo tutaj swoją szansę ma zdecydowanie więcej osób niż to miało miejsce w Nowej Ziemi - co najmniej 5 z nich pojawia się w tytułach regularnie.

Bardzo podoba mi się, że pewne wątki z pierwszego tomu zostają przypomniane i rozwinięte. Nie jest to retrospekcja głęboka na tyle, by rozpoczynać swoją przygodę ze Światem po Wybuchu od drugiej części, ale zdecydowanie idealnie nadaje się dla osób, które Nową Ziemię miały w rękach już jakiś czas temu. Autorka pozwala nam powoli przypominać sobie fakty i zdarzenia oraz na bieżąco poszerzać wiedzę, samemu składać wszystko w głowie, wyrabiać sobie swoje zdanie i odkrywać pomyłki. Ponadto okazuje się, że niektóre wątki ledwie wspomniane wcześniej mają teraz spore znaczenie - rozwija się chociażby motyw związany z Czcicielami Kopuły, czyli wariacją na temat fanatyzmu religijnego. Spragnieni nadziei, jaką niesie ze sobą wiara i bliskości płynącej z religijnej wspólnoty, a także znający doskonale mechanizmy dawnych kościołów, czciciele próbują tworzyć nowy system, oparty o wiadomości płynące z Kopuły.

Autorka nie wypadła z rytmu również w zakresie kreacji świata - jej wyobraźnia jest tak bogata jak do tej pory i widać, że udało jej się dobrze zaplanować wizję wydarzeń. Plejada mutacji i okrucieństw, jakie są normą poza Kopułą, jest szeroka, jednak nie zszokuje tych, którzy mieli do czynienia z pierwszym tomem cyklu. Niewiele pojawiło się nowości, a akcja nie skupia się już tak bardzo na odkrywaniu i opisie świata - podobnie jak bohaterowie poznali otoczenie, tak i nasza uwaga nie musi się już na nim skupiać. Na pierwszy plan wysuwają się intrygi i plany, a także realizacja celów. Pojawia się też nieco informacji o życiu w Kopule, tym razem w konfrontacji do świata poza.

Warto również dodać, że w drugiej części do książki wkrada się wątek romansowy, a właściwie dwa wątki, po jednym dla Pressi i Patridge’a. Próżno tu jednak szukać wielogodzinnych wynurzeń na ten temat, dywagacji nad wyborami czy też nadmiernej emocjonalności. Autorka pozostała wierna swojej wizji świata i postawiła sprawę jasno – wykreowana przez nią Ziemia nie jest miejscem odpowiednim na miłość. Bohaterowie, choć łakną bliskości i niejednokrotnie poddają się emocjom, mają na głowie większe problemy niż romantyczne uniesienia. Ich przemyślenia w tym zakresie są prawdziwe, nie ma tu sztuczności znanej z wielu książek young adult.

Świat po Wybuchu to bezapelacyjnie moja ulubiona spośród wszystkich dystopijnych i postapokaliptycznych wizji. Mimo znacznej objętości książek fabuła poprowadzona jest wspaniale - opowieść wciąga i emocjonuje. Wątki romantyczne, choć istnieją, nie wysuwają się na pierwszy plan, nie są nachalne i niedojrzałe; widać, że autorka miała na książkę po prostu inny pomysł. Treść jest tu głębsza i uwypuklony jest jej sens - zwrócenie uwagi na problematykę badań nuklearnych. Być może przez ten zamysł opowieść jest tak przerażająco realistyczna.


Tych, którzy chcieli by lepiej poznać Świat po Wybuchu odsyłam do mojej recenzji pierwszego tomu cyklu - klik.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (560 stron)

Wyniki konkursu śródwakacyjnego

Kochani! W ten niezbyt piękny wakacyjny dzień przyszedł czas, byśmy ogłosili Wam, kto zwyciężył w ostatnim organizowanym przez nas konkursie. Przypomnijmy, że do wygrania był zestaw złożony z 9 numeru magazynu "Coś na progu" oraz książki Abrahama Merritta "Płoń wiedźmo, płoń". Żeby nie przedłużać przedstawiamy przebieg losowania sprzed dosłownie kilku chwil.

W szranki stanęło 16 osób, co jest dla nas naprawdę przyjemnym wynikiem. Dziękujemy Wam! Oto lista uczestników z przyporządkowanymi im numerami, według kolejności zgłoszeń:

1. Dawid Jasiński
2. Amy Yamy
3. Rozkminy Hadyny
4. awiola
5. Sandi Cullen
6. Xsaw
7. Limak
8. Hania P.
9. Bez Komputera
10. Iryda
11. Wiecznie Zaczytana
12. dorota wysocka
13. Adriana B
14. Dżas tin
15. izaelo8
16. Julia K.




Szczęśliwym numerem na dziś jest zatem pechowa zwykle trzynastka! A numer 13 to...


Adriana B!


Gratulujemy serdecznie i prosimy o przesłanie danych do wysyłki na adres czworgiem@gmail.com!

wtorek, 19 sierpnia 2014

William Nicholson - "Pieśniarz Wiatru"

Aramanth to zamknięta kraina, której mieszkańcy żyją według jasno określonych reguł. Istotą systemu jest punktacja - ludzie są stale oceniani za to, co robią, w szkołach dzieci punktowane są za wyniki w nauce i swoje zachowanie, natomiast raz w roku do Wielkiego Egzaminu przystępują ojcowie, walczący o dobre imię najbliższych. Według zmieniającej się cyklicznie klasyfikacji przydzielane są mieszkania w jednej z czterech dzielnic, symbolizowanych kolorami oraz odległością od centrum. Najwyższą władzą w państwie jest Imperator, choć rzeczywiste rządy sprawuje coś na kształt komisji egzaminacyjnej i stojący na jej czele Wielki Egaminator.

W takim środowisku wychowuje się wielu młodych ludzi w tym bliźnięta - Kestrel i Bowman. Dzieci mają szczęście żyć w rodzinie o niezbyt poważnym stosunku do egzaminów, ich rodzice z przymrużeniem oka traktują codzienność w Aramanth. Jednak gdy sytuacja w szkole staje się napięta, takie wychowanie pokutuje - Kestrel buntuje się, a incydent z jej udziałem wstrząsa mieszkańcami spokojnego i uporządkowanego jak dotąd miasta. Przypadek sprawia, że dziewczyna unika kary, ponadto dowiaduje się o legendzie, opowiadającej o sposobie zwrócenia wolności mieszkańcom Aramanth. Podejmuje się wypełnienia niebezpiecznej i trudnej misji, a w podróż zabiera brata oraz... najgorszego ucznia w swojej klasie.

W pierwszej kolejności należy przyznać, że Pieśniarz Wiatru ma nieco dystopijny charakter. Choć pomysł niezwykłej organizacji społeczeństwa nie wyszedł od samych ludzi, tkwią oni w systemie opartym na szeroko zakrojonej propagandzie, a najwyższe władze wmawiają im, że taki układ jest dla nich jak najlepszy. Egzaminy i punkty promowany są jako wyjście sprawiedliwe, ponieważ każdy obywatel startuje z tego samego poziomu i co roku może zmienić swoje położenie. Mówi się, że wszystko zależy od wkładu pracy, a słabsze osoby traktuje się jako leniwe i nie podejmujące działań, jednak jest to w oczywisty sposób krzywdzące - tak naprawdę dzięki własnej pracy można podnieść się tylko do pewnego etapu, a przeskoczenie braków jest trudne, jeśli nie w ogóle niemożliwe.

Biorąc pod uwagę te aspekty można patrzeć na Pieśniarza Wiatru jak na krytykę systemów edukacji. Podczas Wielkiego Egzaminu, do którego co roku przystępują głowy rodzin, sprawdza się, czy znają gramatykę, arytmetykę i podstawy nauk, i to w oparciu o tę wiedzę ocenia się ich wartość i przydatność dla społeczeństwa. Nie ma tu miejsca na indywidualizm czy doskonalenie się w swoim fachu. Można być niewyobrażalnie dobrym meteorologiem, muzykiem czy krawcem, ale bez dobrego wyniku na Wielkim Egzaminie pozostanie się po prostu nikim, przynajmniej w oczach władz i innych mieszkańców Aramanth.

W zakresie treści w książce został wykorzystany klasyczny motyw drogi, trochę jak w Hobbicie czy Podróżach Guliwera - bohaterowie z tych czy innych powodów (tutaj trochę z buntu, a trochę z poczucia misji) wyruszają w drogę i... idą. Po drodze mijają najróżniejsze miejsca, poznają inne cywilizacje, wpadają w kłopoty, zyskują sprzymierzeńców, a nade wszystko - przeżywają przygody i rozwijają się. Nie ma tu miejsca na dłuższe poznawanie nowych rzeczy, trzeba adaptować się szybko i nigdzie nie zagrzewa się miejsca. Taka konwencja czyni z książki tekst przygodowy, pełen ciekawych zdarzeń i pozwalający zachwycać się wyobraźnią autora oraz uruchamiać własną.

Ponadto muszę powiedzieć, że Pieśniarza Wiatru czyta się trochę jak baśń - nie dość, że występuje w nim element legendy, to jeszcze zdarzenia układają się po niezwykle prostej linii. Bohaterowie przeżywają wiele ciekawych przygód, jednak zawsze na ich drodze pojawia się ktoś pomocny, a oni sami wciąż znajdują się w idealnym miejscu o idealnym czasie. Czuć tu oddech fatum i przeznaczenia, atmosfera jest nim przesycona. W przeciwieństwie do popularnych, współczesnych dystopii, w których co i rusz komuś dzieje się krzywda, a bohaterowie, których lubimy, umierają, tutaj czytelnik od początku do końca ma poczucie, że wszystko skończy się dobrze. Mnie osobiście się to podoba, trochę dość mam nerwowego "wyglądania za róg" i sprawdzania, czy moim ulubionym postaciom nie stanie się coś złego.

Jeśli chodzi o moje odczucia po lekturze, muszę przyznać, że nie tylko wciągnęłam się w treść, ale i nie zawiodłam - spodobał mi się pomysł na świat przedstawiony i wciąż pozostaję pod wrażeniem, jak wiele opcji na dystopie są w stanie wymyślić autorzy książek. Cała opowieść ma bardzo lekką konwencję, autor pokusił się o specyficzny język przekleństw, który niestety wyraźny jest tylko na początku tekstu. Poza tym nawet w sytuacjach trudnych bohaterom towarzyszy humor, który przechodzi na czytelnika - sama śmiałam się pod nosem prawie przez cały czas lektury. Zdecydowanie chcę sięgnąć po kolejne tomy i po raz kolejny żałuję, że ciekawa książka nie jest znana szerzej - moim zdaniem Pieśniarz Wiatru na to zasługuje.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Pierre Lemaitre - "Ofiara"

- Ja chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego robisz z tego śledztwa sprawę osobistą!
- Obawiam się, że jest odwrotnie (…). Że to sprawa osobista, która zamieniła się w śledztwo.[s.293]

Camille Verhoeven, komisarz paryskiej policji, cztery lata temu stracił żonę. Zginęła w związku ze sprawą, którą się zajmował, a on sam przez długi czas dochodził do siebie. Nie sądził, że będzie jeszcze kiedyś skłonny do uczuć, choćby przywiązania, kiedy los zetknął go z piękną Anne. Jednak czy na pewno była to sprawka ślepego trafu? Gdy nowa partnerka pada ofiarą brutalnej napaści w centrum handlowym, komisarz Verhoeven gotów jest poświęcić wszystko, by złapać jej katów – stawia na szali swoją reputację, karierę i wolność, by przejąć kontrolę nad śledztwem i rozgrywać je według własnego pomysłu. Szybko okazuje się jednak, że bandyci, którzy dokonali napadu, to nie amatorzy, a kobieta żyjąca u boku Camille’a nie jest tym, za kogo dotąd się podawała…

Pierwsza myśl po rozpoczęciu lektury kieruje się w stronę języka – jakiż on lekki, w dodatku okraszony subtelnym humorem! Aż tu nagle rozpoczyna się akcja, a wraz z nią czytelnik otrzymuje prztyczka w nos, ponieważ ów lekki styl znacząco kontrastuje z treścią, która aż do samego końca będzie nam towarzyszyła. Pierwsze strony zawierają sporo brutalnych opisów działań gangsterów, jak również odczuć katowanej ofiary, a to dopiero początek tekstu, w którym nie zabraknie dosadności i wartko rozgrywających się scen rodem z filmów sensacyjnych. Pierwszy raz miałam do czynienia z takim połączeniem, ale muszę przyznać, że było ciekawe, a subtelny humor pozwolił autorowi na stworzenie niepowtarzalnego klimatu.

Specyficzna jest również kreacja głównego bohatera – Camille’a Verhoevena zdecydowanie nie można nazwać standardowym gliną. Ten mierzący ledwie 145 cm wzrostu, obdarzony lotnym umysłem, dystansem do świata i niezwykłymi umiejętnościami plastycznymi komisarz zdobywa sympatię czytelnika niemal od pierwszej strony. Przyjemnością było obserwowanie jego poczynań i choć czasem można było mieć żal, że kieruje się tak błahymi pobudkami, ostatecznie udało mu się wybronić własne decyzje. Działanie pod wpływem emocji sprawiło, że został wykreowany autentycznie, nie zaś jak ideał, robot, którym zazwyczaj są superbohaterowie z filmów sensacyjnych. Verhoeven jest postacią złożoną i interesującą zarówno przez swoją przeszłość, jak i obecne działania.

Dziwnym i nieco niezrozumiałym zabiegiem jest organizacja książki pod względem czasu. Nie dość, że akcja zamknięta jest w trzech dniach i podzielona jedynie na krótsze odcinki opisane godzinami, to jeszcze w narracji stosowany jest zabieg wybiegania w przyszłość, który niezmiennie mnie denerwuje. Nieco dziwnie czyta się książkę pisaną w czasie teraźniejszym, w której nagle pojawiają się wzmianki o tym, co wydarzy się kilka stron dalej, a co dla czytelnika jeszcze de facto nie miało miejsca. Zastanawia mnie również, dlaczego narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw – gdy sceny dotyczą sprawcy, mówi on sam, natomiast w każdym innym przypadku towarzyszy nam wszechwiedzący narrator.

Z racji tego, że jest to kryminał, warto poświęcić chwilę na przyjrzenie się samej treści, czyli zaprezentowanej intrydze. Trzeba przyznać, że autor zna się na rzeczy i skonstruował całkiem zgrabną opowieść, w której nic nie jest przewidywalne ani jałowe. Fabuła nie jest zbyt łatwa do rozwikłania, chociaż podejrzewam, że dla czytelników zaznajomionych z poprzednimi tomami jest ona prostsza i bardziej klarowna. Tak czy owak niemal do samego końca czytelnik jest zwodzony, a w dodatku doświadcza całej gamy emocji podczas scen akcji. Choć momentami lektura może się dłużyć, ponieważ opisanie trzech dni na ponad 300 stronach wymusza rozwleczenie pewnych scen, to jednak w ostatecznym rozrachunku z pewnością nie jest to wada, a raczej zwykła pisarska wnikliwość.

Dla mnie pierwsze spotkanie z Pierrem Lemaitre, mimo że za pośrednictwem ostatniego tomu jego cyklu, było jak najbardziej udane. Polubiłam komisarza Verhoevena, a także ciekawy i specyficzny klimat wykreowany przez autora. Nie odgadłam rozwiązania zagadki już na początku, a wręcz przeciwnie – do końca byłam trzymana w niepewności. Jedyne nad czym mogę ubolewać to fakt, że w Polsce nie można kupić pierwszej części trylogii o niewysokim komisarzu. Być może wydawnictwo w końcu się na to zdecyduje…


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Business and Culture oraz wydawnictwu MUZA SA.

sobota, 16 sierpnia 2014

Maria Nurowska - "Hiszpańskie oczy"

Marię Nurowską kojarzyłam jak dotąd jedynie z nazwiska, wiedziałam też, że należy do grona pisarek nie tyle poczytnych, co rozpoznawalnych. Jej książka znalazła się na mojej półce przypadkowo i równie bez planu po nią sięgnęłam – po prostu coś mnie tknęło przy szukaniu kolejnej lektury i zaczęłam przetrząsać pokój, by znaleźć tę właśnie pozycję. Co wynikło z takiego splotu wypadków? Właściwie jedno wielkie zagmatwanie…

Książka opowiada o losach kobiety, która w czasie wojny została wywieziona na Wschód i była przetrzymywana w jednym z radzieckich łagrów. Dziś Anna jest matką, borykającą się nie tylko z trudną przeszłością, ale i problemami dnia codziennego. Jej córka, Ewa, cierpi na anoreksję/bulimię/zaburzenia odżywiania – jak zwał tak zwał, wszystko zależy od aktualnej diagnozy, a sens jest taki, że dziewczyna łyka masę proszków z każdym dniem przybliżających ją do śmierci. W obliczu takiego zagrożenia dla siebie, córki i wnuka, Anna podejmuje decyzję o rozpoczęciu kolejnej terapii. Nie spodziewa się, że tym razem to ona znajdzie się w centrum zainteresowań lekarza i sama będzie musiała stanąć do konfrontacji ze swoją przeszłością.

Muszę przyznać, że wgryzienie się w tekst nie należy do zadań najłatwiejszych i nie jest to bynajmniej sprawka wyłącznie trudnej i emocjonującej treści. Dużą rolę w utrudnianiu odbioru odgrywa narracja, która – choć zawsze pierwszoosobowa i skonstruowana w czasie teraźniejszym – dotyczy trzech różnych płaszczyzn czasowych. Anna równocześnie opowiada nam o swojej aktualnej sytuacji, a także wydarzeniach z przeszłości: sprzed narodzin córki i tych, które wiążą się już z nią. Choć opowieści łączą się i tworzą ciągi przyczynowo-skutkowe, a nawet pozwalają wyciągać wnioski, poukładanie sobie ich w głowie zajmuje sporo czasu, tym bardziej że książka jest właściwie jednym wielkim ciągiem, bez rozdziałów. Jestem jednak w stanie zrozumieć taki zabieg, bo doskonale ukazuje on rozbudowaną i zagmatwaną psychikę bohaterki.

Co do samej treści – choć opisywana historia jest skrajna i brutalna, to również niezwykle prawdziwa, co uważam za dużą zaletę. Przy głębszym zastanowieniu stwierdzam jednak, że lekturę zakończyła z uczuciem niedosytu. Owszem, postaci są barwne, ciekawe i dobrze skonstruowane, jednak sama opowieść nie dostarcza odpowiedzi na wszystkie rodzące się w czytelniku pytania. Na domiar złego autorka zdecydowała się na otwarte zakończenie, którego ogólnie nie preferuję, a w przypadku tej książki uznaję wręcz za wadę.

Książkę Nurowskiej można kochać lub nienawidzić – równie wiele argumentów jest po obu stronach barykady. Moim zdaniem psychologiczna głębia do spółki z przepięknym, literackim językiem stanowi przewagę nad średnim zakończeniem, natomiast trudności ze zrozumiałością treści mogą być tłumaczone przyjętą konwencją. Nie jestem jednak przekonana, czy jest to książka do polecenia każdemu – z pewnością trzeba do tej prozy przywyknąć. Ja na pewno jeszcze sięgnę po książki autorki, choćby po to, by porównać Hiszpańskie oczy z innym jej tekstem i sprawdzić, czy Maria Nurowska jest pisarką oryginalną, czy też powtarzalną wewnątrz własnego, niezwykłego schematu.

piątek, 15 sierpnia 2014

Monika Gajdzińska - "Jestem kobietą"

Są takie momenty, kiedy chcemy coś zmienić. Różnie mogą wyglądać życiowe dylematy będące powodem takiej decyzji – jedni coś tracą, inni zyskują, jeszcze inni nie mogą znieść ciągłego marazmu. Istotne jest, że wciąż ewoluujemy, dopasowujemy się do okoliczności, wymagań innych osób i własnych. Również dla mnie ważne stało się poszukiwanie tożsamości i docieranie do tego, co ukryte głębiej – psychiki, bardziej zaawansowanych potrzeb. Mówi się, że ważnym aspektem jest wzgląd na własną kobiecość. Nie w płytkim rozumieniu, a w kontekście antropologicznym, związanym ze spełnianiem określonych ról. Kobiety od lat tworzyły społeczności, w których bezustannie wymieniały się wiedzą i umiejętnościami. Dziś, gdy brak czasu na spotkania, na tworzenie i pielęgnowanie więzi, wiele z nas jest pogubionych i nie potrafi znaleźć dobrego miejsca w życiu. Na szczęście są takie miejsca, grupy jak Dojrzewalnia Róż i takie osoby jak jej założycielka - Lucyna Wieczorek, która pomaga w rozwoju wielu kobiet.

Tekst podzielony jest na 5 rozdziałów, z których każdy jest opowieścią innej kobiety. Panie dzieli wiele – doświadczenia, rodziny, zainteresowania – ale łączy poszukiwanie wsparcia w grupie przedstawicielek swojej płci. Jest tu Kinga, której ciężka choroba uświadomiła, że wciąż nie żyje pełnią życia, stawiając sobie sztuczne wymagania, które trzeba spełnić; jest Ania, starająca się walczyć z rodzinną przypadłością milczenia po tym, jak pół roku temu straciła chorą na raka siostrę. Justyna poprzez walkę z uzależnionym od romansów mężem nauczyła się znajdować w sobie wartość, Brygida natomiast walczy każdego dnia – cierpi na reumatoidalne zapalenie stawów i kolejne poranki są dla niej przekraczaniem granic, wyznaczanych przez własne ciało. Mnie natomiast najbardziej zainspirowała historia Marii, która przez całe życie podporządkowywała się woli innych ludzi, by w końcu zupełnym przypadkiem, na pewnych niezwykłych warsztatach, odzyskać dostęp do komunikatów płynących z jej własnego ciała. Nauczyła się rozumieć siebie i to jest piękne, podobnie jak piękny jest cały opisujący ją tekst, który w dużej mierze opowiada również o cudzie macierzyństwa. Ma jednak jeszcze jedną zaletę – jest skarbnicą wiedzy na temat wszelkich form wsparcia osobistego rozwoju. Żaden podręcznik nie pokazał mi tylu dróg, ile ten krótki tekst o pewniej kobiecie.

Choć w pierwszych słowach książka może kojarzyć się z poradnikiem – nie jest nim. W moim odczuciu to po prostu zbiór ciekawych historii, inspirujących do działania. Opowieści pokazują, że choć drogi są różne, każdy ma szansę na odnalezienie własnej, prowadzącej do pozytywnych zmian. To tekst wszechstronny, wielowymiarowy, pokazujący różne aspekty życia.

Jeśli aktualnie szukasz siły i wsparcia w dokonywaniu zmian – książka powinna pomóc, pokazać pozytywny wzór i dodać energii. Jeśli interesują Cię tematy samorozwoju, również znajdziesz tu coś dla siebie. Będę jednak szczera – jest to książka specyficzna i z pewnością nie dla każdego. To tylko i aż opowieści z życia wzięte o kobietach, które odnalazły siebie. Jeśli chodzi o mnie – dzięki lekturze odbyłam wspaniałą i inspirującą podróż, która pozostanie w mej pamięci na długo, a być może przyniesie pewne skutki już w najbliższej przyszłości. Mimo kierunku studiów wciąż miałam pewien zawężony obraz terapii czy wsparcia, a sama definicja pomocy psychologicznej szła w mojej wyobraźni w kierunku rozmowy face to face i szukania w przeszłości przyczyn problemów. Jak łatwo czasem odkryć swą pomyłkę… Ta książka otworzyła mi oczy w kontekście tego, jak niezwykle elastyczną dziedziną jest psychologia, ale też ile dróg daje mnie samej jako człowiekowi i kobiecie.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu Dobra Literatura.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Grażyna Jagielska - "Miłość z kamienia"

Niektóre lektury omawia się lekko i przyjemnie. Jest pewien schemat, spis tematów, które chciałoby się poruszyć – treść, spójność historii, bohaterowie, język… Czasem wkradają się emocje i mówi się o tym, co dany tekst w nas uruchomił. Są jednak książki, których po prostu nie da się zamknąć w ryzach, ujednolicić, omówić według poszczególnych punktów. Tu trzeba nieco więcej zaangażowania.

Gdy po raz pierwszy zetknęłam się z tekstem Grażyny Jagielskiej na jednym z blogów, wiedziałam od razu – to książka dla mnie. Tematyka wojenna i autentyczność bijąca z opisu przyciągnęły mnie do siebie, jednak nawet takie szczere słowa nie przygotowały mnie na to, co jest treścią tej książki. Być może gdyby podobne obrazy były wytworem ludzkiej wyobraźni, ich przyswojenie byłoby łatwiejsze. Niestety – tutaj wszystko jest szczerą prawdą.

Grażyna Jagielska od dziecka miała w sobie duszę tułacza. Gdy poznała swojego przyszłego męża, połączyła ich pasja do podróży, życia na walizkach, przygód. Jednak Wojtka owa fascynacja popchnęła dalej – w rejony zagrożone konfliktami, a z czasem w samo serce wojny. Życie małżeńskie w oczach Grażyny stopniowo zaczęło się zmieniać, dzielić na czas oczekiwania i czas obecności męża w domu. On z czasem zaczął zatracać się w pracy, ona – w lęku o jego życie. Choć oddalali się od siebie, a cierpienie kobiety z każdym wyjazdem stawało się większe, nigdy nie zdecydowali się na rozstanie. Po latach Grażyna trafiła do kliniki zdrowia psychicznego, gdzie powoli musiała zmierzyć się z samą sobą, przeszłością i historią, jaka doprowadziła ją i męża do tego właśnie miejsca w życiu.

Jestem taka zmęczona (…) ponieważ jestem mu potrzebna do wszystkiego. Do tego, żeby mógł znowu usiąść do komputera, zapłacić rachunek na poczcie, złożyć zeznanie podatkowe albo spakować plecak i pojechać tam, gdzie toczy się wojna, tak, do tego też. I potrafi oddawać mi to, czego już nie potrzebuje.[s.69]

Czy można nabawić się stresu bojowego, nie uczestnicząc w konflikcie zbrojnym? Można, gdy jest się dla kogoś bliskiego kontenerem do przechowywania wszelkich trudnych uczuć; gdy człowiek boi się nie tylko we własnym imieniu, całkiem naturalnie, ale też za tę drugą osobę, pozwalając jej normalnie żyć. W ten sposób można zbierać ten lęk i strach, tłumić w sobie, przetwarzać. Jednak każdy z nas ma granice wytrzymałości.

Od trzech dni siedziałam z kotem w przedpokoju, we wnęce na szafę ścienną. To było nasze nowe miejsce.[s.124]

Czy można zapomnieć żyć, w dodatku na kilka długich lat? Oczywiście. Organizm jest w stanie zagnać nasz umysł w najdalsze, najciemniejsze zakamarki, byle tylko ochronić człowieka przed zgubnym działaniem długotrwałego, dojmującego lęku. Działa się wówczas machinalnie, spełniając jedynie podstawowe, niezbędne zadania, bez świadomości upływu czasu, bez pamięci. Odgrywa się sceny, by przygotować się na najgorsze i wreszcie traci się z oczu moment, gdy zagrożenie minęło – jest zbyt zakorzenione w naszej świadomości, by mogło po prostu zniknąć.

Grażyna od lat przygotowuje się na to, że kiedyś odbierze telefon, informujący, że jej mąż, korespondent wojenny, zginął na jednym z odwiedzanych frontów. Robiła to nadal, gdy Wojtek przestał wyjeżdżać. Jej lęk zawiódł ją tak daleko, że wolała otrzymanie tej ostatniej informacji od powrotu męża, oznaczającego czekanie na kolejny wyjazd, otwarcie następnego cyklu stresu. O swoich przeżyciach zdecydowała się opowiedzieć za pośrednictwem tej książki. I choć wspomnienia ukazuje powoli, tworząc niespieszną opowieść, robi to wspaniale. Jej warsztat literacki jest wzbogaceniem i tak niezwykle ciekawej historii. Lekturę jako całość z radością poleciłabym każdemu czytelnikowi.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Darynda Jones - "Pierwszy grób po prawej"

Ostatnio uznałam, że powinnam bardziej interesować się książkami, które nabywam. Czasem zdarza się tak, że skusi mnie opis okładkowy i na nic innego nie zwracam uwagi, a to, co potem trafia w moje ręce, jest co najmniej dziwne i wywołuje na mojej twarzy konsternację. Książkę Daryndy Jones wyszukałam w Internecie i, sugerując się opisem, zamówiłam. Muszę przyznać, że zdziwienie było spore, gdy dodatkowe opisy znajdujące się na tylnej okładce poinformowały mnie, iż mam do czynienia z książką z gatunku paranormal romance… Przyznam bez bicia: do fanek tego typu książek nie należę. Ale podjęłam próbę, która chyba mi się opłaciła.

Historia opowiada o losach Charley Davidson, córki policjanta, która na co dzień jest… kostuchą. Widzi zmarłych, rozmawia z nimi i pomaga przejść na drugą stronę. Jednakże, jak powszechnie wiadomo, nie każda dusza może po śmierci zaznać natychmiastowego spokoju – niektórzy, a jest ich wbrew pozorom całkiem sporo, wymagają rozwiązania pewnych zagadek związanych z własnym zgonem. Ci również trafiają prosto do Charley, która dodatkowo para się zajęciem prywatnego detektywa, co jest przykrywką dla podpowiadania policji podczas poszukiwania sprawców morderstw. W chwili gdy poznajemy bohaterkę, trafia do niej troje martwych prawników żądających pomocy. Kobieta ma jednak problem ze skupieniem  na sprawie, gdyż co noc dręczą ją sny, w których uprawia dziki i namiętny seks z pewną zjawą, która okaże się bliższa, niż można by przypuszczać…

Spodziewałam się, że kryminalno-erotyczne przygody bohaterki wciągną mnie od pierwszej strony, jednak tak się nie stało. Mimo gagów i uśmiechów musiałam długo wbijać się w ów specyficzny nastrój. Dopiero w połowie tekstu przywykłam do narracji, a główne wątki zdołały mnie zainteresować. Muszę jednak przyznać, że od tego momentu czytanie bardzo się zmieniło – pod koniec przerzucałam strony w tempie ekspresowym, chcąc się dowiedzieć, co będzie dalej. W dodatku, ku własnemu zaskoczeniu, poczułam lekkie ukłucie żalu, gdy książka się skończyła. Nie znaczy to jednak, że książka jest idealna i wspaniała.

Narratorką tekstu jest sama Charley i już w tym miejscu zaczynają się schody przy ocenie. Bohaterka nie jest łatwa do zaszufladkowania. Jej sposób mówienia jest stylizowany na zabawny trochę na siłę, jakby autorce zabrakło wyczucia w stosowaniu wtrąceń i komentarzy. Poza tym ocena sytuacji bohaterki nie do końca mi odpowiada, a takie cechy jak złośliwość czy dystans do świata są po prostu wyolbrzymione. Z drugiej strony uwielbiam sceny, gdy Charley rozmawia  ze zmarłymi – staje się ciepła i pomocna, profesjonalna. Widać na pierwszy rzut oka, że woli duchy niż ludzi, co może wynikać ze zbyt często zawodzonego zaufania. Nie zmienia to jednak faktu, że polubienie takiej bohaterki w realnym życiu wymagałoby wielu pokładów cierpliwości.

Warto jeszcze wspomnieć o wątku romansowym, którego tak się obawiałam – nie było aż tak źle. Być może dlatego, że tak naprawdę żadnego romansu nie było. Bohaterka owszem, uprawia we śnie seks z bliżej niekreślonym nieznajomym i owszem, poświęca naprawdę sporo czasu na szukanie go, ale o problemach sercowych, trudnych wyborach czy emocjonalnym rozchwianiu, jakie kojarzy mi się z paranormal romance, nie ma tu mowy. Autorce udało się uciec od schematu i odrzeć cały wątek z niepotrzebnych emocji, a historia tajemniczego ducha staje się świetną osią całej książki. Zarówno jej poprowadzenie, idealnie wplątane w przeszłość Charley, jak i zakończenie, w pełni spełniają moje oczekiwania. Tak, treść jest w tej książce wielką mocną stroną.

Pierwszy grób po prawej to opowieść utrzymana w lekkim i zabawnym klimacie, pełna gagów i potknięć głównej bohaterki. Podczas lektury miałam nieodparte wrażenie, że czytam tekst dla nastolatek, co dziwacznie kontrastowało z „dorosłym” językiem na skraju wulgarności i scenami erotycznymi, które bynajmniej do grzecznych nie należą. Trzeba jednak przyznać, że autorka ma leciutkie pióro i dobrze spełnia się w roli pisarki. Nie nazwałabym tej książki jednak ani dobrym kryminałem, ani wybitnym przedstawicielem paranormal romance. To po prostu kawałek przyjemnej wariacji na temat fantastyki. Pomysł jest dobry i w sumie podoba mi się jego rozwinięcie. 

niedziela, 10 sierpnia 2014

Iwona Kienzler - "Mocarz alkowy. August II Mocny i kobiety"

Choć w szkole nie było mi po drodze z lekcjami historii i naprawdę rzadko udawało mi się wciągnąć w jakiś temat, mam pewną słabość do monarchii i całego towarzyszącego jej ambarasu. Czy to dwory francuskie, brytyjskie, czy nawet nasze rodzime, historie z nich płynące i cała barwność oraz przepych szybko zdobywają moje serce. Nie dziwota więc, że od razu zainteresowałam się serią książek o dźwięcznym tytule Historie z alkowy – takie połączenie królewskich dworów z tematyką romansową nie zdarza się często, zwłaszcza w porządnym, historycznym opracowaniu. Zbieram sobie zatem te książki, raz na dwa tygodnie robiąc wyprawy do kiosku. I zupełnym przypadkiem w końcu zdarzyło mi się jedną z nich przeczytać…

Jeśli zwiódł Was tytuł i sądzicie, że tekst Iwony Kienzler traktuje wyłącznie o kolejnych łóżkowych partnerkach saskiego króla, muszę Was zdziwić – książka jest przede wszystkim świetnym opracowaniem historycznym. Otwiera ją obszerny wstęp, wprowadzający w realia historyczne i społeczne, a losy Augusta Mocnego poznajemy od jego najmłodszych lat. Dowiadujemy się, jak wyglądały jego relacje z rodzicami, starszym bratem, a także jakie wydarzenia miały wpływ na jego przyszłe zachowania. Dzięki temu prostemu zabiegowi i wnikliwości autorki, sama historia nie jest wyrwana z kontekstu. Książka jest jednak czymś więcej niż sam wstęp – dalej mamy okazję poznać portrety kolejnych partnerek, metres i kochanek króla. Choć w poszczególnych rozdziałach autorka skupia się głównie na ich osobach, również tutaj nie brak opowieści o szerokim, historycznym tle. Całą książkę wieńczy rozdział dotyczący wybranych królewskich dzieci.

Zdecydowanie zdziwił mnie fakt, że tekst czyta się tak niezwykle płynnie – spodziewałam się suchych faktów i dat, natomiast zamiast nich otrzymałam ciekawą opowieść, która zwyczajnie mnie wciągnęła (niemal od pierwszej strony, przy przypadkowym zerknięciu do środka). Podczas lektury czytelnik zupełnie nie ma wrażenia, że styka się z tekstem historycznym, w dodatku opartym o szeroką bibliografię. Jest to raczej zwyczajna opowieść, snuta przez znającego historię gawędziarza, w dodatku bardzo interesująca.

Niestety mankamentem, który dla mnie był trudny do zaakceptowania, jest język. Nie spodziewałam się poetyckich porównań i wspaniałych epitetów, ale mnogość powtórzeń była podczas czytania prawdziwą zmorą – wychodzi tutaj fakt, że nie każdy historyk musi być biegłym literatem. Mnie nie udało się przymknąć na to oka, ale wierzę, że inni są bardziej wyrozumiali. Niestety w parze z niezbyt płynnym językiem idą również dużo bardziej uciążliwe powtórzenia merytoryczne – niektóre historie powtarzane są po dwa, trzy razy, co naprawdę nie jest konieczne. Rozumiem pewne wspominanie omawianych wcześniej faktów w celu przypomnienia, nawiązania, tu jednak mamy do czynienia z wielokrotnym serwowaniem tej samej opowieści, niemal od początku do końca w identycznym kształcie jak wcześniej.

Myślę, że poziom tekstu – zarówno pod względem merytorycznym, językowym, jak i przyjemności z czytania – będzie podobny we wszystkich tomach cyklu. Po lekturze książki o Auguście Mocnym wiem, że słusznie poświęciłam swoje pieniądze, by kolekcjonować Historie z alkowy – to cykl książek pięknie wydanych i ciekawych pod względem merytorycznym, zwłaszcza dla kogoś, kto (tak jak ja) po prostu lubi pikantne ciekawostki z dawnego dworskiego życia. Mankamenty, choć dają się we znaki, nie są całkowicie zniechęcające – dla mnie w podobnych książkach najważniejsza jest ich treść.

sobota, 9 sierpnia 2014

Marlene S. Olive - "Kochając anioła"

W krótkim czasie przyszło mi zetknąć się z dwiema książkami zahaczającymi o paranormal romance, choć dotąd stroniłam od tego gatunku jak tylko się da. I o ile pierwsza (której recenzja pojawi się na blogu nieco później) wywołała we mnie głównie pozytywne emocje, o tyle druga raczej mnie zawiodła. Spodziewałam się historii obyczajowej lekko zabarwionej fantasy, natomiast to, co otrzymałam, nieco mnie zdziwiło.

Idąc za myślą przewodnią opisu okładkowego można by powiedzieć, że opowiadana historia dotyczy losów Katherine, która straciła w wypadku męża i ukochaną córeczkę. Pogrążona w żałobie kobieta prosi o pomoc Boga, w modlitwach błaga o skrócenie cierpień lub zesłanie anielskiego wsparcia. W tym momencie w jej życiu pojawia się nieznajomy, który bierze na swoje barki ciężar wyciągnięcia jej z depresji. Nieznajomy, który okazuje się kimś innym niż uważa Kathie.

Tyle informacji dostarcza nam blurb, jednak moim zdaniem sprowadza to oczekiwania czytelnika na nieprawidłowe tory. Przede wszystkim opowieść tak naprawdę nie dotyczy Kathie, a Logana – owego tajemniczego nieznajomego, który przyczynia się do poprawy stanu kobiety. To on jest narratorem i w gruncie rzeczy opowiada głównie o sobie – istotne są jego stany emocjonalne, uczucia oraz losy, a także wielka przemiana jaka się w nim dokonuje. Logan jest bowiem synem samego władcy piekieł, Lucyfera; pół-demonem, który, choć dotąd wiódł pełne zła życie hulaki, zmienia się pod wpływem nowo poznanej kobiety, dążąc do roli wspaniałego partnera i ojca, wzoru wszelkich cnót.

W mojej ocenie bohaterowie wykreowani poprzez Marlene S. Olive są mocno nieautentyczni. Kathie zaskakuje mnie swoimi wahaniami nastrojów już od początku, gdy ze skrajnej rozpaczy wychodzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziwnym wydaje mi się też, że kobieta pogrążona w tak silnej żałobie jest w stanie związać się emocjonalnie z innym mężczyzną, którego w ogóle nie zna. Z drugiej strony mamy też Logana, zaprzeczającego wszelkim definicjom demona, który popatrzywszy raz w oczy urodziwej damie jest w stanie sprzeniewierzyć wszystko, co do tej pory robił i wyznawał. Takie poddanie się emocjom kłóci się nieco z przyjętym wizerunkiem upadłych aniołów, z jakim mamy styczność na co dzień.

Drugim, dość trudnym dla mnie, aspektem książki jest brak wnikliwości, jaki wykazuje autorka w stosunku do wykreowanego przez siebie świata. Choć spora część akcji rozgrywa się w czeluściach piekieł, nie ma tu należytego ukazania ani mechanizmów nim rządzących, ani choćby jego wyglądu. Zarówno miejsca jak i relacje między demonami po prostu istnieją. W dodatku opisy same w sobie są nierówne i niekonsekwentne – nie brakuje miejsca na to, by powiedzieć, że Lucyfer zamknął za sobą drzwi, ale brak go na uzasadnienie, gdy bohaterowie przeprowadzają ważną i intymną rozmowę… stojąc w drzwiach.

Niestety, jeśli chodzi o wątek, książka jest przewidywalna i raczej przeciętnie interesująca. Przy lekturze trzymała mnie chęć dowiedzenia się, co takiego Logan będzie musiał zrobić, by ratować ukochaną, a jednocześnie nadzieja, że nie będzie to nic spośród rozwiązań, które podejrzewałam. Muszę przyznać, że w tym względzie autorka nieco mnie zaskoczyła, nie wiem jednak, czy otwarte zakończenie, jakim się posłużyła, oceniać pozytywnie. Trzeba jednak przyznać, że Marlene S. Olive swoją książkę przemyślała dobrze, i poprowadziła wątki dokładnie tam, gdzie chciała.

Na koniec przyznam jedno – książkę czyta się szybko i łatwo, a język jest na przyzwoitym poziomie. Niestety dla mnie to zbyt mało. Historia nie porwała mnie ani nie urzekła – może gdyby była zwykłą książką obyczajową, oceniłabym ją lepiej. W otoczeniu, które wybrała autorka, historia młodej pary, walczącej z przeciwnościami losu wygląda lekko dziwnie, przynajmniej w moim odczuciu. Jedynym, co tak naprawdę całkowicie mi się podobało, jest tytuł – idealnie wytłumaczony i świetnie współgrający z wątkiem głównym książki.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Jack Ketchum - "Dziewczyna z sąsiedztwa"

Zawsze zdecydowanie wolałam horrory oparte na ciemnych stronach ludzkiej psyche, od bezmyślnej rąbanki fundowanej durnym ludziom przez zombie, wampiry czy inne dzikie zwierzęta. Uważam, że aby naprawdę przestraszyć człowieka, trzeba poruszyć w nim takie struny, o których sam nie ma pojęcia – najlepiej nadają się do tego lęki pierwotne. Mistrzem tak poprowadzonego horroru jest dla mnie Stephen King, u którego krew wcale nie musi się lać, by było strasznie, złowieszczo, a przynajmniej słodko nieswojo. Muszę jednak przyznać, że również Jack Ketchum ma potencjał, który w dziedzinie takiego mistrzowskiego horroru może wynieść go na wyżyny.

Tytułową „dziewczyną z sąsiedztwa” jest Meg – nastolatka, która niedawno straciła w wypadku samochodowym oboje rodziców, teraz natomiast, wraz z kaleką siostrą, trafia do domu dalekiej ciotki, Ruth. Kobieta, choć w otoczeniu przyjaciół syna postrzegana jest jako matka idealna, szybko okazuje się być co najmniej niezrównoważona, w dodatku wyraźnie nie przepada za dziewczętami. Jednak awantury, jakie na każdym kroku urządza ciotka, to dopiero początek koszmaru, jaki już niebawem ma stać się udziałem Meg – dziewczyna spędzi wiele tygodni w piwnicy, gdzie banda dzieciaków pod czujnym okiem Ruth będzie zadawała jej najwymyślniejsze tortury. W klice przyjaciół znajdzie się tylko jeden, którego opór wkrótce zmieni bieg wydarzeń.

Zastanówmy się – jak postrzegamy swoich sąsiadów? Co możemy o nich powiedzieć? Z reguły są to banalne slogany dotyczące umiarkowanie pozytywnych cech – są mili, kulturalni, spokojni. Gdy raz na jakiś czas okazuje się, że ktoś (czyjś sąsiad, bądź co bądź) popełnia straszliwą zbrodnię, ludzie są zszokowani – przecież go znali, widywali każdego dnia. Tyle że tak naprawdę nikt z nas nie wie, co dzieje się w pobliskim domu czy mieszkaniu. Na co dzień wolimy o tym nie myśleć, a nawet jeśli do naszych uszu dochodzą podejrzane dźwięki lub plotki, nie słyszymy. Lepiej jest nie wiedzieć…

Na takim właśnie lęku bazuje Jack Ketchum, nie jest to jednak jedyny poruszany przez niego aspekt. Książka jest także – a może przede wszystkim – studium psychologicznym ofiary i oprawcy.

W tej piwnicy, z Ruth, zacząłem uczyć się, że złość, nienawiść i samotność są niczym pojedynczy przycisk, czekający na palec, który poprowadzi człowieka do destrukcji.[s.147]

Muszę przyznać, że ciężko mi zrozumieć i uargumentować zachowania bohaterów. Rozumiem Ruth, kobietę opuszczoną, oszalałą i rozgoryczoną, która po prostu nienawidzi innych przedstawicielek swojej płci. Skąd jednak tak wielkie pokłady agresji w jej nastoletnich synach? Chłopcy nie są zwykłymi, zastraszonymi dziećmi, które posłusznie podejmują działania, podsuwane im przez dorosłych, w obawie przed karą. To świadomi, okrutni oprawcy, doskonale rozumiejący konsekwencje swoich czynów i granice, jakie przekraczają. Być może mało widziałam, ale wciąż jest to dla mnie niewyobrażalne.

Jednego na pewno nie można odmówić Ketchumowi – bezkompromisowości. Autor odważnie snuje swoją opowieść i wywleka skrajną sytuację, dodatkowo ją wyolbrzymiając. Ta książka zdecydowanie może Was wyprać i wywrócić na drugą stronę przez swoją prostotę i dosadność opisu. Nie polecam jej wrażliwcom, a silniejszym podpowiadam – wyłączcie wyobraźnię. Można przez to przejść chyba tylko bez zbytniego skupienia na obrazach. Muszę jednak przyznać, że w swojej klasie tekst jest naprawdę na wysokim poziomie, a emocje, które wywołuje, są doprawdy niezapomniane. Choć od pierwszej strony wiemy, co wydarzy się na końcu, napięcie budowane jest po mistrzowsku.

Na koniec jeszcze jedno, choć rzadko o tym wspominam – przedmowa. Tę do Dziewczyny z sąsiedztwa napisał Stephen King i muszę powiedzieć, że czytało się ją z przyjemnością. Zdecydowanie nie są to standardowe, puste peany, a dokładny i rzetelny opis, z jednej strony przybliżający autora, z drugiej zaś – analizujący tekst. W tym przypadku, choć rzadko tak bywa, jest to dobry dodatek i ciekawe uzupełnienie opowieści. 


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Papierowy Księżyc.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Werner Fuld - "Krótka historia książek zakazanych"

Nie zawsze sięgam po książki będące po prostu literaturą, fikcją czy zwartą opowieścią. Czasem, a zwłaszcza gdy od miesiąca pogoda męczy moje ciało i umysł, decyduję się na lektury lżejsze. Do takich właśnie należy zbiór ciekawostek (bo nie wiem, jak inaczej i trafniej nazwać tę książkę), prezentowany przez Wernera Fulda. Ciekawostek, dodam, dotyczących historii literatury.

Na samym początku muszę przyznać, jak wielu czytelników, że autorowi książki udało się mnie zaskoczyć – po tytule i opisie spodziewałam się, że tekst będzie zawierał kilka rozdziałów poświęconych ograniczonej liczbie powszechnie krytykowanych tekstów. Nic bardziej mylnego! Ilość tytułów, jakie omawia Fuld, jest wręcz nie do policzenia. W dodatku autor przyjmuje ciekawą definicję książki zakazanej – nie posługuje się tu bynajmniej indeksem znanym z Watykanu, a tworzy własny, subiektywny, składający się z tekstów, które na przestrzeni lat w ten czy inny sposób były „ofiarami” wszelakich zamachów.

Generalnie rzecz biorąc książka składa się z kilku rozgraniczonych tematycznie rozdziałów, z których każdy ma w sobie mnóstwo krótszych opowieści o objętości około 1 strony. Czyta się to niezwykle szybko, nawiązania są płynne i choć zdarzają się skoki między różnymi epokami, czytelnik absolutnie tego nie odczuwa. Podobnie ma się rzecz z zakończeniami rozdziałów – bardzo podoba mi się, że właśnie wtedy daje o sobie znać subtelny narrator, towarzyszący nam w tej literackiej podróży.

Jednak tak naprawdę to nie strona techniczna wysuwa się tutaj na główny plan. Pierwsze skrzypce gra treść i to jej powinno się poświęcać jak najwięcej uwagi. Z tekstu Wernera Fulda dowiadujemy się, jaka jest geneza zjawiska cenzury i jak wyglądały jej początki; również jak nieudolnym jest działaniem i dlaczego. Czytelnik ma też okazję przyjrzeć się współczesnym aspektom tego zjawiska – otóż okazuje się, że działania pochodne cenzury wciąż istnieją i mają się świetnie. Dwóch anonimowych Włochów podpala egzemplarz Kodu Leonarda Da Vinci, w stanach rytualnie pali się Harry’ego Pottera, natomiast w krajach arabskich – japońskie mangi. I choć dziś są to działania skrajnie bezcelowe, bowiem nie ma możliwości zniszczenia wszystkich egzemplarzy danej książki, tego typu manifestacje wciąż mają miejsce.

Jeśli lubicie książki o książkach, pasjonuje Was historia literatury lub po prostu chętnie sięgacie po wszelkie zbiory ciekawostek – śmiało możecie zaczynać lekturę Krótkiej historii książek zakazanych. To naprawdę świetnie przygotowany, lekki, a przy tym interesujący tekst. Fakt, tekst zawiera sporo dat i wydarzeń historycznych, co może sprawiać, że niektórym czytanie będzie się dłużyło. Autor jednak naprawdę zgrabnie lawiruje między suchymi faktami, a swoją opowieść snuje w sposób ciekawy, utrzymując ją stale gdzieś pomiędzy czasami dawnymi i całkiem nam współczesnymi.

Choć tekst jest inny niż się spodziewałam, nie zawodzi oczekiwań. A to chyba najważniejsze.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Business and Culture oraz Wydawnictwu MUZA SA.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Katarzyna Bonda - "Pochłaniacz"

Sasza Załuska jest profilerką, matką i niepijącą alkoholiczką. Pracowała na Uniwersytecie Huddersfield, jednak po latach postanowiła wrócić do Polski. Przyjmuje prywatne zlecenie od mężczyzny, obawiającego się zamachu na swoje życie, nie ma jednak pojęcia, że tym samym wplątuje się w największą mafijną aferę ostatnich lat… Gdańsk roku 2013 to miejsce, gdzie gangsterzy świetnie dopasowują się do rzeczywistości, a ich powiązania sięgają do naprawdę niespodziewanych miejsc. Śledztwo w sprawie zabójstwa piosenkarza odkrywa nie tylko zakres ich działań, ale i kulisy nierozwiązanych spraw sprzed lat…

Na samym początku chciałabym przyznać, że książka wywołała u mnie całą masę sprzecznych odczuć, w związku z czym ocena na pewno nie będzie jednoznaczna. Przed czytaniem spotkałam się z głosami, że książka z początku jest ciekawa, natomiast w drugiej połowie akcja podupada – w moim przypadku było nieco inaczej, bo właściwie od pierwszej strony nie mogłam znaleźć właściwego rytmu. Z jednej strony uznawałam wątki za ciekawe, z drugiej – zabrakło czegoś, co by mnie zatrzymało i pozwoliło spędzić na czytaniu dłuższy czas. Lektura Pochłaniacza zajęła mi ponad miesiąc i nigdy nie byłam w stanie poświęcić się jej w 100%.

Podstawową cechą tej książki jest mnogość wątków. Od samego początku jesteśmy wręcz zasypywani informacjami z różnych źródeł i tak naprawdę przez większość tekstu powiązania między nimi nie są widoczne. Mniej więcej w 2/3 książki rozpoczyna się łączenie wątków i stopniowo wychodzą na jaw kolejne fakty. Akcja jest skomplikowana jak sieć mafijnych powiązań i zdecydowanie nie jest łatwo połapać się kto jest kim, że o jakiejkolwiek ocenie bohaterów nie wspomnę. Z drugiej strony nie wiem co myśleć o pokaźnym podsumowaniu, jakie funduje nam główna bohaterka. Niby jest to cenne, zwłaszcza w przypadku książki tak znacznych rozmiarów i tak wielowątkowej, ja jednak czuję, że została mi odebrana przyjemność z samodzielnego wyciągania wniosków (które akurat w tym momencie było już możliwe, bo fakty zaczęły się ładnie spajać i przeplatać).

W opozycji do tej utrudniającej odbiór cechy można podać wielką zaletę tekstu – przygotowanie techniczne autorki. Wspaniale opisane są zarówno realia panujące w świecie policji, jak i techniki operacyjne; dialogi związane z przesłuchaniami i odprawami również należą do niezwykle autentycznych. Katarzyna Bonda wykonała kawał dobrej roboty i świetnie wykorzystała zgromadzone informacje, tworząc książkę spójną, logiczną i trafną. Ponadto po kreacji świata przedstawionego widać od razu, jak świetnie przemyślany jest tekst. Autorka osadza swoją historię w prawdziwym Gdańsku i prawdziwym roku 2013 – autentyczne wydarzenia polityczne, kulturalne czy nawet pogodowe, a także rzeczywiste miejsca przeplatają się cudownie z literacką fikcją. Jestem ogromnie szczęśliwa, że w końcu mogę czytać kryminał rozgrywający się w znanych mi realiach – naprawdę długo na to czekałam.

Na koniec chciałabym dodać kilka słów o głównej bohaterce. Zazwyczaj w cyklach kryminalnych poznajemy postać, która, owszem, jakąś przeszłość ma, ale w dużej mierze zmienia się i ewoluuje na naszych oczach. Często jesteśmy naocznymi świadkami jego walki z problemami i samym sobą – tutaj tego nie uświadczymy. Sasza Załuska ma właściwie tylko przeszłość: była alkoholiczką, jest matką… Dowiadujemy się, skąd wzięły się jej problemy, odkrywamy bohaterkę, jednak nie zmienia się ona na naszych oczach. Otoczenie ewoluuje, natomiast Sasza stoi w miejscu – może dlatego właśnie niespecjalnie ją polubiłam. Owszem, działa sprawnie i dobrze, jednak brak jej autentyczności.

Pochłaniacz to pierwszy tom tetralogii – przyznam szczerze, że nie wiem, czy przeczytam ją całą. Trudno mi nawet dokonać spójnego i jednoznacznego podsumowania. Z jednej strony chylę czoła przed ogromem wiedzy i literackiego talentu Katarzyny Bondy, z drugiej – trudno było mi brnąć w ten doskonale skonstruowany świat. Ciekawa jestem, czy kolejne części utrzymane będą w podobnej konwencji, czy też autorka trochę spuści z tonu, dając odetchnąć czytelnikom. Być może już niebawem będzie okazja, by się o tym przekonać. Tymczasem odradzam lekturę fanom wartkiej akcji, za to subtelnie podsuwam tym doceniającym skomplikowane sprawy. Dla mnie było chyba odrobinę zbyt zagmatwanie.


Za udostępnienie e-booka do recenzji dziękuję serdecznie Business and Culture oraz Wydawnictwu MUZA SA.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (672 strony)

sobota, 2 sierpnia 2014

Lipcowo-sierpniowe stosy (9/2014)

Byliśmy święcie przekonani, że poprzedni stosikowy wpis będzie ostatnim w te wakacje - o, my naiwni... Nawet brak okazji do zakupów nie pomógł we wstrzemięźliwości. Z drugiej strony nie jest tak źle, bo dzięki pewnym szaleństwom możemy znów prezentować Wam post stosikowy. W dodatku nie z jednym, a aż trzema zestawami nowości! ;)

Na początek zbiór nabytków przypadkowych.



Stephen King - Martwa strefa
Marek Stokowski - Legendy i opowieści zamku Malbork
Iwona Kienzler - Król Kazimierz wielki bigamista
Przemysław Semczuk - Czarna wołga
J. K. Rowling - Trafny wybór
Zbigniew Lew-Starowicz - Pan od seksu
Katarzyna Enerlich - Prowincja pełna marzeń


Drugi stosik to żywy przykładem na to, że Gdynia jest miejscem przyjaznym czytelnikom. Niekoniecznie ich portfelom, ale samym molom książkowym na pewno. Poniższe nabytki to efekt całkowicie przypadkowego spaceru - zahaczyliśmy o antykwariat, księgarnię Muza, tanią książkę oraz bookarnię Story (o której pisaliśmy tutaj). Oczywiście każda z książek była przeceniona o około 50-70%


John Twelve Hawks - Traveler oraz Mroczna rzeka
Jacek Dąbała - Złodziej twarzy
Waleria Komarowa - Jesienne Ognie
Dan Pobłocki - Klucz do zaświatów
William Landay - W obronie syna
Cheryl Strayed - Dzika droga
Łukasz Modelski - Dziewczyny wojenne


Na tym miały się zakończyć nasze książkowe rozważania, jednak los chciał inaczej. Tata Kaś podpowiedział nam, że w ten weekend w Gdyni odbywa się Nadmorski Plener Czytelniczy i cóż.... wybraliśmy się tam i jak zwykle wróciliśmy z toną zakupów. Choć stoisk nie było wiele, promocje okazały się się wspaniałe, a i my miło spędziliśmy czas. Prawie wszystkie zaprezentowane książki kosztowały nas po 10 zł sztuka (za wyjątkiem Sherlocka oraz książek Anny Brzezińskiej i Mai Lidii Kossakowskiej).


Arthur Conan Doyle - Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa
Anna Brzezińska - Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny
Maja Lidia Kossakowska - Więzy krwi
Jakub Żulczyk - Zmorojewo oraz Świątyna
Janusz Majewski - Siedlisko
Andrew Nicoll - Dobry człowiek
Garth Stejn - Cień kruczych skrzydeł
Daniel H. Wilson - Robokalipsa

A jak Wasze wakacyjne nabytki? Nam nie pozostaje nic innego jak tylko czytać, czytać, czytać...

piątek, 1 sierpnia 2014

Katarzyna Enerlich - "Prowincja pełna marzeń"

Odkrywam na nowo urok niespiesznych, prowincjonalnych powieści obyczajowych. Takich, które pokazują życie jakim jest i podejście do niego – jakim powinno być. Aż chce się żyć, uśmiechać do słońca i robić rzeczy, na które zwykle brak nam czasu i ochoty.

Bohaterką książki jest Ludmiła Gold – dziennikarka lokalnego tygodnika, która wiedzie spokojne, rutynowe życie w jednej z mrągowskich kamienic. Powoli jednak w jej codzienność wkradają się zmiany – najpierw w sprawach zawodowych, gdy wydawca wprowadza nowego redaktora naczelnego, prawdziwego idiotę; później również w życiu prywatnym, gdy bohaterka okazuje się być obiektem żarliwych, męskich zainteresowań. Ponadto do miasta przybywa niemiecka delegacja z pewnym fotoreporterem, poszukującym własnych korzeni… Zbieg okoliczności sprawia, że to Ludmiła staje się powierniczką wojennej historii, rozgrywającej się w Prusach Wschodnich. Powierniczką tyleż skuteczną, co zakochaną.

Swoje rozważania chciałam rozpocząć od krytyki głównej bohaterki. Chciałam, mniej-więcej do połowy lektury, bo później dałam się całkowicie ponieść wątkom i szczególnej atmosferze. Tak naprawdę magia książki i emocje w niej zawarte są tak niezwykłe, że treść schodzi na dalszy plan. Przyznać trzeba, że Ludmiła momentami zachowuje się niczym rasowa przedstawicielka young adult, rozdarta sercowo pomiędzy dwoma mężczyznami, któż jednak zabroni kobiecie po przejściach zachowywać się niedojrzale? Bohaterka ma tu swoje racje, które świetnie się bronią, a i sam fakt takiego zachowania nie razi (przynajmniej mnie).

Książka posiada również ważny atut – każdy rozdział jest wzbogacony o ilustracje, dawne zdjęcia lub pocztówki, ukazujące miejsca w Mrągowie związane z opowiadaną historią. Każde z nich posiada opis odnoszący je do rzeczywistości. Poza faktem, że są zwyczajnie zachwycające (uwielbiam stare fotografie!) i tworzą w znacznej mierze klimat powieści, przypominają również czytelnikom, jak ważna jest dla tekstu historia opowiadana przez Martina. Nawet gdy wątek na chwilę przygasa, pamiętamy, że to on jest osią i bogactwem opowieści, w subtelny sposób przemycając klimat polsko-niemieckiego Mrągowa. Tekst pokazuje, że nie każdy Niemiec powraca do Polski, by zabierać ludziom domy, a i nie każdy w czasach wojny musiał być oprawcą. To dobre świadectwo, zwłaszcza dla ziem odzyskanych, które wciąż borykają się z problemem uprzedzeń. Warto jednak pamiętać, że książka jest generalnie tekstem obyczajowym, poszerzonym jedynie o niezwykle wzbogacającą tematykę.

Porównując Prowincję pełną marzeń do ostatniego tomu cyklu, który niedawno czytałam, mogę powiedzieć, że autorka zrobiła duży postęp w zakresie warsztatu – pierwszy tom nie zachwyca dialogami, choć opisy są przepiękne. Trzeba jednak przyznać, że Katarzyna Enerlich po prostu posiada dar opowiadania, w dodatku swoimi pasjami jest w stanie zarażać innych. Jej tekst niesie w sobie ogromne pokłady magii i wprost wręcz zachęca, by garściami czerpać z lokalnej historii i tradycji. Lektura jest czystą przyjemnością i jako taką ją oceniam i zapamiętuję. Już cieszę się na chwilę, gdy kolejny tom cyklu wpadnie w moje ręce.