środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014

Kochani! Kolejny rok blogowania za nami. Za oknem ośnieżone drzewa i chodniki, krajobraz nareszcie odpowiedni dla zimy, choć my po cichutku marzniemy na samą myśl o wieczornym wyjściu z domu. Już niedługo przywitamy Nowy Rok, tym razem w tłumie, bliżej zgiełku właściwego dla tej jednej, jedynej nocy. Tymczasem jednak wypada pożegnać się z tym, który minął. I choć na co dzień nie bawimy się w podsumowania - ani roczne, ani miesięczne, ani żadne inne, tym razem postanowiliśmy coś takiego przygotować. W 2014 dużo się działo!




Prywatnie ten rok był dla nas czasem podróży. Wzięliśmy udział w dwóch konwentach - Pyrkonie i Coperniconie - odwiedziliśmy też dwa nadmorskie plenery czytelnicze. Zwiedziliśmy nasze rodzinne strony w poszukiwaniu ciekawych miejsc, no i pierwszy raz braliśmy udział w Targach Książki, tych w Krakowie. Powoli uczymy się, co nas ciekawi, a co nie i dzięki własnym błędom możemy coraz lepiej planować tego typu przedsięwzięcia. W związku z wyjazdami i nie tylko znacznie wzbogaciła się też nasza biblioteczka - niestety w ciągu roku nie udało nam się skatalogować wszystkich książek, więc nie wiemy ile dokładnie ich przybyło. Chociaż może to i lepiej, możemy ukrywać swój zakupoholizm przynajmniej przed Wami.




Co do bloga - nie zmienił się jakoś znacznie, przynajmniej wizualnie, choć przy niektórych postach pojawiły się zdjęcia. W tym roku nawiązaliśmy też nowe współprace (a właściwie współprace w ogóle) i staliśmy się w tym temacie nieco bardziej biegli - trzeba było nauczyć się inaczej organizować czas ze względu na nowe zobowiązania. W 2014 powstał blogowy fanpejdż na Facebooku, a całkiem niedawno także Instagram. W konkursach rozdaliśmy 10 książek i czasopismo, a 6 tytułów można u nas wygrać do 11.01. Wzięliśmy też udział w kilku wyzwaniach, które sprawiły nam sporo radości. Pierwszą batalią było czytanie minimum jednej książki tygodniowo, czyli wyzwanie 52 książki. Tutaj oboje odnieśliśmy sukces - Kaś wynik zaliczyła w okolicy czerwca i do końca roku przeczytała drugie tyle, natomiast Sylwek osiągnął upragnioną liczbę pod koniec roku. Nieco mniej różowo było w kwestii Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - powiemy tylko tyle, że w sumie udało się nam przekroczyć wspólny wzrost, czyli 342 cm. Zmagaliśmy się również u Ami, gromadząc Opasłe Tomiska i osiągając całkiem niezłe wyniki. Kaś niestety nie udało się zaliczyć wszystkich zadań w Grunt to Okładka, ale walczyła dzielnie.


Zerkając nieśmiało przez okno z optymizmem patrzymy w przyszłość. Nie snujemy blogowych planów, a te własne, wewnętrzne, chowamy gdzieś w sobie. Was pozostawiamy z przygotowaniami do sylwestrowych zabaw i życzymy wszystkiego co najlepsze na ten Nowy Rok - niech będzie jeszcze lepszy! I dziękujemy, że cały ten czas jesteście z nami. Bez Was to wszystko nie miałoby sensu.

~*~

Edit: Aaaa! Miało być jeszcze o najlepszej i najgorszej książce przeczytanej w tym roku! Sylwkowi najbardziej podobało się Nomen Omen Marty Kisiel, natomiast za najgorszą uznał niedawno recenzowaną Tortugę Kacpra Nowaka. Kaś natomiast zachwyciła się Arkadią Iwony Michałowskiej, a przeraziła - Kochając Anioła Marlene S. Olive. Tytuły są odnośnikami do recenzji - sami możecie się przekonać, dlaczego te książki naszym zdaniem zasłużyły na powyższe oceny.

wtorek, 30 grudnia 2014

12 książek na 2015 rok



Na blogu Achy Ochy z Książką powstało wyzwanie, które nas urzekło. Jak wiadomo jesteśmy koszmarnymi zakupoholikami, a do naszych mieszkań przybywa dużo więcej książek, niż jesteśmy w stanie przeczytać. W tym roku natomiast każde z nas wybrało 12 tytułów, które już od jakiegoś czasu czekają na swoją kolej i postanowiliśmy, że w 2015 roku czas ten nadejdzie. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do oglądania!


książki Kaś - od dołu

J.R.R. Tolkien - Władca pierścieni - Wypadałoby w końcu poznać coś więcej niż cieniutkiego Hobbita. Ta książka reprezentuje całą trylogię, bo jestem pewna, że kiedy już zacznę, nie będę mogła się oderwać.

Markus Zusak - Złodziejka książek - Wszyscy zachwycają się magią tego tekstu, a ja od zakończenia liceum zerkam na swój egzemplarz kurzący się na półce... Tak, książkę mam u siebie już ponad trzy lata i jak dotąd się za nią nie zabrałam.

Księga smoków - Baaaaardzo dawno temu dostałam od Sylwka tę książkę (razem z dwoma tomami Księgi Strachu) i jak dotąd nie znalazłam czasu, żeby się za nią zabrać. Trochę odstrasza mnie objętość a trochę fakt, że nie przepadam za opowiadaniami. Ale cóż, podejmę wyzwanie.

Elżbieta Cherezińska - Korona śniegu i krwi - Uwielbiam książki z historią w tle, a na temat tej nasłuchałam się tyle, że po prostu nie mogłam przejść obojętnie. Swój egzemplarz mam nieco ponad pół roku, ale i tak czuję, że za długo leży nie czytany.

Dmitry Glukhovsky - Metro 2033 - Na początku roku robiłam już podejście do tej książki, ale nie dałam rady - ciągnęła się tak niemiłosiernie, że nawet sprzyjające warunki nie wystarczyły, żebym ją przeczytała. W tym roku chciałaby spróbować drugi raz i dać radę.

Jeffrey Thomas - Listy z Hadesu. Punktown - Choć sukcesywnie zbieramy tytuły z Uczty Wyobraźni i zachwalamy je na lewo i prawo, tak naprawdę bardzo rzadko po nie sięgamy. Ja póki co zmierzyłam się z jednym - TV Ciał0. Ten z kolei jest moim planem na nadchodzący rok, bo ze zgromadzonych przeze mnie interesuje mnie najbardziej.

Ewa Stachniak - Ogród Afrodyty - Kiedy tylko trafia mi się dłuższe wolne (ferie, majówka, wakacje, święta...), spisuję w kalendarzu książki, które chciałabym przeczytać w tym czasie. Ogród Afrodyty ląduje tam regularnie - jest na każdym planie od niemal roku. Myślę że czas, by w końcu ten tekst przeczytać.

John Green - Szukając Alaski - Szał na książki Greena trwa już bardzo długo - stare są wznawiane, nowe wychodzą na polski rynek... A ja tylko przerzucam recenzje i wciąż piszę, że wstyd, ale z twórczością autora nie miałam okazji się zapoznać. Szukając Alaski to jedyna jego książka, którą posiadam; kupiona chyba w akcie buntu, by nie być jak wszyscy i nie zaczynać od Gwiazd naszych wina.

Joyce Carol Oates - Zbłocona - Rzuciłam się na tę książkę od razu po premierze, choć właściwie z perspektywy czasu nie umiem powiedzieć, dlaczego. Mam nadzieję, że niebawem przekonam się, czy była to słuszna fascynacja.

Opowieści ze świata Wiedźmina - Swego czasu byłam zafascynowana historią Wiedźmina i na fali tej fascynacji zakupiłam ów zbiór. Myślę że przyjemnie będzie wrócić do starych znajomych i poznać alternatywne historie.

Mario Puzo - Ojciec chrzestny - Zawsze kiedy widzę najmniejszą chociaż wzmiankę o tej książce, przypominam sobie, że wciąż jej nie przeczytałam. Uwielbiam tę historię, obrazy z filmów pamiętam bardzo dobrze, ale w końcu chciałabym poznać również pierwowzór opowieści.

Bohdan Petecki - Strefy zerowe - Jakiś czas temu mój Tata zaczął odwiedzać swój dawny dom i powoli zwozić z niego pamiątki z okresu młodości. Prezentem dla mnie było kilka malutkich książek science-fiction. Chciałabym w końcu przeczytać którąś z nich, bo z jednej strony jest to obcowanie ze starymi drukami, które po prostu uwielbiam, a z drugiej okazja do poznania gatunku, z którym na co dzień nie mam styczności.


książki Sylwka - od góry

Feliks W. Kres - Galeria Złamanych Piór (recenzja - klik) - Pisarzem nie jestem i prawdopodobnie nigdy nie będę, bo nawet to, co zamieszczam tutaj na blogu, uważam za skrajną grafomanię. Niemniej jednak ciekawi mnie ta pozycja i niewykluczone, że dzięki niej będę w stanie oceniać książki w bardziej rozbudowany sposób. A że dzieło Kresa czeka już na półce jakieś 2 lata, to inna sprawa..

Maja Lidia Kossakowska - Takeshi. Cień Śmierci - Książki tej autorki mam i czytałem niemal wszystkie, zawsze bowiem ceniłem sobie jej twórczość. Niestety, Takeshi czeka na swoją kolej praktycznie od dnia swojej premiery...

Orson Scott Card - Gra Endera - Na zakup tej książki zdecydowałem się, gdy usłyszałem, że wielkimi krokami zbliża się ekranizacja. Uznałem to za dobry powód, by sięgnąć w końcu po powieść (lubię oglądać ekranizacje po zapoznaniu się z pierwowzorem), no i jeśli książka mi się spodoba, będę mógł poznać dalszą historię kupując kolejne tomy serii. Choć premiera filmu była już sporo czasu temu, książki wciąż nie przeczytałem..

Katarzyna Berenika Miszczuk - Druga Szansa - Książką, której najzwyczajniej w świecie się boję. Autorka ma na koncie kilka tytułów, których sam opis fabuły wywołuje u mnie torsje, a jednak o tej powieści wszyscy twierdzą, że to coś zupełnie nietypowego dla pisarki. Przez strach przed książką nie zakupiłem jej na wyjątkowo korzystnej promocji, potem zaś nie chciałem jej kupić ze względu na cenę, wiedziałem bowiem, że mogłem to zrobić taniej. Dopiero niemal po roku udało mi się nabyć książkę za zbliżoną, równie atrakcyjną cenę, teraz więc czas ją w końcu przeczytać.

Marek Krajewski - Śmierć w Breslau (recenzja - klik) - Ta książka trafiła do mnie w momencie, gdy zacząłem nieco częściej sięgać po kryminały. Raz, że chciałem sprawdzić jak polscy autorzy radzą sobie z tym gatunkiem, a dwa, miał to być taki tester przed zakupem pozostałych części cyklu. Niestety, Kaś i ja cierpimy na postępujący książkoholizm i w ciągu bodajże miesiąca na mojej półce znalazły się wszystkie tomy o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim. Warto dodać, że chyba od pół roku mam w planach czytać jedną książkę Krajewskiego miesięcznie, co jak do tej pory jeszcze mi się nie udało. ;/

Peter Higgins - Czerwony Golem - Historia nieco podobna do tej z książką Katarzyny Miszczuk. Nie tyle bałem się tej powieści, co po prostu nie do końca byłem pewny, że chcę ją przeczytać. Przegapiłem przez to promocję na tę pozycję i dopiero niedawno udało mi się ją kupić w niskiej cenie. Już wystarczająco długo zwlekałem z jej lekturą.

Krwawe Powroty (recenzja - klik)- To zbiór opowiadań zakupiony przypadkowo na jakiejś promocji za kilka złotych. Jako że tego dnia czekała mnie niemal godzinna jazda pociągiem, a nie miałem przy sobie innej książki, zagłębiłem się w lekturze. Później jednak zawsze miałem inne, ważniejsze rzeczy do przeczytania, więc tak naprawdę zbiór już od kilku miesięcy leży napoczęty.

Steampunk. Antologia - To również efekt wyprzedaży. Steampunk od wielu lat trafia w moje gusta i zawsze chętnie o nim czytam, nie miałem jednak zbyt wielu przygód z nim pod postacią opowiadań. Muszę wreszcie nadrobić te elementarne braki.

Catherine M. Valente - Palimpsest (recenzja - klik) - Uczta Wyobraźni to seria, którą często kupujemy, gorzej jednak z czytaniem jej - książki w niej wydawane gwarantują wysoki poziom, często jednak jest to lektura wymagająca dużego nakładu czasu i wysilenia szarych komórek. Czytałem już dwie książki tej autorki (dwa tomy Opowieści Sieroty), które bardzo przypadły mi do gustu, myślę więc, że i ta powieść mi się spodoba.

H.P. Lovecraft - Listy i eseje - Wstyd się przyznać, ale twórczość Samotnika z Providence znam głównie z popkultury, w niewielkim zaś stopniu miałem okazję czytać jego utwory. Ten nietypowy zbiór wydaje mi się idealny na przygodę z Lovecraftem. Zakładka z Chtulhu już kilka miesięcy temu wylądowała w książce..

Sean Howe - Niezwykła historia Marvel Comics - trudno nazwać mnie wielkim fanem Marvela, nie da się jednak ukryć, że lubię historie i postaci przez wykreowane przez to wydawnictwo. Posiadam kilka komiksów, wielkim sentymentem darzę seriale animowane, a obecne filmy kinowe oglądam z wielkim entuzjazmem. I choć literatura faktu to niekoniecznie mój ulubiony gatunek, to myślę, że ta pozycja mi się spodoba. Zwłaszcza, że pracownicy Wydawnictwa SQN naprawdę potrafili zachęcić do lektury tej ksiażki. ;p

Krzysztof Piskorski - Cienioryt (recenzja - klik) - Lubię tego autora, nie tylko ze względu na twórczość, ale też prowadzone przez niego panele na konwentach - jego nazwisko w programie gwarantuje dobrze zagospodarowany czas. Cienioryt zakupiony został krótko po premierze - podobał mi się zarówno pomysł na kreację świata, jak i zarys fabuły, a i autor był swoistą gwarancją dobrej lektury. Choć chciałem przeczytać książkę jeszcze przed ogłoszeniem laureatów Nagrody im. Janusza A. Zajdla, do której powieść była nominowana (i którą koniec końców zdobyła), nie udało mi się to. Teraz chcę naprawić ten błąd.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kacper Nowak - "Tortuga. Dzieje wyspy piratów"

Męczyłem się i męczyłem, ale w końcu mi się udało. Choć Tortuga. Dzieje wyspy piratów nie ma nawet dwustu stron, ta niewielka książeczka sprawiła mi niemało kłopotów podczas lektury. Blisko trzy tygodnie biedziłem się, wielokrotnie odkładając książkę po ledwie kilku przeczytanych zdaniach, nieraz myśląc, że pierwszy raz od długiego czasu nie dam rady doczytać czegoś do końca. Taki scenariusz na całe szczęście nie nastąpił - znalazłem w sobie wystarczająco dużo samozaparcia, by dotrwać do ostatniej kartki. Czy rzeczywiście lektura tej książki była aż takim wyzwaniem?

O piratach, którzy grasowali na Morzu Karaibskim w XVII i XVIII wieku siejąc spustoszenie i strach wśród mieszkańców okolicznych wysp i wysepek, słyszał chyba każdy. O tym, że ich obraz został przez popkulturę mocno wyidealizowany, a rzeczywistość była o wiele bardziej brudna i pełna niedogodności, też wie sporo osób, bowiem obecnie dość często się o tym wspomina. Kto jednak w pełni zdaje sobie sprawę, jak wyglądało ich codzienne życie? Skąd w ogóle wzięli się oni w Nowym Świecie? I jaką rolę w ich pojawieniu się odegrała Tortuga, wyspa przypominająca kształtem żółwia, której nazwa tak często pada, gdy poruszany jest temat piratów?  Na te i inne pytania postanowił odpowiedzieć w swojej książce Kacper Nowak.

Choć tytuł pozycji wskazuje, jakoby dotyczyć miała ona wyłącznie słynnej pirackiej wyspy, wcale tak nie jest. Książka dość szeroko opisuje wiele sfer życia karaibskich bukanierów: od ich pojawienia się w tym rejonie, poprzez modę, zwyczaje i przesądy, a na osiągnięciach i wyprawach kończąc. Opisywane wydarzenia nie ograniczają się tylko i wyłącznie do Tortugi - opowieść często przenosi się na pobliską Hispaniolę i inne wyspy Morza Karaibskiego, a w pewnym momencie nawet w rejon Zatoki Panamskiej.

Dużą zaletą książki jest okres w historii, o którym traktuje. Edward Thatch zwany Czarnobrodym to postać rozpoznawalna, o Charlesie Vane’ie, Mary Read i wielu innych piratach też słyszało sporo osób, wszyscy oni jednak żyli i działali mniej więcej w tym samym czasie w XVIII wieku. Mało kto jednak słyszał o bukanierach , którzy niemal stulecie wcześniej grasowali w rejonie Karaibów. A to właśnie o nich jest książka Kacpra Nowaka, który szczegółowo opisał dzieje flibustierów z siedemnastego stulecia, tak często pomijane przy omawianiu piractwa.

Niestety, na tym wyczerpują się pozytywne aspekty Tortugi, czas więc przejść do tych negatywnych. Pierwszy z nich bezpośrednio odnosi się do tego, co przed chwilą podałem jako zaletę. Autor, skupiając się całkowicie na XVII wieku, zupełnie pominął w swoich opisach kolejne stulecie, w którym przypadał najaktywniejszy okres działania karaibskich piratów. Nie znając się zbytnio można odnieść wrażenie, że rok 1713, podany w kalendarium na końcu książki jako kres korsarstwa na Karaibach, jest faktycznie schyłkiem działań morskich rozbójników w tamtym rejonie. Tymczasem lata 1716-1726 są przedziałem, w którym działali najsłynniejsi piraci na Karaibach, i to ten okres jest najczęściej nazywany Złotą Erą Piractwa. Szkoda, że Kacper Nowak nie wspomniał o tym nawet słowem, skoro jego książka dotyczy piratów na Karaibach, a nie tylko na Tortudze.

Szybkie, zwrotne małe statki, z łatwością mogły uniknąć celnej salwy armatniej, albo skręcając, albo błyskawicznie podchodząc do wrogiej burty, na odległość, w której nie można już strzelać z dział.[s.146]

Powyższy cytat nie jest niestety wyjątkiem. Tak naprawdę można ją otworzyć na losowej stronie, a z dużym prawdopodobieństwem natrafi się na niej na zdanie, które w jakiś sposób jest błędne. Prym wiodą tutaj błędy interpunkcyjne - nagminnie rzucały mi się w oczy sytuacje, w których brakowało przecinków, gdzie indziej zaś były one postawione nieprawidłowo. Czasem wręcz miałem wrażenie, że ogólna liczba znaków interpunkcyjnych jest taka, jaka być powinna, tylko po prostu są one przesunięte o jedno lub kilka słów. Zdań… Akapitów...

Tym, co przeszkadzało mi w równym stopniu, jest konstrukcja zdań. Nie raz w oczy rzucały mi się mniej lub bardziej dziwaczne, wręcz karkołomne składnie, które nijak nie wyglądały naturalnie. Parę razy złapałem się na tym, że zamiast przyswajać to, co autor stara mi się przekazać. skupiałem się na formule użytych zwrotów, znajdując dla nich w głowie różne alternatywne wersje, które nie sprawiałyby problemów w odbiorze, a jednocześnie zachowałyby oryginalną myśl pisarza. Inną uwagą dotyczącą konstrukcji zdań jest ich długość. W książce znaleźć można fragmenty zbudowane niemal wyłącznie z prostych, następujących bezpośrednio po sobie zdań, które z łatwością dałoby się połączyć w formy bardziej przystępne dla czytelnika. Zwłaszcza, że w wielu momentach autor pokazał, iż potrafi w ciekawy sposób kreować dłuższe opisy.

Oprócz powyższej nierówności jeszcze jedna rzecz utrzymana jest na skrajnie różnych poziomach, a mianowicie jest to styl, jakim posługuje się Kacper Nowak. Książka ma raczej charakter opracowania historycznego, które stara się kompleksowo przedstawić konkretne zagadnienie. Rzeczowe, niekiedy nieco akademickie sformułowania idealnie się do tego nadają, precyzyjnie trafiając do czytelnika, a jednocześnie są na tyle przystępnie skonstruowane, że nie ma problemów z ich interpretacją. Na nieszczęście autor wielokrotnie próbuje przełamać taką formę. Z jednej strony dokonuje tego poprzez (moim zdaniem nieudolne) zwroty bezpośrednio do czytelnika, z drugiej zaś - wplatając w tekst odstające od reszty kolokwializmy i wyrażenia potoczne, a także liczne metafory, które zamiast coś obrazować, wywoływały u mnie śmiech. I nie, to nie była w ich wypadku pozytywna reakcja.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt - książka jest w znacznym stopniu chaotyczna. Autor co rusz skacze między wydarzeniami z różnych miejsc i lat, przez co śledzenie losów konkretnych postaci przewijających się na kartach stanowi nie lada wyzwanie, a podane na końcu książki kalendarium tylko w niewielkim stopniu pomaga ułożyć sobie wszystko w głowie według chronologii. W jakimś stopniu jest to uzasadnione budową książki, która skupia się na opisie określonych sfer życia, jednak i w tej kwestii występuje chaos. Przykładowo, w podrozdziale zatytułowanym “Moda” opis noszonej przez piratów broni, choć w jakimś stopniu uzasadniony, przeradza się w charakterystykę abordażu, choć nieco dalej znajduje się cały rozdział dotyczący walk, w jakich udział brali piraci. Na dodatek nagminnie wręcz pojawiają się sytuacje, w których autor zaczyna wywód na temat jakiegoś zagadnienia, po czym urywa go twierdzeniem, że dana rzecz zostanie opisana później.

Doceniam ogrom pracy włożonej przez Kacpra Nowaka w napisanie Tortugi - na to stosunkowe niewielkie dzieło złożyła się całkiem pokaźna bibliografia, w dodatku w znacznym stopniu obcojęzyczna. Zebranie informacji o piratach z XVII wieku i podanie ich w skondensowanej formie zdecydowanie wymagało niemałego wysiłku. Jeśli ktoś szuka solidnej dawki wiedzy o karaibskich bukanierach, to zdecydowanie ją tutaj odnajdzie. Niestety forma, w jakiej ją otrzyma, zdecydowanie kuleje i to w takim stopniu, że niejedna osoba może zniechęcić się już na samym początku lektury. Gdyby książka została porządnie zredagowana i otrzymała solidną korektę, zdecydowanie mógłbym ją polecić. Tych dwóch rzeczy jednak zabrakło.


Za książkę do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nowy Świat oraz autorowi, panu Kacprowi Nowakowi.

niedziela, 28 grudnia 2014

Aniela Menzel - "Powiedz tylko słowo"

Zamówiłam tę książkę, ponieważ w ostatnim czasie ciągnie mnie do opowieści o ludzkiej przemianie, a taką właśnie historię obiecywał w tym przypadku opis okładkowy. Tytuł, choć jasny, nie zwrócił mojej uwagi i dopiero podczas lektury pierwszych stron zdałam sobie sprawę, że zarówno on, jak i cały tekst pełen jest nawiązań do Pisma Świętego i nauki Kościoła. Na zmianę decyzji było już za późno, postanowiłam więc wyzbyć się sceptycyzmu co do podobnych opowieści i na spokojnie zapoznać się z książką. Na próżno, potwierdziły się bowiem wszystkie moje obawy.

Anna jest karierowiczką pracującą w dużej firmie marketingowej. Mieszka z rodzicami, dużo pracuje i sporo wydaje na własne przyjemności. Poza rodziną i najbliższą przyjaciółką właściwie nie ma życia prywatnego - jak dotąd nie udało jej się wejść w stały związek i go utrzymać. Choć potrzeby stara się zagłuszać pracą, tak naprawdę w głębi serca brakuje jej kogoś bliskiego, z kim mogłaby spędzić życie. Przyjaciółka Anny, osoba głęboko wierząca, namawia ją, by zawierzyła swój los Bogu. Kobieta prosi o jakiś znak, a gdy go otrzymuje, wpada w wir wydarzeń, które zmienią jej życie na zawsze.

Niewiele mogę zarzucić tekstowi od strony technicznej - autorka pisze nieźle i w miarę ciekawie. Może miejscami przydługie są opisy i monologi wewnętrzne bohaterki, która rozwodzi się nad tym, co powinna zmienić w swoim życiu (czego oczywiście nie robi), jednak patrząc na dialogi jest to korzyść - te drugie wypadają znacznie słabiej. Niestety jeszcze gorzej prezentuje się merytoryczna warstwa tekstu...

Schody rozpoczynają się już przy kreacji głównej bohaterki. Anna jest pełna skrajności, jednak nie w ten specyficzny sposób nadający jej autentyczności i uroku - ona po prostu nie wie, czego chce. Mimo tego, że ukazuje przyzwoity poziom samoświadomości, nie czyni kroków, by coś w swoim życiu zmienić, a w dodatku jest nieodpowiedzialna i naiwna. Kolejnym problemem jest zbyt duża ilość bohaterów i sytuacji - książeczka ma naprawdę niewiele stron, większość jej fabuły zamyka się w krótkim czasie, a mimo to co chwilę poznajemy kogoś nowego, kto w ten czy inny sposób wpływa na bohaterkę. W rezultacie tylko postać Anny jest jako tako nakreślona, natomiast reszta to bezbarwne kukiełki nie do scharakteryzowania.

Zdaje sobie jednak sprawę, że w tym tekście chodziło głównie o Boga i, mówiąc szczerze, to tego aspektu bałam się najbardziej. Z całości można wyciągnąć dwa obrazy Stwórcy - z jednej strony jest on ukazany w atmosferze strachu i patosu, o czym świadczą choćby ciągle przywoływane pouczenia i nakazy, natomiast z drugiej strony fabuła wskazuje, że jest on jednak ojcem dobrym, który z chęcią daje tym, którzy o coś go poproszą. Generalnie jednak przeważa pierwszy sposób przedstawienia, uwydatniany poprzez nastawienie przyjaciółki Anny i jej złote rady, a także przypisy - odnośniki od sytuacji pokazujące w jaki sposób bohaterka łamie w swoim życiu kolejne przykazania. Z jednej strony jest to ciekawe o tyle, że ujawnia różne nieoczywiste aspekty grzechu, jednak czasami interpretacja jest zwyczajnie przesadzona, jak choćby w przypadku przywołania przykazania "nie kradnij" w sytuacji spóźnienia na spotkanie (w końcu bohaterka przywłaszczyła sobie i zmarnowała cenny czas przyjaciółki!).

Podczas lektury zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę tak ciężko jest napisać powieść przekazującą wartości związane z religią i wiarą. Jest przecież Chata, która ukazuje Boga, a mimo to jest książką interesującą i wspaniałą w swej budowie. Przyszło mi do głowy, że aspekty istotne dla takiego tekstu są dwa. Przede wszystkim należy zaakceptować, że Bóg jest mistyczny i nie ma co go z owego mistycyzmu odzierać, bo po prostu nie da się sprowadzić go do warstwy całkowicie realistycznej. Po drugie - ludzie nie lubią ograniczeń. Nie mówię żeby wprowadzić anarchię i całkowicie zarzucić wszelkie zasady, ale jeśli od początku książki znacząca jest karząco-pouczająca atmosfera, to ja (i pewnie nie tylko ja) serdecznie dziękuję, jestem zniechęcona.

Nie można co prawda mówić, że mocno się zawiodłam, bo i nie oczekiwałam wiele. Faktem jest jednak, że powieść na obu swoich płaszczyznach interesująca nie jest - wątek obyczajowy opisany jest po łebkach i sam w sobie niezbyt fascynuje, natomiast warstwa mistyczna również nie porywa. Wciąż czekam na historie o Bogu, które złapią mnie za serce - pozostaję otwarta na propozycje, bo i temat uważam za niezwykle ciekawy.


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

sobota, 27 grudnia 2014

Salla Simukka - "Czerwone jak krew"


Jak to jest znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? Kilkoro nastolatków z fińskiego Tampere boleśnie się o tym przekonało. Podczas jednej z domówek troje przyjaciół znajduje w ogrodzie posesji worek pełen zakrwawionych banknotów. Odurzeni narkotykami i alkoholem postanawiają wyczyścić i wysuszyć pieniądze w szkolnej ciemni. Dopiero na drugi dzień zaczynają zastanawiać się, skąd w ogóle wzięło się znalezisko i czy źródło, z którego pochodzi, może być legalne... Niestety, w międzyczasie ich tajemnicę odkrywa Lumikki - szkolna outsiderka. Wplątana w sprawę dziewczyna okazuje się dużo sprytniejsza i bardziej niezwykła niż można by przypuszczać - szybko to właśnie ona bierze sprawę w swoje ręce i wbrew własnej dewizie, by nie wtrącać się w nie swoje sprawy, podejmuje działania prowadzące do rozwiązania zagadki. Nastolatkowie wchodzą w niebezpieczną grę, której stawka jest zdecydowanie wyższa niż znalezione w ogrodzie 30 000 Euro...

Naturalnym jest, że we wszelkiego typu opisach na pierwszy plan wysuwać się będzie wątek kryminalny. Mafijne porachunki, w które wplątana zostaje grupa nastolatków, zapewniają wartkość akcji i skutecznie podtrzymują zainteresowanie czytelnika. Nie brakuje tu dynamicznych scen, niebezpieczeństw, choć opowieść jest raczej prosta i mało zaskakująca. Próżno tu szukać niezwykłych zwrotów akcji, bo i zagadki kryminalnej do rozwiązania brak, książka jest jednak spójna i dobra w odbiorze. Może pewne zdarzenia są naciągane, jest to jednak specyfika zarówno powieści dla młodzieży, jak i gatunku sensacyjnego. Atutem tekstu jest dwupłaszczyznowość fabuły - równolegle z rozwojem sprawy poznajemy lepiej psychikę, przeszłość i motywy Lumikki, odkrywając jej wewnętrzny, fascynujący świat.

Była sobie raz dziewczynka, która się nie bała.
Biegała tak, jak biegają ludzie, którzy nie boją się upaść. (...)
Śmiała się tak, jak śmieją się ludzie, których jeszcze nie ośmieszono. (...)
Ufała tak, jak ufają ludzie, którzy nigdy nie stracili grutu pod stopami, którzy nigdy nie zostali przez nikogo zdradzeni. Zawsze zwieszała się głową w dół. Wierzyła, że choćby nawet zaczęła spadać, ktoś ją na pewno zdąży złapać.
Była sobie raz dziewczynka, która nauczyła się bać.[s.92]

Tym, co zachwyciło mnie w książce Salli Simukki, jest właśnie kreacja postaci. Od początku do końca byłam zafascynowana główną bohaterką, a mój rozbudzony apetyt został w pełni zaspokojony. Autorce udało się stworzyć osobę niezwykle autentyczną - Lumikki jest silna i słaba jednocześnie; to uciekinierka w siebie i perfekcjonistka w każdym calu. Dziewczyna ewidentnie zmaga się z traumą sprzed lat i buduje wokół siebie mocną otoczkę, byle tylko nie zbliżyć się do kogokolwiek. Zarówno ona, jak i pozostali bohaterowie, są prawdziwi, wielowymiarowi i bliscy nastoletniemu czytelnikowi.

W tym miejscu muszę wspomnieć o pewnej ważnej sprawie, która przyciąga mnie jak magnes do nurtu young adult - uwielbiam to, że w większości książek tego gatunku naprawdę o coś chodzi. Nieważne, jak fantastyczna jest otoczka i jak wiele magii lub nieścisłości jest w świecie przedstawionym; istotny jest fakt, że tekst porusza pewne bliskie nastolatkom sprawy. Powieść Simukki pod warstwą całkiem niezłej sensacji wyzwalającej w czytelniku emocje ma też drugą, znacznie ciekawszą część - opowiada o problemie nękania i jego skutkach dla ludzkiej psychiki. Główna bohaterka jest ofiarą, która sama musi radzić sobie z własną psychiką, co jest zadaniem tyleż trudnym, co niemalże karkołomnym. Czytelnik widzi efekty tego procesu, ale też jego genezę - pod tym względem powieść jest po prostu świetna.

Jedyne, czego się obawiam, to dalszy ciąg tej historii. Właśnie zakończyłam pierwszy tom trylogii, która w pewnym sensie mogłaby się zakończyć już tutaj - wpadłam w pogoń za prawdą skrywaną przez Lumikki i otrzymałam odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Oczywiście pozostały pewne niedopowiedzenia, jednak nie przyciągają mnie one jakoś szczególnie. Faktem jest jednak, że wspaniale spędziłam czas przy lekturze, a książka naprawdę mi się spodobała. Dlatego też jestem pewna, że w niedługim czasie sięgnę po kolejny tom, choćby z chęci powrotu do znanej już scenerii.

UWAGA! Opis okładkowy drugiej części jest spoilerem...


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

czwartek, 25 grudnia 2014

Stos podchoinkowy (14/2014)

Pośród świątecznego obżarstwa i nicnierobienia postanowiliśmy podrzucić Wam lekki i niewymagający stosikowy post. W ostatnich dniach przybyło nam kilka tytułów, choć w tym roku pod choinką znaleźliśmy ich znacznie mniej niż dotychczas. Nie brakuje jednak tego, co ciekawiło nas od dawna i co z radością na naszych półkach witamy.


Gavin Extence - Wszechświat kontra Alex Woods - zakup świąteczny Sylwka
Peter Higgins - Czerwony Golem - efekt wyprzedaży na stronie Wydawnictwa Muza
Manuel Loureiro - Apokalipsa Z. Gniew sprawiedliwych - j.w.
Pierre Lemaitre - Ślubna suknia - j.w.
Yrsa Sigurdardóttir - Lód w żyłach - j. w.
Vladimir Nabokov - Zaproszenie na egzekucję oraz Obrona Łużyna - j. w.
Neil Gaiman - Nigdziebądź - prezent świąteczny Sylwka
Powiastki Beatrix Potter - prezent świąteczny Kaś
Umberto Eco - Wyznania młodego pisarza - efekt wymiany z Kasią Chojecką-Jędrasiak
Emma Donoghue - Ladacznica - j. w.

~*~

A jak Wasze świąteczne zdobycze? Biblioteczki wzbogacone? Chwalcie się! 

wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt!


Kochani! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku (czy, jak kto woli, po prostu przerwy zimowej) z całego serca życzymy Wam przede wszystkim siły do działania, celów godnych realizacji oraz szczerego uśmiechu i powodów, by utrzymywał się on na Waszej twarzy jak najczęściej. Wielu książkowych inspiracji, rzadziej pojawiających się zawodów tym, co czytacie, no i regałów, które pomieszczą wszystkie Wasze zbiory. Obyśmy wszyscy byli ludźmi szczęśliwymi - jeszcze bardziej niż w tej chwili.


~*~

Nie robimy sobie długiej przerwy od blogowania - ciężko się od tego oderwać. A tych, którzy chcieliby podpatrzeć, co focimy w wolnych chwilach, zapraszamy na naszego Instagrama - klik, klik.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Blake Crouch - "Wayward Pines: Szum"

Ethan Burke, agent federalny, przybywa do Wayward Pines by przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginięcia dwojga współpracowników. Nieszczęśliwie tuż po przekroczeniu granic miasteczka jest uczestnikiem ciężkiego wypadku - rozpędzona cięarówka miażdży jego samochód; jadący z nim mężczyzna ginie, a sam agent traci świadomość. Gdy ją odzyskuje, niewiele pamięta - stara się składać myśli, obserwując otoczenie. Kiedy nie przynoszą skutku kolejne próby poskładania strzępków tożsamości, odnalezienia dokumentów czy skontaktowania się z rodziną, Ethan zaczyna panikować. Towarzyszy temu nagromadzenie dziwnych zdarzeń, sugerujące paranoję… Luki w pamięci są nie do uzupełnienia, ludzie pojawiają się by za chwilę zniknąć bez śladu, a niemal żaden z pośród nich nie wykazuje przychylności dla agenta. A może to po prostu z Wayward Pines coś jest nie tak?

Mój problem z podobnymi powieściami jest taki, że naprawdę ciężko jest wywołać u mnie jakąkolwiek emocjonalną reakcję - zwykle dość stoicko traktuję to, co spotyka książkowych bohaterów. W książce Croucha natomiast towarzyszyło mi cudowne uczucie niepokoju, utrzymujące się niemalże przez cały tekst. Dodatkowo fabuła jest szybka, zwroty akcji nagłe, a umysł czytelnika na bieżąco stara się ogarnąć sytuację; nie jest to łatwe, ponieważ niejednokrotnie zaczynamy urwany wątek od innego punktu, niż moglibyśmy się spodziewać. Sceneria zmienia się z chwili na chwilę, a my, podobnie jak sam bohater, mamy trudność z oceną zarówno zdarzeń, jak i kolejnych postaci. Dla Ethana liczy się jedno - walka o życie i zachowanie zdrowych zmysłów. Nam wystarczy nadążenie za otoczeniem. Autorowi udało się tak skonstruować opowieść, że z jednej strony sami odkrywamy prawdę, a z drugiej - robimy to chętnie i nie odczuwamy znudzenia z braku informacji.

Nie oglądałam Miasteczka Twin Peaks, ale wszystko wskazuje na to, że powinnam te braki uzupełnić, bo ten typ klimatu pasuje mi w 100%. Nie jest to klasyczna groza, ale opowieść oparta na niejasnościach, niedopowiedzeniach i przedziwnych splotach zdarzeń. Uczucie niepokoju jest bardzo silne, a Crouchowi udało się tak zbudować paranoiczny klimat, że jest on dosłownie namacalny. Niestety nie jestem w stanie uznać Wayward Pines za powieść idealną - kierunek, w jakim podąża opowiadana historia, i prawda, która zostaje przedstawiona pod koniec, zupełnie mi nie odpowiadają. Kreacja świata okazuje się pachnieć sztampą i tym, czego mamy w literaturze całkiem sporo. No, chyba że znów zostaliśmy okłamani… Ta nadzieja tli się gdzieś z tyłu mojej głowy i wbrew wszystkiemu każe z zaciekawieniem patrzeć na kolejną część.

niedziela, 21 grudnia 2014

Anne Brontë - "Lokatorka Wildfell Hall"

W małych miasteczkach trudno jest cokolwiek ukryć, a rządząca podobnymi miejscami monotonia każe ich mieszkańcom fascynować się wszystkim, co nowe i nieznane. W myśl tej zasady gdy do Wildfell Hall (z dawana opuszczonej posiadłości) wprowadza się młoda, odziana w żałobne szaty kobieta, szybko staje się obiektem powszechnego zainteresowania. Wszyscy zachodzą w głowę kim jest i skąd się wzięła, a chociaż plotkowanie jest raczej domeną kobiet, jej osoba nie umyka uwadze również okolicznym panom. Jednym z nich jest Gilbert Markham, młody właściciel ziemski, który, choć z początku niechętny nowej sąsiadce, szybko zdobędzie jej zaufanie i stanie się powiernikiem - na tyle bliskim, by zyskać dostęp do skrywanej przez nią tragicznej historii nieudanego małżeństwa.

Tym, na co chciałabym zwrócić uwagę w pierwszej kolejności, są postaci. Powieści sióstr charakteryzuje przedstawienie kobiet silnych, niezależnych, swoimi potrzebami dalece wyprzedzających epokę, w której przyszło im żyć. Nie inaczej jest w tym przypadku - powieść Anne przynosi nam obraz żony, która znajduje w sobie siłę do odejścia od mężczyzny niszczącego życie jej i syna. W XIX-wiecznej Anglii taki krok był aktem niezwykłej odwagi, jednak nie czyni to jeszcze bohaterki kimś wspaniałym; dołożyć do tego trzeba inteligencję, prostolinijność, wewnętrzną siłę i psychologiczną głębię, która cechuję Helen Graham i która czyni z niej postać niezwykłą i wielowymiarową. Również pozostali bohaterowie ukazani są wzorcowo - jak to z reguły bywa w powieści wiktoriańskiej, są oni symbolami poszczególnych zachowań. Ich postawy kontrastują z charakterem głównej bohaterki, co jeszcze bardziej uwydatnia przywary, jakimi się odznaczają. 

Powieść w znacznej mierze pisana jest z perspektywy mężczyzny, przez co próżno tu szukać wielozdaniowych wynurzeń na temat ludzkiej psychiki. Po trudach, jakie przyniósł mi odbiór Villette traktuję to jako naprawdę miłą odmianę. Styl Anne jest nieco prostszy niż ten, którym posługuje się Charlotte, ale na pewno nie można odmówić mu wytworności - jest to wciąż doskonała językowa przygoda, jednak nieco przystępniejsza w wydaniu i mniej męcząca umysł. Poza tym na uznanie zasługuje warstwowość tekstu - wewnątrz epistolarnej formy znajdziemy tak narrację, jak i dialogi, a także fragmenty pamiętników i wspomnienia. To naprawdę dokładna i ciekawa budowa, niespotykana właściwie w dzisiejszej literaturze. Przy tym wszystkim czytelnik nie czuje się ani znudzony, ani zagubiony - opowieść toczy się swoim niespiesznym rytmem, który mnie odpowiadał w 100%.

Cenię sobie podobną literaturę - o trudnych tematach, silnych kobietach i walce o lepsze jutro. Tekst napisany jest wspaniale i w moim przypadku skończył się lekturą szybką i bardzo satysfakcjonującą. Jeśli chodzi o powieści sióstr - będę kontynuowała ich odkrywanie, ale powiem Wam po cichu, że Lokatorka póki co pozostanie moją ulubioną. Zatraciłam się w tej historii i z pewnością jeszcze do niej wrócę. 


Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu MG.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska"(528 stron).

środa, 17 grudnia 2014

Grzegorz Kozera - "Berlin, późne lato"

Otto Peters jest pisarzem, choć aktualnie nie tworzy, a jego kontakt z literaturą ograniczony jest do prowadzenia jednej z berlińskich księgarni. Mężczyzna stracił żonę oraz syna, i stara się wieść życie na tyle normalne, na ile pozwalają natrętne wspomnienia i wojenna rzeczywistość Niemiec roku 1943. W stolicy Trzeciej Rzeszy nikt nie może czuć się bezpieczny, nawet ci, którzy starają się funkcjonować z dala od polityki; Otto, mimo że jest taką właśnie osobą, pewnego dnia otrzymuje propozycję nie do odrzucenia – ma wprowadzić poprawki w scenariuszu propagandowego filmu. Porzucenie własnych ideałów nie jest jednak największym dylematem, z jakim przyjdzie mu się zmierzyć – niedługo potem w piwnicy swojego domu znajduje wycieńczoną Polkę-uciekinierkę z obozu pracy.

Gdyby chciało się w prosty sposób ocenić treść tej książki, trzeba by powiedzieć, iż jest to tekst o końcu. Życia, kariery, dobrobytu, zaufania, stateczności, spokoju... Ale też o końcu ciemiężenia, jego upadku. Odwiedzamy Berlin schyłku II wojny światowej, gdzie obywatele czują już w powietrzu zapach porażki – zaczyna brakować towarów, sytuacja polityczna staje się coraz bardziej napięta, a łaska władz potrafi zniknąć w mgnieniu oka. Nie jest to może typowa sceneria dla polskich powieści o tym okresie historycznym, ale tło dobrane jest bardzo trafnie i ukazane w sposób pełny, ciekawy i wielowymiarowy. Wśród mieszkańców Berlina odnajdujemy postaci różne, niejednolite także pod względem postaw – uczciwości, zasad moralnych, stosunku do wojny i polityki. Odnajdziemy tu przedstawicieli stereotypowego niemieckiego podporządkowania regułom, ale też tych, którzy mieli odwagę myśleć i czynić inaczej, a także ponosić konsekwencje swojego zachowania.

Jeśli chodzi o samą fabułę – książeczka jest niewielkich rozmiarów, nie ma więc tu miejsca na przesadne rozbudowanie akcji, wątek zostaje jednak poprowadzony spójnie i ciekawie. Naprawdę chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej! I choć przez sporą część lektury miałam poczucie, że opowieść jest raczej zwyczajna w swojej obyczajowości, domyślałam się, że zakończenie może być zaskakujące. Układałam sobie w głowie różnorodne scenariusze i konstruowałam fabułę według swoich potrzeb, jednak nie byłam w stanie przewidzieć tego, co otrzymałam. Jestem poruszona i zachwycona.

Podoba mi się zawarte tutaj spojrzenie na społeczeństwo Niemiec, na wojnę i odpowiedzialność, na poczucie winy za rzeczy, z którymi nie ma się nic wspólnego, a także na dezinformację i nieświadomość przeciętnego obywatela. Cieszę się także, że opowieść dobrze trzymała mnie w napięciu, w oczekiwaniu na to, jak mogą się potoczyć niecodzienne losy bohaterów. Nie otrzymałam co prawda odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale mam swobodę interpretacyjną, pozwalającą pewne rzeczy dopowiedzieć. No i kolejny raz spędziłam kilka dobrych chwil przy książce owego autora – oby było jeszcze wiele ku temu okazji.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu Dobra Literatura.

Łukasz Kotkowski - "Fanaberia"

Fanaberia to jedna z tych książek, na które najpierw czekałam ja, a później one musiały czekać na mnie. Nie wzięłam jej do siebie w ciemno, nie skusiłam się okładkowym opisem. Po prostu słyszałam już co nieco na jej temat i uznałam, że to właśnie literatura, której szukam. Zaintrygowała mnie opisywana historia, wątki paranormalne i porównania do Stephena Kinga. Czy moje oczekiwania zostały spełnione?

Dorotę Lutowską w krótkim czasie spotykają dwie tragedie – najpierw umiera jej przyjaciółka, później brat w ciężkim stanie trafia do szpitala i zapada w śpiączkę. Dziewczyna jest przekonana, że oba zdarzenia są ze sobą powiązane i brały w nich udział siły nadprzyrodzone. Ich działanie i własny lęk opisywała w swoich przedśmiertnych listach Martyna. W obliczu niezrozumiałych zdarzeń Dorota szuka pomocy najpierw na policji, jednak gdy ta umarza sprawę, zostaje odesłana do prywatnego detektywa. Szybko okazuje się, że niewyjaśnione zdarzenia mogą mieć związek z pewną makabryczną zbrodnią, dokonaną przed laty na kilkunastu malutkich dzieciach…

Podobała mi się atmosfera tej książki i to, że miejscami tak trudno było oddzielić jawę od snu, rzeczywistość od wytworów ludzkiej wyobraźni. Bohaterowie to ludzie z krwi i kości, do pewnego stopnia racjonalni, choć względnie otwarci na doświadczenia duchowe; stąd też nie bronią się jakoś specjalnie przed tym, co nierzeczywiste i przyjmują trudne do zaakceptowania wyjaśnienia. Mimo że podczas czytania same nasuwają się (niekoniecznie pochlebne) skojarzenia z The Ring, przyznać trzeba, że poziom napięcia jest podobny – silnie oddziałujący na odbiorcę i stale się zacieśniający. Groza jest tu obecna na każdym kroku, nie jest też łatwe rozwikłanie zagadki, której tropem podąża detektyw. Całość psuje może nieco wątek miłosny, ale to moje subiektywne zdanie – po prostu uważam, że postaci skonstruowane są nierówno, a Dorota wypada w tym zestawieniu dużo gorzej…

Niełatwo przychodzi mi ocena języka, jakim posługuje się autor – z jednej strony to wielka zaleta Fanaberii, z drugiej znaczna wada. Zdania są złożone, bogate, pełne, często jednak zbudowane dziwacznie i nieskładnie. Momentami mamy do czynienia z bardzo długimi opisami, a sam styl autora nie ułatwia ich odbioru. Z kolei dialogi często są papierowe i nierealistyczne. Trzeba jednak przyznać, że autor potrafi tak wykorzystać słowa, aby osiągnąć zamierzony cel – postaci są skonstruowane dobrze i spójne wewnętrznie, a to, co nadprzyrodzone, spełnia swoją funkcję i faktycznie przeraża. Również wspomniana już atmosfera wypada dobrze, co nie udałoby się przy kiepskim języku – wszak to on odpowiada za plastyczność i realizm opisów.

Dołączę do dość zgodnego chóru i powiem, że Fanaberię warto znać. Choć nie jest to z pewnością poziom Stephena Kinga, to można tu dostrzec potencjał i sporo pozytywnych aspektów. Mimo że język czasem płata czytelnikowi figle, lektura nie jest ciężka w odbiorze – akcja posuwa się do przodu sprawnie, a jedynym, co może przytłaczać, jest atmosfera. Ogólnie, choć oczekiwałam więcej, jestem z lektury zadowolona. Na pewno jeszcze kiedyś sięgnę po książki Łukasza Kokowskiego by sprawdzić, czy rozwinął swój warsztat i wykorzystał to, na co ma naprawdę spore możliwości.


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Łukasz Orbitowski - "Zapiski nosorożca"


Niezwykle rzadko czytam książki podróżnicze – podkreślam to ostatnio na każdym kroku. Takiego doboru lektur dokonuję świadomie, ponieważ wiem, że, aby mi się spodobały, muszą być naprawdę specyficzne. W przypadku Zapisków nosorożca wiedziałam oczywiście, z czym będę miała do czynienia, ale skusił mnie jeden ważny element – legendy. Czerpane z Czarnego Lądu, ale przerobione na Orbitowską, polską modłę. Czy mogłam się temu oprzeć, zwłaszcza w momencie gdy baśnie i podania zaprzątają moją głowę? Oczywiście że nie!

Książka Łukasza Orbitowskiego jest z jednej strony dziennikiem podróży, a z drugiej – specyficznym legendarzem, do którego materiał wybrał, posegregował i opracował sam autor, dopasowując go do własnych potrzeb. Zarówno jedne jak i drugie teksty są króciutkie i co do zasady przeplatają się nawzajem. Gdy trzymamy książkę w ręce, widać to od razu – legendy są na stronach o wzorkowanych brzegach, natomiast pozostałe to relacje z konkretnych sytuacji, składające się na opis pobytu pisarza w RPA. Nie jest to sztywna, cukierkowa opowieść o zagranicznych wakacjach – to coś więcej, podróż w celu poznania, odkrycia, zrozumienia. Poszczególne wydarzenia różnią się od siebie i niejednokrotnie nie są ani spodziewane, ani przyjemne.

Jeśli chodzi o legendy – jak już wspomniałam, nie otrzymujemy ich w wersji oryginalnej, a przerobionej przez autora. Nie wiem do końca, czemu ów zabieg miał służyć i mam też wrażenie, że podania lekko na tym tracą –  w wielu z nich nie odczułam nutki niepewności czy mistycyzmu, charakterystycznej dla tego rodzaju utworów. W wydaniu z Zapisków nosorożca są to po prostu opowiadania, pozbawione jakby swojego alegorycznego charakteru. Z drugiej strony mogę się tylko domyślać, że w ogóle taki charakter posiadały – nie miałam okazji zapoznać się z ich oryginalnymi wersjami.

I jeszcze coś. Wyjdę zapewne na skrajną hipokrytkę (kto mnie zna, ten wie, że mojemu językowi daleko do ideału), jednak momentami przeszkadzały mi przekleństwa. O ile w mowie niemal zupełnie nie zwracam na nie uwagi, o tyle napisane zyskują dla mnie moc i siłę, rażąc w oczy. W tej książce właściwie przez cały czas mamy do czynienia ze stylem zwyczajnym, potocznym, a mimo to w pewien sposób mi to przeszkadzało i stanowiło nieprzyjemny kontrast – nie było naturalne. Na szczęście nie było również na tyle częste, by zaważyć na ocenie. Poza tym, skoro już jesteśmy przy stylu wypowiedzi, przyznać muszę, że Pan Łukasz przekonał mnie do siebie swoim humorem i dystansem do świata, a  także sposobem myślenia, wpisującym Lovecrafta w każdy, nawet najmniejszy aspekt otoczenia. Dzięki nastawieniu autora tekst nabiera nowego wymiaru i szalenie przyjemnie się go czyta.

Książeczka jest naprawdę niewielkich rozmiarów i zabiera nas we wspaniałą podróż do miejsca, którego wielu z nas najpewniej nigdy nie odwiedzi. Łukasz Orbitowski pokazuje nam kraj pełen kontrastów i niedomówień; ciekawą stronę podróży, zupełnie inną od tej hotelowej, znanej z turystycznych folderów. Swą opowieść wzbogaca zdjęciami oraz miejscowymi legendami, z których niektóre są prawdziwymi perełkami. Choć chwil spędzonych z tą książką nie było wiele, cieszę się, że mi się przydarzyły, bo lektura przez większość czasu była przyjemnością.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.

niedziela, 14 grudnia 2014

Rafał Witek - "Ucieczka z tajemniczego ogrodu"

Bzik i Makówka to dwoje dziesięciolatków, którzy od jakiegoś czasu są najlepszymi przyjaciółmi, takimi na dobre i złe. Gdy przydarza się owo „złe” – ojciec Nilsona odwołuje wspólne wakacje – przy chłopcu jest nie kto inny jak Gabrysia; to ona podsuwa mu pomysł negocjowania zadośćuczynienia w postaci wymarzonych gadżetów. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pomyliły mu się zdjęcia, w rezultacie czego zamiast najnowszego smartfona dociera do niego… stary, drewniany flet. W dodatku w środku znajduje się niezwykłe żyjątko, za sprawą którego dzieci przeniosą się w zupełnie inny wymiar – a stamtąd wcale nie tak łatwo wrócić…

Bohaterów na każdym kroku spotykają przygody. Opowieść oczywiście jest zwarta i prowadzi do konkretnego rozwiązania, ale po drodze ma miejsce cała masa mniej lub bardziej zabawnych sytuacji. Dzięki temu tekst można czytać zarówno na raz, jak i dzieląc go na kilka części. Akcja jest dynamiczna, pełna zaskakujących zdarzeń i wciągająca. Postaci są skonstruowane tak, by być bliskie dzieciom – mają podobne problemy, potrzeby, przemyślenia i poziom rozumienia świata. Narratorką jest Gabrysia Bzik, a jej język jest z jednej strony odpowiednio prosty składniowo, a z drugiej – bogaty w przeróżne ciekawe określenia. Poza tym cały tekst jest bardzo zabawny, pełen humoru słownego i sytuacyjnego.

Trzeba również powiedzieć, że książka jest w pewnym sensie jedną wielką ilustracją – na każdej stronie obecne są grafiki, ukazujące sytuację lub słowne żarty, zastosowane w tekście. Niestety, całość zastosowanych obrazków jest czarno-biała, a momentami są one nie najlepiej wplecione w tekst, rozbijając go na dziwne fragmenty. Tym niemniej stanowią wspaniałe dopełnienie książki i obrazowo tłumaczą to, co może być niezrozumiałe a także dokładają dodatkowy element humorystyczny. Poza tym są naprawdę zgrabne – rzadko podobają mi się ilustracje do książek dla najmłodszych, a tu, muszę przyznać, mam przyjemne skojarzenia z własnym dzieciństwem.


Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Nasza Księgarnia.

sobota, 13 grudnia 2014

"Wierszyki ćwiczące języki"


Ci z nas, którzy mieli do czynienia z logopedą, kojarzą zajęcia z nim nie do końca przyjemnie. Powtarzanie bezsensowych ciągów głosek, monotonia, przymus… Nie brzmi zbyt optymistycznie. Na szczęście dzisiaj możliwości ćwiczeń jest więcej i dużo bardziej odpowiadają one potrzebom najmłodszych. Ba, mogą być wspaniałą zabawą! Książka powstała ze współpracy logopedy oraz pary twórców tekstów dla dzieci jest przykładem takiej właśnie opcji – odpowiedniej dla rodziców chcących ćwiczyć wymowę w domu, ze swoimi pociechami.

Sięgając po tę książkę spodziewałam się istnych łamańców językowych i w gruncie rzeczy cieszę się, że koniec końców ich nie odnalazłam. Z perspektywy dorosłego zaprezentowane wierszyki są proste, jednak dla dziecka, które dopiero uczy się wymowy konkretnych głosek, będą one wyzwaniem na odpowiednim poziomie. Dzięki takiemu spojrzeniu na problem pozycja jest idealna do pracy z najmłodszymi i wyróżnia się na tle pozostałych – trudniejszych, ale skierowanych do starszego odbiorcy. Tekst podzielony jest na trzy części: tę dla czterolatków, dla dzieci powyżej pięciu lat oraz „dla chojraków” – ta ostatnia zawiera w sobie kompilację tego, czego dziecko mogło się nauczyć podczas poprzednich ćwiczeń.


Książkę wyróżniają dwie rzeczy, które wspaniale przyciągają uwagę dzieci: wydanie oraz forma zadań. Jak nietrudno się domyślić, są to wierszyki – krótsze bądź dłuższe rytmiczne formy rymowane, które bardzo łatwo wbijają się w pamięć. Po kilku repetach mamy w domu dziecko zapętlone na paru zdaniach, których powtarzanie kształtuje jego wymowę – wspaniale! Ponadto od czasu do czasu pojawiają się wskazówki dla rodziców, dzięki którym od razu wiadomo na co warto zwrócić uwagę i co powinno się u dziecka korygować. Co się zaś tyczy samego wydania – cała książka jest opatrzona przyjemnymi dla oka, kolorowymi rysunkami, które są związane z treścią wierszyków i mogą być świetną bazą do rozpoczęcia rozmowy z dzieckiem. W tym ostatnim wspierają nas z resztą wszechobecne pytania, pododawane na stronach z rysunkami.


Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Nasza Księgarnia.

piątek, 12 grudnia 2014

Miotłowy stosik Kaś (13/2014)

Nie zaczytuję się w Serii z Miotłą namiętnie i ciągle, ale raz na jakiś czas bywa tak, że pod wpływem impulsu (zazwyczaj gdy ktoś mi o niej przypomni), wpadam w ciąg. Kupuję kilka tytułów, czytam je, no i pieczołowicie dostawiam do poprzednich. Nie jest to wielka kolekcja ale jest. Moja własna. Wychuchana o tyle, że mniej lub bardziej pewna. Bo w Serii z Miotłą zawsze znajduję jakiś aspekt kobiecości, coś nowego, nieodkrytego, fascynującego. Tę naturę, te pragnienia, tę cudowną specyfikę. I siłę, mnóstwo babskiej siły. To w przedziwny sposób pomaga.


Alexandra Salmela - 27, czyli śmierć tworzy artystę
Ivana Sajko - Rio bar
Halina Pawlowská - Dzięki za każdy nowy ranek
Petra Hůlová - Czas Czerwonych Gór
Milena Agus - Ból kamieni
Heloneida Studart - Osiem zeszytów
Sara Stridsberg - Fakultet marzeń

N. K. Jemisin - "Mroczne słońce"

Minęło dziesięć lat, od kiedy plany szalonego księcia Eninketa zostały udaremnione, a Gujaareh trafił pod okupację Kisui. Uciśniony lud Miasta Snów z każdą chwilą ma jeszcze bardziej dość swoich ciemiężycieli, którzy pozwalają sobie na coraz więcej, otwarcie lekceważąc prawo i religię Gujaarehu. Nastroje społeczeństwa coraz bardziej kierują się w stronę buntu, a całą sytuację nakręca plotka, jakoby syn zabitego księcia i prawowity następca tronu zbierał wśród barbarzyńców armię, która ma mu pomóc odzyskać należną mu władzę. Jego dążenia popiera ponoć Hetawa, świątynia wiary w boginię snów Hananji, jednak kapłani mają obecnie większe problemy - w mieście panuje śmiertelna zaraza, która przenosi się przez sny, a nawet najsilniejsi i najbardziej doświadczeni słudzy Hananji nie są w stanie jej uleczyć..

Mroczne słońce to druga część cyklu Sen o krwi i w wielu aspektach posiada te same cechy, co pierwszy tom serii, Zabójczy księżyc. Ponownie lektura sprawiła mi niemało problemów - tekst pełen jest nazw własnych i określeń stworzonych przez autorkę, do których nie zawsze było łatwo się przyzwyczaić. Tym razem było mi jednak nieco łatwiej - spora cześć pojęć występowała już w poprzedniej książce z cyklu, nie musiałem więc ich zapamiętywać, a mając już pewne obycie z tymi słowami nauka nowych nie szła mi już tak opornie. Raz jeszcze problemem okazał się też glosariusz zamieszczony na końcu książki: podobnie jak ostatnim razem nie wszystkie zwroty wyglądają na wymagające tłumaczenia, gdy więc po zakończonej lekturze przeczytałem cały słowniczek, byłem zaskoczony jak wiele jest tam terminów, które nie zwróciły mojej uwagi podczas lektury.

 Tempo prowadzenia historii nie jest jednolite; niekiedy tekst bogaty jest w dynamiczne zwroty akcji, innym razem fabuła toczy się niespiesznie do przodu, przybierając raczej leniwy charakter. Idealnie współgra to z klimatem świata wykreowanego przez N. K. Jemisin - opowieść wciąga czytelnika swoim mistycznym klimatem, który w magiczny sposób przeplata rzeczywistość z mitami i legendami, a granica między jawą a snem jest znacznie rozmyta. Jednocześnie stale obserwujemy realne problemy związane z próbą odzyskania suwerenności przez Gujaareh.

 Jestem gotów pokusić się o stwierdzenie, że fabuła książki to nie jej najistotniejszy element - w moim odczuciu w znacznym stopniu na pierwszy plan wysuwała się kreacja świata. Autorka stworzyła rzeczywistość całkowicie odmienną od tej, która z reguły pojawia się w powieściach fantasy. Nie powinno to jednak nikogo dziwić - Jemisin nie czerpała inspiracji z kultury europejskiej, zamiast tego źródła jej natchnienia pochodziły z Afryki i Środkowego Wschodu, a w pewnym stopniu także z cywilizacji dawnych Indian. Możliwość obserwacji świata przez pryzmat kręgów kulturowych zupełnie odmiennych od tych, do których jestem przyzwyczajony, było dla mnie naprawdę cennym doświadczeniem. Szczególnie wyraźnie odznacza się w tej książce spojrzenie na erotyzm i seksualną sferę życia - zostały one o wiele bardziej nakreślone, niż miało to miejsce w Zabójczym księżycu. Mimo bardziej liberalnego niż kiedykolwiek podejścia do określonych spraw pewne przedstawione aspekty mogą lekko szokować, jednak wiele z nich zadziwia na swój świat sposób dojrzałą postawą.

Książki N. K. Jemisin są magiczne, to nie ulega wątpliwości. Nie twierdzę, że przypasują one każdemu czytelnikowi, do mnie jednak trafiły idealnie. Nie wiem, czy to zasługa otoczki legend i mistycyzmu, przemyślanej fabuły, czy po prostu wyraźnie przemyślanej kreacji świata (a może wszystkiego po trochu?), wiem jednak, że choć nie zawsze lektura Mrocznego słońca szła mi gładko i bez najmniejszych trudności, to nie żałuję nawet pojedynczej sekundy spędzonej nad książką. Autorka rzeczywiście pokazała, że wciąż w fantastyce można stworzyć coś całkowicie nowego i oryginalnego, przy okazji podając to czytelnikowi w naprawdę przyjemny sposób.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Business and Culture oraz Wydawnictwu Akurat.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (606 stron)

czwartek, 11 grudnia 2014

Thomas Maier - „Masters of Sex”

Żyjemy w czasach, gdy wolno nam naprawdę wiele. Mamy swobodny dostęp do informacji, ostracyzm społeczny traci na sile, a chęć wymiany poglądów stopniowo rozbija kolejne zatwardziałe tabu. Nie oznacza to oczywiście, że jest idealnie i do zrobienia nie pozostało już nic! Warto jednak pamiętać, jak duży krok naprzód zrobiliśmy w ciągu ostatnich lat, jak wiele zmieniło się na polu wiedzy o ludzkiej seksualności. To w latach 60. rozpoczęły się niezwykłe badania na ogromną skalę, które zmieniły poglądy i skruszyły mury.

Książka nie jest jednak opowieścią wyłącznie o amerykańskiej rewolucji seksualnej. Dotyczy także (a może przede wszystkim) samych jej autorów – Virginii Johnson i Williama Mastersa. To ich losy śledzimy od pierwszej do ostatniej strony, obserwując nie tylko jak stopniowo dochodzili do swojego sukcesu, ale też w jaki sposób kształtowały się ich poglądy i osobowości. Co może zmienić wychowywanie córki na dobry cień dla męża lub traktowanie syna jako niesprawnej maszynki do wykonywania poleceń? Autor nie ucieka od analizy ludzkich zachowań i jest to siłą tekstu, nadając mu głębszego wymiaru poprzez wyjście z pola wyłącznie suchych faktów.  

Nie oznacza to jednak, że książce brak szczegółowości. Wręcz przeciwnie – wiele jest tu informacji dotyczących samych badań, które stały się przyczynkiem do zmiany myślenia ludzi na całym świecie. Duet Johnson i Masters jest odpowiedzialny za rozwój wiedzy w wielu aspektach seksuologii – obalili mity związane z rzekomymi zagrożeniami wynikającymi z uprawiania seksu w czasie ciąży; opisali szczegółowo kobiecą fizjologię i jej zmiany w czasie stosunku; całkiem przypadkiem odkryli też zjawisko męskiej „fazy odporności” bezpośrednio po orgazmie. Wszystkie opisane tu badania pozwoliły inaczej spojrzeć na kobiece i męskie role, otworzyły też drzwi tym, którzy chcieliby kontynuować prace, zapoczątkowując rozwój seksuologii jako dziedziny medycyny i psychologii.

Również konserwatyści i niedowiarkowie, których poglądy zostały zweryfikowane, mają swoje miejsce w książce – znajdujemy tu dość znaczącą charakterystykę amerykańskiego społeczeństwa jeszcze sprzed rewolucji seksualnej i dla wielu czytelników może to być źródło szoku. Ówczesna Ameryka znacząco odbiega od tej, jaką znamy dzisiaj – dość powiedzieć, że nie była wcale symbolem rozwiązłości czy nowoczesnego myślenia.

Materiał, na podstawie którego powstał tekst, jest naprawdę obszerny – zawierają się w nim przede wszystkim publikacje badaczy, ale też relacje ich najbliższych przyjaciół i współpracowników oraz niepublikowane wcześniej pamiętniki Williama Mastersa. To naprawdę niezwykłe, z jaką łatwością autor zgromadził materiał i poskładał go w cudownie płynny tekst. Przyznać trzeba, że książkę czyta się wspaniale i choć wydawać by się mogło, że będzie nudna poprzez epatowanie danymi, nic takiego się nie dzieje.

Kto sądził, że książka Thomasa Meiera to zwykła biografia, myli się. Tak naprawdę lektura jest porywająca niczym najlepsza beletrystyka i spokojnie może pretendować do miana bestselleru. Opisywana historia jest ciekawa sama w sobie, bo i bohaterowie należą do postaci nietuzinkowych, poza tym narracja poprowadzona jest bardzo dobrze i naprawdę potrafi zainteresować czytelnika. Niezależnie czy podejdziemy do tego tekstu jako biografii, zbioru ciekawostek czy zwyczajnej opowieści – powinniśmy być zadowoleni, bowiem tekst ten ma wszelkie atuty pozwalające spełniać oczekiwania. 


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czwarta Strona.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (438 stron)

środa, 10 grudnia 2014

Konkurs z okazji 100 000 wyświetleń! /zakończony/

Kilka dni temu miała miejsce pewna ważna dla nas okazja -  otóż naszemu blogowi stuknęło 100 000 wyświetleń. Dziękujemy Wam bardzo za to, że jesteście, odwiedzacie nas i nieustannie dajecie siłę do dalszego działania. Blog stał się stałym elementem naszego życia i jest to również Wasza zasługa! W ramach podziękowania mamy dla Was konkurs, w którym do wygrania będzie kilka świetnych (naszym zdaniem) pozycji książkowych.


Kamil Janicki – Damy Złotego Wieku
Colin Woodard – Republika Piratów
Yrsa Sigurdardóttir – Trzeci znak
Charlotte Brontë – Shirley
Marcin Strzyżewski – Dziewiąte życie czarnoksiężnika
Elżbieta Cherezińska – Korona śniegu i krwi


Zwycięzcę każdej z książek będziemy losowali osobno. Zasada jest następująca: każdy kto się zgłosi i odpowie na pytanie konkursowe, otrzymuje 6 losów. Może je rozdysponować dowolnie  - oddać wszystkie sześć do puli z jedną książką, albo spróbować swoich sił w każdym z losowań z jednym głosem, albo na przykład do jednej puli wrzucić losów 5 a do innej 1. Macie tu dowolność i od Was zależy, w ilu losowaniach spróbujecie szczęścia. My postaramy się na bieżąco pilnować, aby żaden los się nie zmarnował. ;> Każda osoba może wygrać jedną książkę.

To teraz czas na zadanie konkursowe. Zima powoli panoszy się w naszym kraju, a podczas coraz zimniejszych i coraz ciemniejszych wieczorów wielu z nas marzy głównie o kocyku i kubku gorącego kakao. Jaką książkę polecacie na taki leniwy, zimowy wieczór? Napiszcie dlaczego to ona jest idealna.

Odpowiedź oraz tytuły książek, na jakie przeznaczacie losy (ile na którą), zostawcie pod tym postem wraz z Waszym adresem e-mail. Konkurs potrwa do 11.01.2015 roku do północy. Po ogłoszeniu wyników skontaktujemy się ze zwycięzcami mailowo.


Standardowo banerek dla tych, którzy chcą nam pomóc w rozreklamowaniu konkursu:




Dziękujemy Wydawnictwu Sine Qua Non oraz Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res za przekazanie egzemplarzy na konkurs, a Wam życzymy powodzenia! 

wtorek, 9 grudnia 2014

James Lesy – „Lista Jonqueta”

Głównym bohaterem powieści jest Yvon – wiodący z pozoru przeciętne życie księgowy pracujący w jednej z firm w Dijon. Pod maską zwyczajnego człowieka skrywa głęboką krzywdę, pielęgnowaną od lat – jako dziecko był ofiarą szykanowania i od tamtej pory nie miał okazji do odbudowania swojej samooceny. Żyje sam, izoluje się od ludzi, a motorem wszystkich jego działań jest żądza zemsty. Z namaszczeniem tworzy Listę Jonqueta – spis osób, na których chciałby się zemścić, najlepiej w sposób okrutny i wyrafinowany. Swoje działania rozpoczyna od sąsiadki z naprzeciwka, która notorycznie wciska nos w nie swoje sprawy…

Tekst składa się z pięciu głównych rozdziałów i ukazuje spójną historię głównego bohatera ze znaczącym ujęciem jego psychiki. Dodatkowo równolegle z losami Yvona poznajemy historię komisarza Juana Poussina. Język opowieści jest barwny, bogaty, a przy tym wolny od dziwaczności. Tekst czyta się dobrze, choć nie jest zbyt dynamiczny – wiele w nim opisów, mniej dialogów. Patrząc na jakość tych ostatnich można uznać to za zaletę, nie wychodzą bowiem autorowi zbyt naturalnie. Z drugiej strony drobiazgowa analiza każdego kroku Yvona może momentami drażnić. To, co autor uznał za ważne na tyle, bo pojawiło się w tekście, opisane jest bardzo, bardzo szczegółowo.

Gatunkowo powieść jest przede wszystkim wnikliwym portretem psychologicznym człowieka, który, krzywdzony za młodu, nauczył się przekuwać złość i niemoc w pozorną siłę, zbudowaną na gniewie. Yvon to mężczyzna potrzebujący poczucia kontroli, upajający się drobiazgowym planowaniem. To także człowiek słaby, zakompleksiony i nigdy nie wyleczony z problemów, jakich nabawił się w młodości. To wreszcie psychopata – choć jego zachowanie jest dobrze wyjaśnione, pozostaje dla czytelnika przerażające.

Ciekawym elementem opisu są wizje nawiedzające umysł głównego bohatera – te, którymi karmi się sam dając pożywkę własnemu szaleństwu, a także te zewnętrzne, które przychodzą do Yvona niezależnie od jego woli. Jedne i drugie są przerażające, dziwne i z pewnością nie pomagają w osiągnięciu równowagi.

Można oczywiście teoretyzować i wytykać książce mankamenty, jednak w moim odczuciu wiele z nich straciło na znaczeniu po zestawieniu ich z całością tekstu. Próbowałam odkładać książkę i przechodzić do innych zajęć i zawsze zostawałam, by doczytać przysłowiowy „ostatni rozdział”, aż do samego końca. Jeśli lubicie do ostatniej strony analizować psychikę bohaterów, szukać motywów ich działań i próbować je rozumieć – to dobra książka dla Was. Ja odnalazłam przyjemność w próbach dotarcia do wnętrza Yvona i brnęłam dalej zwyczajnie ciekawa, jak potoczą się jego sprawy. 


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (618 stron).

sobota, 6 grudnia 2014

Garść ogłoszeń parafialnych

To, że w ostatnim czasie jesteśmy leniwymi bułami i ciężko jest nam się zabrać za cokolwiek, jest powszechnie wiadome. Oboje mamy sporo roboty i jesteśmy trochę zmęczeni; ciężko nam sięgać po książki i skupiać myśli na recenzjach, ale absolutnie nie porzucamy bloga. Prawdę mówiąc mamy dla Was kilka ważnych ogłoszeń – rozpoczynamy bowiem projekty, które planowaliśmy już od jakiegoś czasu. W najbliższych dniach możecie spodziewać się kilku blogowych nowości, a są to trzy cykle, w ramach których (częściej lub rzadziej) będą się pojawiały konkretne wpisy.

Prowadząc bloga opowiadamy Wam o zdecydowanej większości książek, które aktualnie przewijają się przez nasze ręce, serca i umysły. Co jednak z tekstami, które poznaliśmy wcześniej, a były na tyle istotne by pozostać w naszej świadomości na dłużej? Uznaliśmy, że miło będzie o nich wspomnieć i tym samym wyciągnąć je z półek i odświeżyć sobie ich treść. Nie będą to klasyczne recenzje – dojdzie tu na pewno aspekt emocjonalny, który wiąże nas z owymi książkami. Nie będą też częste, bo zasób tekstowy jest ograniczony.

Drugi projekt wyrósł z zajęcia, jakim paramy się przez większość wspólnie spędzanego czasu. Jest to na pewno jakieś (jeszcze nie omówione) zaburzenie, ale fakt – potrafimy grać w karcianki i planszówki godzinami. Postanowiliśmy zatem poopowiadać Wam czasem, które gry zrobiły na nas największe wrażenie ze szczególnym uwzględnieniem dwóch ważnych aspektów: grywalności (czy nie rzucamy zabawki w kąt) oraz mechaniki przy rozgrywce dwuosobowej (bo o takie nam chodzi). Jeśli wszystko pójdzie dobrze, a my nabierzemy wprawy w fotografowaniu u omawianiu czegoś innego niż, statyczna bądź co bądź, książka, nasze teksty na ten temat poczytać będzie można również na http://graniewparze.blogspot.com (witryna póki co jest nieaktywna).

To zdecydowanie najświeższy pomysł i z tego też względu najbardziej obawiamy się o jego trwałość. W każdym razie trochę z potrzeby dopieszczenia wewnętrznego dziecka, a trochę z chęci rozwoju w kontekście recenzowania różnych książek, postanowiliśmy raz na jakiś czas pomyśleć również o najmłodszych czytelnikach. W opiniach tego typu na pewno będzie sporo zdjęć (książki dla dzieci są teraz takie piękne!), ale też zwrócenie uwagi na nieco inne aspekty, niż w przypadku „dorosłych” tekstów.

~*~

A na koniec zostawiamy drobny sygnał dotyczący konkursu – szykujemy coś większego i cały czas zbieramy do tego siły i kreatywność (a także czekamy na dotarcie wszystkich nagród). Startujemy w najbliższych dniach i już teraz wszystkich zapraszamy!


Jak podobają się Wam nasze pomysły? Na coś czekacie szczególnie? ;>