czwartek, 31 marca 2016

Robert Cichowlas, Łukasz Radecki - "Zombie.pl"

Motyw zombie pojawia się praktycznie w każdym medium. Mamy filmy, seriale, komiksy, gry planszowe bądź komputerowe, a także, co chyba oczywiste, książki. Temat żywych trupów był już eksploatowany przez rzeszę ludzi z całego świata, czy zatem można wymyślić w tych ramach coś nowego? Cóż, mimo że motyw wydaje się mocno oklepany, wciąż wielu twórców próbuje swoich sił w tym ryzykownym przedsięwzięciu, starając się wprowadzić jakąś innowację. Zombie.pl, powieść znanego duetu Cichowlas&Radecki, to właśnie taka próba - autorzy postanowili osadzić żywe trupy w naszej ojczyźnie. Czy zrobili to w interesujący sposób?

Dla Karola Szymkowiaka, młodego biznesmena i restauratora, to miał być znakomity dzień - dopiero co zawarł korzystną umowę, którą wraz ze swoim menadżerem uczcił imprezą pełną alkoholu, a teraz miał wracać do domu, do żony i ukochanego synka. Choć poranki na kacu nigdy nie należą do łatwych, ten jeden okazał się być wyjątkowo fatalny - po przebudzeniu Karol znajduje się w świecie, w którym doszło do apokalipsy. W ciągu jednej nocy większość ludzi zamieniła się w bezmyślne zombie, kierujące się jedynie pierwotnym głodem, a wszelka cywilizacja po prostu upadła. Choć świat stanął w chaosie, Karol postanowił za wszelką cenę dotrzeć z Gdańska, do Poznania, do swojej rodziny. Nie będzie to jednak zadanie łatwe: hordy żywych trupów stanowią potężną przeszkodę, a w takich okolicznościach i nielicznym ocalałym ludziom nie bardzo można ufać…

Opis fabuły nie brzmi szczególnie nowatorsko, czyż nie? Cóż, nie jest to pierwsza historia z zombie w tle, w której to główny bohater, oczywiście kompletnie nieprzygotowany do walki o swoje życie, stara się przetrwać i jednocześnie uratować swoich bliskich. Związany z tym wszystkim motyw drogi również często przewija się w tym gatunku. Mimo to autorom udało się wprowadzić do tekstu powiew świeżości - niewątpliwie na plus po wieści działa tutaj rodzima otoczka, w jaką ubrano powieść. Osadzenie fabuły w polskich realiach to bardzo miły akcent (a jako rodowity Gdańszczanin jeszcze bardziej doceniam użycie tego miasta jako tła historii), a jeszcze przyjemniej oceniam fakt, że wydarzenia w drugiej połowie książki bardzo mocno nawiązują do polskiej przeszłości.

Zombie.pl boryka się z tymi samymi problemami, co większość powieści o żywych trupach. Świat, w którym nastąpiła nagła apokalipsa, a nasi bliscy zamienili się wygłodniałe bestie, jest dość specyficznym miejscem, w którym nie każdy jest w stanie przetrwać. Dlatego też naturalnym jest, że powieściach tego typu bohaterowie przechodzą liczne przemiany wewnętrzne i odnajdują w sobie skrywane cechy charakteru. Niestety, jak w wielu innych wypadkach, tak i tu wiele z takich przemian wydaje się być nienaturalnych, sztucznych, sprzecznych z ogólnym usposobieniem postaci; czasem też to, co dzieje się z psychiką niektórych osób, nie wydaje się być odpowiednio uzasadnione albo wystarczająco dobrze ukazane.

Innym mankamentem charakterystycznym dla tekstów o zombie jest swoista konstrukcja akcji. Szczęśliwe sploty wydarzeń przemieszane z nagłymi zagrożeniami są tu praktycznie na porządku dziennym i niestety nierzadko ich umieszczenie w fabule jest bardzo sztuczne. Nieco negatywnie oceniłbym też tempo powieści - choć sporo tu dynamicznych scen, w wielu momentach wartkość wydarzeń znacznie spadała, a dłużące się opisy zaczynały mnie po prostu nudzić. Na szczęście nie zdarzało się to notorycznie, ale i tak było to zauważalne.

Oczywiście te opisywane przeze mnie wady nie są jakoś szczególnie uciążliwe - rzekłbym raczej, że sięgając po tego typu książkę należy się spodziewać tego zestawu cech i w sumie nie bardzo można narzekać na fakt ich wystąpienia. Nie spodziewałem się natomiast zupełnie innej rzeczy: otóż Zombie.pl nie ma zakończenia. Wszystkie znaki umieszczone w fabule jak nic wskazują, że śmiało można wypatrywać kontynuacji. Nie dość, że główny wątek nie doczekał się finiszu, to jeszcze sporo poboczny historii pootwierało się w drugiej połowie tekstu. Tym samym jako czytelnik zostałem z uczuciem sporego niedosytu.

Zombie.pl nie jest może tekstem innowacyjnym, wprowadzającym w gatunek coś zupełnie nowego, jednak na tle innych tego typu książek powieść Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego wypada co najmniej przyzwoicie. Osobiście uważam, że niemałym atutem książki jest osadzenie historii w naszych ojczystych realiach - nie wiem jak inni, ale ja lubię czytać powieści, w których znajduję pewne punkty odniesienia do znanej mi rzeczywistości. Dlatego też z niecierpliwością oczekuję kontynuacji, zwłaszcza, że Zombie.pl pozostawiło mnie z licznymi pytaniami w głowie, na które chciałbym poznać odpowiedzi...





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

środa, 30 marca 2016

Grzegorz Kasdepke – „Zaskórniaki i inne dziwadła z krainy portfela”


Od jakiegoś czasu staram się nie gromadzić książek dla dzieci – owszem, przyjemnie się do nich zagląda, jednak tak naprawdę nie są mi do końca potrzebne. Postanowienie miało się całkiem dobrze, póki w zapowiedziach nie zobaczyłam pewnego cudeńka, którym są właśnie Zaskórniaki – skierowana do najmłodszych opowieść o ekonomii. Wstyd się przyznać, ale uznałam, że może i ja dowiem się z tej książki czegoś przydatnego… To dla mnie temat całkiem nowy i po prostu musiałam się skusić. Absolutnie nie żałuję, bo z moich obserwacji wynika, że książka ta zachwyca każdego, kto ma okazję choćby wziąć ją w ręce.

W dużym skrócie cała opowieść skupia się na powstawaniu nietypowego zoo, którym jest Ogród Dziwnych Stworów. Cała książka składa się z 50 (lub, jeśli inaczej na to spojrzeć, z 51) króciutkich opowiastek, a w każdej z nich głównym bohaterem jest inne pojęcie z zakresu ekonomii. Historie zajmują maksymalnie dwie strony, a dodatkowo kończą się specjalnymi ramkami, w których znajdziemy definicję danego zjawiska czy rzeczy. Wszystkie poruszane tematy mają tutaj swoje animizacje – nie tylko słowne, metaforyczne, ale też graficzne, bo to właśnie one są owymi Dziwnymi Stworami hodowanymi w zoo. Możemy zatem zobaczyć, jak wyglądałyby zyski, popyt i podaż czy manko, gdybyśmy mogli spotkać je w realnym świecie. Co ciekawe, nie są to puste wizje „od czapy” – każdy z bohaterów otrzymuje wygląd i charakter dopasowany do definicji, a historyjki dodatkowo te specyfikę uwydatniają.

Zaskórniaki są efektem pracy trzech ekspertów – treść książki to domena Grzegorza Kasdepke, ale również pozostali twórcy mieli tu swój znaczący wkład. Za rzetelność i poziom merytoryczny książki odpowiada Ryszard Petru, natomiast cały jej urok zawdzięczamy genialnym ilustracjom Daniela de Latoura. Punkt, w którym spotkali się wszyscy trzej panowie, jest naprawdę świetny, bo z jednej strony otrzymujemy ciekawą, barwną i świetnie napisaną opowieść, która z pewnością nie znudzi młodego czytelnika, z drugiej zaś informacje, które są tu przemycane, to kawał naprawdę rzetelnej wiedzy o podstawach ekonomii. Wszystko napisane jest językiem przyjaznym dziecku, a przykłady dotyczą sytuacji znanych z życia najmłodszych, co z pewnością niesamowicie ułatwia ich zrozumienie i poukładanie sobie w głowie.

Jestem i zawsze pozostanę wielką orędowniczką nauki przez zabawę, a prezentowana książka idealnie się w nią wpisuje – jest lekka, zabawna, ale też bardzo, bardzo ciekawa. Sama w końcu ogarnęłam kilka rzeczy, które dotąd pozostawały dla mnie tajemnicą, choć może nie powinnam się do tego przyznawać…? Książkę oczywiście polecam i pozostaję pod wrażeniem tego, jak wiele pojawia się na rynku świetnych publikacji skierowanych do najmłodszych, ułatwiających rodzicom przemycanie do ich życia pewnej (przydatnej!) wiedzy. Świetna sprawa!

Co to? Fiskus, kochani! ;)





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

wtorek, 29 marca 2016

Książki szukają domu

Tak jak pisaliśmy wcześniej - w związku ze zbliżającą się przeprowadzką chcielibyśmy oddać w dobre ręce część naszego księgozbioru. Poniżej miniaturki pogrupowane według cen. Większość książek jest praktycznie nowa, część z nich może mieć sygnaturę i naklejkę na stronie tytułowej (więc jeśli to dla Was ważne, pytajcie śmiało, czy ta, którą chcecie, ma coś takiego), nie ma tutaj szczotek ani egzemplarzy przedpremierowych, tylko pełnowartościowe. Na życzenie możemy podesłać zdjęcia wybranych tytułów. Do cen należy doliczyć koszty wysyłki: 8 zł dla jednej książki i 10 zł  dla większej ich ilości.

Jeśli któraś Was zainteresowała, napiszcie maila na: czworgiem@gmail.com .

5 zł



7 zł



10 zł




15 zł





KOMPLETY NA SPRZEDAŻ (cena obejmuje cały komplet/cykl)

10 zł






20 zł



25 zł




50 zł





W razie pytań śmiało piszcie maile lub wiadomości na Facebooku, na wszystkie odpowiemy. :)

piątek, 25 marca 2016

Linda Rodriguez McRobbie – „Niegrzeczne księżniczki”

Nie jestem do końca pewna, czy jako mała dziewczynka chciałam być księżniczką. Z perspektywy lat wydaje mi się, że nigdy nie przepadałam za wszechobecnym różem, cekinami i złotem; jeśli już oglądałam Disneya, to wyłącznie historie mniej stereotypowe, a jako nastolatka od książąt na białych rumakach zdecydowanie wolałam motocyklistów. Moją ukochaną baśnią była Królowa Śniegu i jeśli kiedykolwiek widziałam siebie w jakimkolwiek zamku, to jedynie rządzącą okrutnie z sercem skutym lodem. Tak, zdecydowanie nie byłabym „grzeczną” księżniczką… zupełnie jak bohaterki dzisiejszej opowieści.

Linda Rodriguez McRobbie rozpoczyna swą opowieść śmiałą tezą – pisze o tym, że wszechobecny fenomen księżniczek może mieć wiele negatywnych skutków dla dziewczynek, a później także wychowanych na nim kobiet. To trudny temat, bo wciąż brakuje badań, które potwierdziłyby tę zależność jednoznacznie; czynników może być zdecydowanie więcej (dlaczego winić bajki za kreowanie nieprawdziwego obrazu związku, a nie winić postępującego rozpadu relacji córek, matek i babć, które przekazywały tę wiedzę kolejnym pokoleniom?). Sama ubolewam nad spłyceniem i uschematyzowaniem baśni i dopiero uczę się odkrywać dawne wersje tych historii, które Disney praktycznie zmiótł w pył. Niestety, nie jestem pewna, czy ten akurat aspekt jest dobrym punktem wyjścia do dalszych rozważań. Autorka podnosi temat nierealnych wzorców i fałszywego obrazu księżniczek oraz ich wpływu na funkcjonowanie dziewczynki, jednak to spojrzenie, które pokazuje w swojej książce, mimo że faktycznie rozprawia się ze stereotypami, również mało nadaje się na wzór do naśladowania…

Przechodząc już do samej książki, bo przecież nie tylko ideologią człowiek żyje, muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. W Niegrzecznych księżniczkach czeka na nas 30 rozdziałów, a większość z nich to historie postaci nie tylko nieoczywistych, ale często zupełnie nieznanych. Osoby, które pasjonują się historią, zapewne odnajdą tu więcej „znajomych”, jednak dla zwykłego zjadacza chleba (a wierzcie mi, pod tym względem takim właśnie jestem) mnogość bohaterów jest po prostu niesamowita – nie miałam pojęcia o istnieniu Caraboo, Alfhildy, Khutulun czy Njingi z Ndongo, a to dopiero początek całej plejady gwiazd. Oczywiście duża ilość rozdziałów przy jednocześnie ograniczonej liczbie stron ma swoje przełożenie na słabe pogłębienie tematu, jednak – hej! – to przecież tak czy inaczej pozostaje świetna inspiracja do dalszych poszukiwań.

To chyba odpowiednie określenie na tę powieść – inspirująca. Autorka serwuje nam szereg biogramów ukazujących pokrótce historię danej księżniczki i uzasadniających, dlaczego jest ona wyjątkowa. Postaci uszeregowane są według 7 kategorii, które pokazują ich najbardziej wyraziste cechy; wśród tego grona znajdziemy imprezowiczki, ladacznice czy wariatki i faktycznie w każdym wypadku przytaczane fakty uzasadniają nadane im miano. Podoba mi się sposób, w jaki autorka ujęła swoją opowieść – nie znajdziemy tu niepotrzebnych wstępów i przydługich rysów historycznych, a jedynie treść ściśle związaną z tematem, w dodatku podaną w naprawdę przyjemny sposób. Styl autorki jest naprawdę lekki, a wiedza tak podana łatwo wchodzi nam do głowy dzięki charakterystycznym obrazom. Dodatkowym atutem książki są wtrącenia w postaci ciekawostek – swoiste rozwinięcia tematu o nowe postaci, kontekst historyczny lub tłumaczenie ciekawego pojęcia. To dobre ubarwienie opowieści, przerywnik w monotonii kolejnych biografii i świetna okazja do poszerzenia swojej wiedzy.; w dodatku zawsze są to elementy idealne w punkt, świetnie dopasowane do tematu.

Trzeba również wspomnieć o pięknym wydaniu – choć zdjęcie na okładce mnie osobiście nie zachwyca, patrząc na wnętrze jestem całkowicie dopieszczona. Strony tytułowe rozdziałów posiadają piękne uszlachetnienia, a wszelkie dodatkowe informacje zawarte w ramkach są idealnie wpasowane w tekst (co niestety wcale nie zdarza się tak często; prawdę mówiąc pierwszy raz od dawna widzę dobrze stworzone wtrącenia). Do tego wszystkiego dochodzą walory charakterystyczne dla serii, czyli twarda oprawa i przyjemna dla oka czcionka.

Nie zrażajcie się tym, co napisałam na początku – chciałam się tylko podzielić swoją refleksją, bo naprawdę cenię teksty, które skłaniają nas do przemyśleń! Niegrzeczne księżniczki to nowa odsłona znanej serii Prawdziwe historie, która zyskała niedawno linię light i taka właśnie jest ta opowieść: lekka, niezobowiązująca, inspirująca. Autorka rozprawiła się z mitem mówiącym, że wszystkie księżniczki to jedynie puste lalki, które mają za zadanie ładnie wyglądać i usidlić księcia; pokazała wiele kobiet takich jak my: nieidealnych, trudnych, popełniających błędy. Na pewno trzeba nam takich pomysłów i osób, które je zrealizują, bo Linda Rodriguez McRobbie wykonała świetną pracę – odkrycie i zgromadzenie takiej ilości ciekawych, nieszablonowych postaci wypadło świetnie i bardzo się cieszę, że miałam okazję tę książkę przeczytać.






Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

poniedziałek, 21 marca 2016

Gard Sveen – „Ostatni pielgrzym”


Nie jest tajemnicą, że uwielbiam kryminały, a w szczególności te, które zawierają pewne nawiązanie do przeszłości. Choć nie pogardzę odniesieniami do żadnej z epok, moim ulubionym tematem jest zdecydowanie II wojna światowa. To trudny i brutalny okres historyczny, w którym wiele się działo, a narosłe wokół niego legendy, stereotypy i szeregi nierozwiązanych spraw do dziś stanowią inspirację dla twórców, w tym również pisarzy. To bardzo wdzięczne tło dla historii zawiłych, niełatwych i emocjonujących – właśnie na te elementy najbardziej liczę, gdy sięgam po podobne powieści.

Z zadowoleniem stwierdzam, że Ostatni pielgrzym zrealizował moje oczekiwania praktycznie na wszystkich płaszczyznach. Teoretycznie jest to kryminał jakich wiele: dwupłaszczyznowy, z odkrywaną równolegle opowieścią współczesną i dawną. Z jednej strony obserwujemy poczynania komisarza, który stara się rozwikłać sprawę odnalezionych szczątków ludzkich, z drugiej zaś sięgamy do czasów II wojny światowej i stopniowo gromadzimy dane o przyczynach bieżącej sytuacji. Obie płaszczyzny doskonale się przenikają i uzupełniają, a równowaga między nimi pozostaje niezachwiana. Nie ma tu niepotrzebnego wybiegania w przyszłość, ani sytuacji, gdy czytelnik jest pod względem wiedzy trzy kroki przed bohaterami i ze znudzeniem obserwuje, jak próbują ustalić to, co on już dawno wie. Zarówno opisywana sprawa, jak i sposób jej ujęcia są ciekawe, interesujące, doskonale trzymają w napięciu i popychają do dalszej lektury.

W kryminałach często bywa tak, że świetny technicznie autor nie jest w stanie stworzyć dopracowanej historii; wydaje mi się, że dla tego gatunku nieco ważniejsza jest opowieść niż to, w jaki sposób została ujęta. Na szczęście w przypadku Sveena nie ma mowy o zawodzie również w kwestii stylu. Autor z równą lekkością kreuje postaci, rozpisuje dialogi i opisuje sytuacje, za każdym razem tworząc obraz, który jest niezwykle przyjemny w odbiorze. Ostatni pielgrzym to kryminał, który nadaje się dla dużego grona odbiorców, bo nie skupia się na detalach – nie męczy i nie szokuje drastycznymi lub rozwlekłymi opisami, jak ma to miejsce chociażby u Lemaitre’a. Ta opowieść jest na tyle szeroko zakrojona, aby czytelnika wciągnąć, a przy tym jest tak dopracowana, że nie pozwala na przerwanie lektury. Mam nadzieję, że będę miała okazję poznać kolejne części cyklu, bo spotkanie z prozą autora było dla mnie naprawdę dużą przyjemnością.






Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję bardzo wydawnictwu Media Rodzina

niedziela, 20 marca 2016

Joan Didion – „Rok magicznego myślenia”


Kiedyś zjawiska takie jak śmierć i żałoba były głęboko zakorzenione w naszej kulturze – w wielopokoleniowych, zwartych rodzinach, wśród mniejszych społeczności każdy miał w swoim życiu okazję do zmierzenia się z tematem umierania. Nie oznacza to bynajmniej, że łatwiej było sobie z tym poradzić, większa była jednak świadomość nieuchronności toku naszego życia. Jako osoba mierząca się z lękiem przed śmiercią żałuję czasem, że nie urodziłam się w kulturze, w której czci się duchy zmarłych, bo mam wrażenie, że tam łatwiej jest uwierzyć i ukoić nerwy, a cała nasza droga nabiera zupełnie innego znaczenia. Tym chętniej sięgam po teksty, które oscylują gdzieś w temacie, pomagają się oswoić i dają cień nadziei na odnalezienie przeżyć, myśli i problemów podobnych do tych, które sama gdzieś tam w środku mam.

Rok magicznego myślenia to opowieść niezwykła w swojej zwyczajności. Joan Didion na kartach swojej książki próbuje odzwierciedlić to, co działo się w jej głowie w bardzo trudnym okresie życia, gdy najpierw rozpoczęła się wielomiesięczna walka o życie jej córki, a w jej trakcie niespodziewanie zmarł mąż autorki. Nie można jednak powiedzieć, że to książka o śmierci – to byłoby bardzo krzywdzące zarówno dla autorki, jak i jej opowieści. Didion uzewnętrznia się przed czytelnikiem i ubiera w słowa szeregi własnych przeżyć. Muszę przyznać, że czytałam sporo – naukowych i nie – tekstów na temat procesu żałoby, ale ten wydał mi się najbardziej autentyczny. Czytelnik musi zmierzyć się z chaosem myśli, które się tu pojawiają, bo autorka nie bawi się w sztuczne ich porządkowanie. Znajdziemy tu wiele wątków i musimy stale podążać za tokiem myślenia bohaterki, aby nie zgubić się w obrazach, interpretacjach i myślach, które bardzo łatwo mogą nam umknąć. Moim zdaniem taka forma świetnie odzwierciedla chaos, jakim jest życie osoby, która tak nagle doświadczyła tak dotkliwej straty. Poczucie winy miesza się tu z lękiem, wspomnienia napędzają żal. Życie z jednej strony uparcie chce toczyć się swoi stałym rytmem, z drugiej zaś – ten rytm tak bardzo odbiega od dawnego, ustalonego, skoro nie uwzględnia najbliższej osoby. Psychika pragnie ukojenia, poszukuje wsparcia, jednak nikt nie może jej go dać, bo od pewnego punktu człowiek musi sam zmierzyć się ze swoim umysłem. To wielki trud i ciężka praca, zjawisko nie do ogarnięcia dla osoby, która nigdy go nie doświadczyła.

Dla nas, książkoholików, powieść Didion niesie jeszcze jedną wartość. Z wielką przyjemnością czytałam, w jaki sposób autorka – żona pisarza, dziennikarka, osoba, w której życiu zawsze było słowo – opisuje i analizuje teksty literackie. Nowy poziom wrażliwości, jaki zyskała dzięki trudnym przeżyciom, pozwolił jej przyjrzeć się głębiej zarówno książkom męża, jak i poezji i prozie tworzonej przez innych ludzi. Choć możliwość ta wyrosła z cierpienia, bardzo przyjemnie było móc obserwować tok myślenia drugiego człowieka, który łączy fakty, interpretuje i odnosi wszystko do swojego życia; trochę tak jak wtedy, gdy po zawodzie miłosnym ma się wrażenie, że wszystkie zespoły rockowe śpiewają ballady właśnie o nas. Wydaje mi się, że takie odniesienie pozwala radzić sobie w trudnych chwilach i zrozumieć, że wiele osób przeżyło to samo co my, w dodatku udało im się jakoś z tej trudnej sytuacji wyjść.

Rok magicznego myślenia jest podobno wymieniany jako jedna ze stu książek, które trzeba przeczytać w życiu; myślę, że na mojej liście również by się znalazł. Choć pozornie to opowieść jakich wiele, naprawdę pierwszy raz spotkałam się z takim ujęciem żałoby. Autorce udało się zachować autentyczność, spójność i jasność przekazu, choć z pewnością nie było łatwo ubrać w słowa tego, co działo się w jej życiu, umyśle i w emocjach. Dla mnie lektura była wspaniała i będę o nie pamiętała jeszcze bardzo, bardzo długo. Serdecznie polecam.





Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

niedziela, 13 marca 2016

Stos okołourodzinowy (2/2016)

Nie wiem, jak to jest u Was, ale w moim otoczeniu każda okazja jest dobra, aby wzbogacić swoją biblioteczkę. Urodziny, imieniny, Dzień Kobiet, wszelkiego typu święta... Zawsze znajdzie się ktoś, kto podaruje mi książkę, a jeśli nie - sama mogę ją sobie nabyć pod pretekstem wydawania otrzymanych pieniędzy. Jako że wczoraj świętowałam 24 urodziny, przybyło mi kilka tomów, którymi chciałabym się Wam pochwalić. :)


Fynf und cfancyś oraz Facecje nie są prezentami - zakupiłam je sama w promocji na stronie Znaku (około 20 zł za sztukę, choć niestety jak zwykle dałam ciała, bo zapomniałam, że rabaty prawdopodobnie będą rosły - oczywiście kilka dni później obie te książki można było nabyć za 16.90 ><). Podobnie miała się sprawa z Książką do przeżycia - kupiłam po jednej dla siebie i dla Sylwka; moja jest już w ponad połowie wypełniona! W krainie kolibrów to prezent powitalny, który wybrałam sobie w klubie Książki Kobiecym Okiem (świetna sprawa, zachęcam te z Was, które jeszcze się nie zapisały!). Wybieraj wystarczająco dobrze Sylwek kupił mi na Dzień Kobiet, natomiast Na drugie Stanisław oraz komiks Daredevil: Odrodzony to moje prezenty urodzinowe.

Z okazji urodzin zrobiłam sobie również prezent samodzielny - postanowiłam wreszcie wypróbować usługi Poczty Książkowej. W tej specyficznej księgarni możecie zamówić wybraną przez siebie pozycję, a za niewielką dopłatą zostanie ona dla Was zapakowana. Ja wybrałam sobie Ginekologów Thorwalda, na których czaiłam się już jakiś czas; poniżej możecie zobaczyć, jak wyglądała otrzymana przeze mnie paczka. Generalnie jestem zadowolona, chociaż dziś wybrałabym inny kolor - opakowanie, które na stronie i na zdjęciach wydaje się wrzosowe, jest tak naprawdę raczej szare. Trzeba jednak przyznać, że książka zapakowana była przepięknie, a dodatkowo otrzymałam do niej zakładkę z cytatem. Jedynym mankamentem jest fakt, że dedykacja, którą podaje się w zamówieniu, jest wydrukowana na niezbyt ładnej, przeźroczystej kartce i po prostu wrzucona do książki. Zdecydowanie wolałabym, aby była opcja jej odręcznego wpisania lub wklejenia, ewentualnie podania jej na jakimś ozdobnym papierze.


Na koniec chciałam się pochwalić jeszcze dwoma prezentami, które sprawił mi Sylwek - przepiękna koszulka z Pocahontas będzie czekała w szafie na cieplejsze dni, a druga sprawa... cóż, nareszcie mam własnego BB-8! <3