piątek, 31 stycznia 2014

Liebster Blog Award

Ostatnio z radością otworzyliśmy maile z nominacjami do Liebster Blog Award. Edyta zaprosiła do zabawy nas oboje, Karolina natomiast nominowała Kaś. Dziękujemy, dziewczyny! Przysiedliśmy na kilka chwil i jakoś udało nam się odpowiedzieć, chociaż łatwo nie było.. Przyjemny to jednak trud, zwłaszcza jako odskocznia od nauki. (:


Pytania Edyty

1. Wyobraź sobie, że nie żyjesz w XXI w., ale w X (masz do dyspozycji całe dziesiąte stulecie). Kim jesteś i dlaczego?

Kaś: Niewiele wiem na temat dawnych dziejów Europy, jednak myślę, że gdyby w X wieku było mi dane mieszkać na tych samych ziemiach co teraz, byłabym Słowianką, a w społeczeństwie z pewnością pełniłabym rolę szeptuchy czy wiedmy, jak to wtedy określano. Trudniłabym się ziołolecznictwem i gromadziła życiową mądrość.

Sylwek: Myślę, że stanowisko jakiegoś pałacowego skryby w pełni by mi odpowiadało. Było ono w miarę bezpieczne i niezależne od jakichkolwiek nadwornych intryg. 

2. A teraz podróż w przyszłość. Tym razem żyjesz w XXVI w.. Kim jesteś i dlaczego?

Kaś: Ooo, to łatwe! Jestem… bibliotekarką! Prowadzę skład papierowych książek, takich prawdziwych, których od kilku wieków nie ma już w obiegu. Śledzę rynek obrotu dziełami ze swojej posesji gdzieś na niewielkiej, zalesionej planecie, na której goszczę ludzi pogubionych w świecie digitalizacji i technologii. Czasem wybywam stamtąd, żeby dotrzeć na inną planetę, bo dowiaduję się o jakiejś aukcji dla takich kolekcjonerów jak ja, ale dzieje się to raczej rzadko. Wolę spędzać wieczory po prostu czytając.

Sylwek: Członkiem ekspedycji badawczej wysłanej na odległą planetę. Ale oczywiście moje zadanie nie było by niebezpieczne - ktoś w końcu musi prowadzić dziennik wyprawy ;)

3. Jaka piosenka oddaje najlepiej Twój dzisiejszy nastrój?

Kaś: Seether - Remedy

Sylwek: Incubus - Drive 

4. Jaki język obcy chciałabyś/chciałbyś opanować?

Kaś: Póki co stawiam na podstawy – chciałabym w końcu certyfikować się z niemieckiego i podszlifować angielski. Później mogę pomyśleć o tym, o czym marzę, czyli zapisaniu się na hiszpański. (:

Sylwek: Zdecydowanie rosyjski, podoba mi się jego brzmienie ;)

5. Jesteś sławna/sławny (nie wnikamy z jakiego powodu) i ma powstać o Tobie film. Kto Twoim zdaniem najlepiej by Cię zagrał?

Kaś: Helena Bonham Carter - specjalizuje się w trudnych postaciach.

Sylwek: Christoph Waltz - jak szaleć, to szaleć ;p (Sylwek przyznał się, że w pierwszej wersji miał to być Hugh Dancy – jako zadeklarowana Grahamka aprobowałabym raczej ten pierwotny pomysł. - K.)

6. Jaką, jedną, książkę powinien przeczytać każdy niezależnie od swoich zainteresowań?

Kaś: „Opowieść wigilijną”. Nie jest gruba, a świetnie napisana i ma w sobie wiele wartościowej treści. Pamiętam, że już jako dziecko byłam nią zachwycona, a dziś doceniam jeszcze bardziej to, co ma w środku. 

Sylwek: „Rok 1984", bo to książka, która wydaje się być coraz bardziej aktualna...

7. Uśmiecham się, gdy ... (dokończ zdanie)

Kaś: Przyjdzie mi do głowy coś zabawnego. Na ulicy, w sklepie, w domu… Zawsze. Później ludzie dziwnie na mnie patrzą, bo przecież nikt nie siedzi w mojej głowie. Może myślą, że śmieję się z nich?

Sylwek: Widzę małe kotki xD

8. Twoja obsesja to ...

Kaś: Oprócz książek? Czasem jestem pedantką. To znaczy nie przeszkadza mi warstwa kurzu na szafce, ale świeczki muszą pasować do serwetek na stole, krawat do sukienki, a książki po prostu muszą stać według wysokości.

Sylwek: Książki, oczywiście!

9. Słowo, którego nadużywasz?

Kaś: Oprócz tych nie do końca cenzuralnych (które staram się ograniczać), co jakiś czas mam nowe słówko, które powtarzam przy każdej okazji, z reguły jest to jakaś onomatopeja. Najczęściej chyba „miau”. No i wciąż mówię wszystkim „cześć”, nawet jeśli widzę ich tego dnia dziesiąty raz.

Sylwek: „Spoko”.

10. Wymyśl nowe zakończenie swojego ulubionego filmu lub ulubionej książki i podziel się nim.

Kaś: Jej. Moje ulubione książki kończą się prawidłowo i słusznie, dlatego są moimi ulubionymi. ;D Ale osobiście zmieniłabym zakończenie cyklu o Hannibalu Lecterze. Mogłabym nawet zaakceptować to, że w przypływie supermocy Starling zabiłaby Lectera na końcu „Hannibala”, a później zjadła jego serce, popijając dobrym winem. Prawdziwe zakończenie chyba mnie przerosło.  

Sylwek: Chyba problem z ulubionymi książkami/filmami jest taki, że w moich oczach są one idealne i aż żal byłoby coś zmieniać ;)

11. Jaki był Twój najbardziej dziwaczny zakup?

Kaś: Książkowy? Angelfall. Wyobraź sobie to uczucie, gdy wychodzisz z domu po kawałek dobrej fantasy o aniołach, wracasz, otwierasz książkę, a tam paranormal romance…

Sylwek: Raz się dałem namówić ulicznemu sprzedawcy na perfumy za 20 dychy, jakoś na początku liceum. Nic dziwniejszego mi do głowy nie przychodzi.



Pytania Karoliny

1. Za co najbardziej uwielbiasz książki?

Moim zdaniem nie ma innego sposobu spędzania wolnego czasu, który tak wiele dawałby człowiekowi. To nie jest po prostu zabijanie kolejnych sekund, gdy płyną zbyt wolno. Książki rozwijają wyobraźnie, pozwalają kształtować oceny moralne, śledzić wątki przyczynowo-skutkowe i dzięki temu zdobywać umiejętności związane z analizą skutków własnych działań... Że nie wspomnę o ortografii i gramatyce. Poza tym dzięki książkom mogę się przenosić w miejsca, do których normalnie nigdy bym nie dotarła.

2. Czy ograniczasz się do czytania książek jednego gatunku, czy starasz się poszerzać horyzonty?

Och, stale zmieniam literackie zainteresowania i sięgam po to, na co akurat mam ochotę. Nie ograniczam się w żaden sposób – no, może nie przepadam za science-fiction. Specjalne miejsce w moim sercu mają od jakiegoś czasu młodzieżowe dystopie.

3. W świecie z jakiej powieści chciałabyś się znaleźć?

Pozostaję wierna marzeniom z dzieciństwa i całym sercem marzę o znalezieniu się w świecie rodem z „Harry’ego Pottera”! 

4. Jak wygląda Twoja biblioteczka?

Generalnie tak. Plus drugi regał na stancji, ale tam tylko jakaś setka tytułów, w tym sporo podręczników.



5. Częściej kupujesz książki, czy może wypożyczasz je z biblioteki?

Z biblioteki korzystałam mniej-więcej do połowy liceum, od tamtej pory kupuję na potęgę. Od dziecka byłam przyzwyczajona, że w domu było dużo książek, no i że sporo kupowano ich mnie. Jako że nie ograniczam się w kwestii gatunków literackich, z reguły ciekawi mnie niemal wszystko, co wpadnie w moje ręce, dlatego też zakupy są tak duże.

6. Jakie jest Twoje zdanie na temat e-booków i audiobooków.

Audiobooków ostatni raz słuchałam w dzieciństwie – była taka seria z bajkami, „Dawno, dawno temu…”, książeczki i kasety. Nigdy więcej do nich nie wróciłam i chyba tylko bym się męczyła. Z reguły nie umiem siedzieć/leżeć bez ruchu i moja uwaga szybko przeniosłaby się ze słyszanego tekstu na coś innego. Co do e-booków – długo byłam ich zagorzałą przeciwniczką, no bo jak to tak, książkę na kalkulatorze czytać? Bez kartek?! Moje stanowisko złagodniało, gdy zapragnęłam przeczytać „Rage’a” Stephena Kinga, książkę, która nie ma polskiego wydania. Później dowiedziałam się o idei BookRage’a, czyli portalu, gdzie nawet za symboliczną złotówkę możemy kupić pakiet książek, które zniknęły już z obiegu. Dzięki tej inicjatywie mam kilka awaryjnych e-booków w pamięci telefonu. Tak czy inaczej nie mam zamiaru rezygnować z papierowej biblioteki.

7. Jaka książka zmieniła Twoje życie?

Szczerze? Żadna. Nigdy książka nie miała bezpośredniego wpływu na to, co się ze mną stało. Jeśli chodzi o wpływ pośredni - decyzję o wyborze psychologii jako kierunku studiów podjęłam w gimnazjum, gdy zaczytywałam się w powieściach o narkomanach i wszelkich zaburzeniach. To żaden mesjanizm, kierowała mną nie tyle chęć pomocy ludziom, co fascynacja postaciami terapeutów.

8. Gdybyś miała możliwość przeprowadzenia wywiadu z jakimś pisarzem, kto by to był?

Clarissa Pinkola Estés

~*~

Jak każe tradycja, i my wybraliśmy kilka osób, których odpowiedzi bardzo chcieliśmy zobaczyć. Są to: Ami Oczarowana KsiążkamiampHMałgorzata PoznańskaJaneMarzenka P. oraz limonka.

Pytania dla Was:
1. Gdybyś miał/a nieograniczony dostęp do literackiego (pół?)świadka, z którym pisarzem chciał/a/byś złapać bliższy kontakt?
2. Ile książek liczy Twoja biblioteczka i jak przechowujesz swoje zbiory?
3. Czy podczas czytania jakiejś książki pomyślałeś/aś "zrobił/a/bym to lepiej!"? Jeśli tak, podaj jej tytuł i powód. 
4. Przygody jakiej postaci literackiej chciał/a/byś przeżyć?
5. Jaka jest Twoja recepta na udany wieczór?
6. Co najbardziej przyciąga Cię do sięgnięcia po dany tytuł? Okładka, blurb czy może coś całkiem innego?
7. Jakie są Twoje "idealne warunki do czytania"?
8. O jakiej książce marzysz, choć póki co nie możesz jej mieć?
9. Co najbardziej Cię denerwuje, a co sprawia Ci najwięcej radości?
10. Co, poza czytaniem, lubisz robić w wolnym czasie?

Życzymy miłej zabawy! :3

czwartek, 30 stycznia 2014

Noworoczne nabytki #2 (stos 2/2014)

Zgodnie z obietnicą sprzed kilku dni, po ogarnięciu się i rytualnej wymianie książek, wrzucamy resztę naszych styczniowych nabytków. Kaś pokazała już część nowości, ale nie była to nawet połowa. I tak, wiemy, że jesteśmy niereformowalni. (; Ale cóż poradzić, w końcu styczeń miesiącem książkofila!



Stosik Kaś:
* "Wichrowe wzgórza" - Emily Bronte
* "Enklawa" - Ann Aguirre
* "Słodka jak krew" - Petra Neomillner
* "W piekle lepiej być nikim" - Maciej Maciejewski
* "Dom pod pękniętym niebem" - Marcin Mortka
* "Deklaracja" - Gemma Malley
* "Modlitwa do boga złego" - Krzysztof Kotowski
* "Baśnie Barda Beedle'a" - J. K. Rowling
* "Ofiara w środku zimy" - Mons Kallentoft (od razu po sesji zabieram się za czytanie, nie mogłam się doczekać, żeby wrócić do Malin Fors! - K.)
* "Niebo dla średnio zaawansowanych" - Szymon Hołownia, ks. Grzegorz Strzelczyk (recenzja tutaj)
* "Metamorfozy Marilyn Monroe" - David Wills

Co prawda większość książek pochodzi z wyprzedaży, ale największą książkową radością stycznia był fakt, że dzięki odrobinie cierpliwości nam obojgu udało się załapać na tegoroczną edycję "Książki za 1 zł". Stąd też "Wichrowe wzgórza", no i cudowny album o Marilyn!

Stosik Sylwka:
* "Tajemnica diabelskiego kręgu" - Anna Kańtoch (recenzja tutaj)
* "Morza wszeteczne" - Marcin Mortka
* "Szklany tron" i "Zabójczyni i władca piratów" - Sarah J. Maas
* "Nova Swing"- M. John Harrison
* "Pokój" - Gene Wolfe
* "Nieśmiertelny" - Catherynne M. Valente
* "Córka żelaznego smoka. Smoki Babel" - Michael Swanwick
* "Głowa Minotaura" - Marek Krajewski
* "Kroniki jednorożca: polowanie" - Robert J. Szmidt
* "Dobry, zły i nieumarły" - Kim Harrison
* "Raptowny fartu brak" - E. Dębski
* "Nazwanie bestii" i "Przebierańcy" - Mike Carey
* "Krwawe powroty"


PS Niestety pod względem ilości zakupionych książków nie udało nam się przebić zeszłorocznego stycznia... Cóż, będziemy próbować za rok. (;

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Anna Kańtoch - "Tajemnica diabelskiego kręgu"

Są takie książki, które w magiczny wręcz sposób nakłaniają czytelnika do sięgnięcia po nie. Czy to za sprawą intrygującego tytułu, czy to poprzez ciekawy blurb, czy to dzięki rzucającej się w oczy okładce - człowieka dopada wewnętrzna konieczność przeczytania danego dzieła. Czasami te trzy czynniki występują łącznie, i tak też było w przypadku " Tajemnicy diabelskiego kręgu " - gdy ją zobaczyłem, od razu wiedziałem, że muszę ją przeczytać.

Trzynastoletnia Nina to inteligentna i spokojna dziewczyna, będąca raczej typem introwertyka. Miłośniczka sztuki, książek przygodowych o piratach oraz przedwojennych sukienek miała osiem lat, gdy na terenie Polski Ludowej z nieba spadły anioły. Oczywiście PRL-owskim władzom fakt ten nie przypadł zbytnio do gustu (jakby nie było godził on nieco w komunistyczną ideologię, która preferowała ateizm), z tego też powodu anioły zmuszone zostały do krycia się w domach dobrych ludzi. Pewnego dnia Nina została wezwana przed oblicze jednego ze skrzydlatych, który wysłał ją do klasztoru położonego w małej pomorskiej miejscowości Markoty. Gdy, pomimo licznych trudności, udaje jej się tam dotrzeć, na miejscu spotyka dwanaścioro innych dzieci. No i oczywiście natrafia na tytułowy krąg..

Tajemnica diabelskiego kręgu nie jest jedyną zagadką, z którą musi zmierzyć się Nina. Wielką niewiadomą jest także cel, dla którego trzynaścioro dzieci z całej Polski zostało wybranych przez anioły i wysłanych do Markotów. Sekretem są także sami skrzydlaci (z zamieszkującym klasztor Azkielem na czele), o których tak naprawdę nikt nic nie wie. Wśród innych zagadek wymienić można obrazy lokalnej artystki oraz rodzeństwo będące służbą w klasztorze. Tajemnicą są także dzieci - każde z nich zdaje się skrywać jakiś sekret...

Sama fabuła książki ukształtowana jest w formę powieści detektywistycznej. Mimo trzecioosobowej narracji cała historię poznajemy razem z Niną - czytelnik dowiaduje się tylko tego, co widzi i myśli główna bohaterka, nic ponadto. Liczne zagadki przeplatają się jedna z drugą do samego końca, a gdy tylko jakiś element układanki zostaje wyjaśniony, natychmiast w jego miejsce pojawiają się inne niewiadome. Dzięki temu książka ani na chwilę nie staje się nudna, wręcz przeciwnie: z każdą kolejną stroną coraz bardziej chcę się poznać całą historię.

Każda z przewijających się na kartach powieści postaci jest na swój sposób charakterystyczna, ma swoje podejście do sytuacji, a nawet swój specyficzny sposób mówienia. Co istotne, każda jest też wyjątkowo konsekwentna w swoich działaniach, a ewentualne zmiany zachowania mają logiczne wytłumaczenie. Bohaterowie wydają się być na tyle rzeczywiści, że równie dobrze mogliby być realnymi postaciami.

Chociaż "Tajemnica diabelskiego kręgu" zdecydowanie klasyfikuje się do literatury młodzieżowej, to starszy czytelnik również będzie z niej czerpał przyjemność. Oczywiście nie brak tu elementów typowych dla młodszych odbiorców, w końcu główna bohaterka to nastolatka. I, jak przystało na osobę w jej wieku, boryka się z typowymi dla nastolatków problemami: podoba się jej nieco starszy chłopak, kłóci się z przyjaciółmi i wreszcie - próbuje zdobyć akceptację grupy rówieśników.

Na pochwałę zdecydowanie zasługuje warsztat pisarski autorki. Anna Kańtoch w barwny i ciekawy sposób prowadzi czytelnika śladami Niny. Wszystkie dialogi brzmią naturalnie, a opisy akcji nie są ani przydługawe, ani lakoniczne - po prostu w sam raz. Nie są też one, jak to niekiedy bywa w książkach przeznaczonych dla młodszych odbiorców, przesadnie uproszczone.  Zamiast tego cała książka charakteryzuje się bogatym słownictwem, które znacznie uprzyjemnia lekturę.

Po "Tajemnicę diabelskiego kręgu" chwyciłem niemalże od razu po tym, jak trafiła w moje ręce, i w żaden sposób tego nie żałuję. To znakomita lektura na wieczór, dająca naprawdę sporą dawkę przyjemności, i to nie tylko młodszemu czytelnikowi. Mam nadzieję, że Ania Kańtoch nie porzuci wykreowanych przez siebie postaci, bo chętnie poznam dalsze losy Niny i jej przyjaciół.


___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (510 stron)

niedziela, 26 stycznia 2014

Dorota Terakowska - "Córka Czarownic"

Wiele słyszałam o książkach Doroty Terakowskiej, aczkolwiek sama nie miałam w tym zakresie zbyt dużej wiedzy. W liceum za namową bliskiej osoby przeczytałam „Tam, gdzie spadają Anioły” i byłam zachwycona przepiękną metaforą, będącą bazą tej książki. W zeszłym roku postanowiłam więc sprawić sobie kolejny tekst autorki i tym samym poszerzyć wiedzę na jej temat.

Akcja powieści rozgrywa się w Wielkim Królestwie, rozległym państwie, które kiedyś zachwycało swoją świetnością, teraz natomiast upadło pod rządami Najeźdźców. Przed laty zagrabili oni sobie owe ziemie, wykorzystując militarną słabość mieszkańców, którzy za namową króla zgodzili się pozbyć wszelkiej broni i żyć w całkowitym pokoju. Teraz, po ponad 700 latach niewoli, naród żyje pod okrutnym jarzmem i choć zewsząd spadają baty, a krwawy terror zbiera swoje żniwo, ludzie od lat w ukryciu powtarzają słowa tajemniczej przepowiedni, głoszące rychłe obalenie niechcianej tyranii.

W takim właśnie kraju swoje życie wiedzie Dziecko – złotowłosa dziewczynka, przemierzająca tereny Wielkiego Królestwa wraz ze swoją Opiekunką. Jej życie naznaczone jest ciągłą tajemnicą, nie wie, jak ma na imię, dokąd zmierza, ani kim jest towarzysząca jej kobieta. Dopiero z wiekiem stopniowo nabywa wiedzy o sobie i otaczającym ją świecie, a ma to miejsce pod czujnym okiem zmieniających się co kilka lat Opiekunek, które, jak się okazuje, są Czarownicami. Wraz z upływem lat Dziecko powoli zmienia się w Dziewczynkę, później w Panienkę, aż w końcu w Dziewczynę, za każdym razem ucząc się nowych, potrzebnych w życiu umiejętności. Jest bowiem Istotą, która ma wypełnić słowa tajemniczej pieśni i przynieść wolność uciemiężonemu ludowi Wielkiego Królestwa.

„Córka czarownic” to legenda, baśń opowiadana przez narratora-gawędziarza. Choć jest historią o księżniczce, daleko jej do disneyowskich love story. To raczej opowieść z morałem, który gloryfikuje ciężką pracę, jako drogę do osiągnięcia celów. Bohaterkę poznajemy jako Dziecko, którego rozwój jest zaplanowany i uwarunkowany tak, aby rozwinęło wiele różnorakich umiejętności. Choć zarówno Opiekunki, jak i dorastająca na ich oczach Istota, nie są doskonałe, okazuje się, że przy odpowiednim wysiłku każdą skazę charakteru można zmienić lub po prostu obrócić w zaletę.

Z pewnością jest to przyjemna lektura zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Piękne metafory, dopracowany język i wartości, jakimi naszpikowana jest książka Doroty Terakowskiej, mogą posłużyć ludziom w każdym wieku. Trzeba jednak przyznać, że książka nie porywa. Nie ma wartkiej akcji pełnej niezwykłych zdarzeń, a jej czytanie jest chwilami tak mozolne, jak praca Istoty nad własnym charakterem. Wszystko składa się ze wspomnianych wyżej metafor. Mniej więcej w połowie tekst zaczyna się nieco dłużyć i tylko ciekawość, jak rozwiążą się niektóre sprawy, trzyma czytelnika w ryzach. Zakończenie za to, jak to w legendach, jest krótkie i niezbyt głębokie, coś w stylu: „A to już zupełnie inna historia…”. Może to nieco irytować. Tak czy inaczej, jak już wspomniałam, po odrzuceniu na bok drobnych niedogodności samo obcowanie z tą książką jest niezwykle przyjemne.

czwartek, 23 stycznia 2014

Noworoczne nabytki #1 (stos 1/2014)

„Styczeń miesiącem książkofila” – takie hasło pojawiło się u nas po zeszłorocznych wyprzedażach, kiedy to nabyliśmy (okazyjnie, oczywiście) kilka dobrych stosów nowiutkich tomów. W tym roku nie pozostaliśmy gorsi. Kilka wypadów do sklepów i mniej lub bardziej spontanicznych zamówień… Większość z Was pewnie to zna, promocje kuszą każdego czytelnika. Tak czy inaczej nie dałoby się chyba tego wszystkiego ogarnąć jednorazowo, tak więc postanowiłam pokazać dziś to, co nabyłam dla siebie i co zostawiam na stancji (rodzice dostają zawału, gdy widzą takie ilości książek napływające do domu jednorazowo, więc wolę ich nie denerwować). Resztą pochwalimy się nieco później.


Od góry mamy tutaj:
"Brzytwa Okhama" - Dariusz Matuszczak
"Dzieci Sierżanta Pieprza" - Michał Szczepański
"W cudzym domu" - Hanna Cygler 
"Korund i Salamandra" - Ałła Gorelikowa
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" - Matthew Quick
"Białe trufle" - N. M. Kelby
"Śmiertelne zespolenie" - Frank Tallis
"Ciemny Eden" - Chris Beckett
"Tonąca dziewczyna" - Caitlin R. Kiernan
"TV Ciał0" - Jeff Noon (recenzja tutaj)
"Jonatan Strange i Pan Norrell" - Susanna Clarke
"Kobiety dyktatorów 2" - Diane Ducret
"Upadłe damy II Rzeczpospolitej" - Kamil Janicki

środa, 22 stycznia 2014

Szymon Hołownia, ks. Grzegorz Strzelczyk - "Niebo dla średnio zaawansowanych"

Tak to już ze mną jest – jedne książki kładę na stosik „do przeczytania”, a zupełnie inne faktycznie wybieram, by do nich zajrzeć. Po tę akurat nie miałam sięgać tak od razu, ale gdy, niemal tuż po dostarczeniu, wzięłam ją do ręki „żeby tylko przejrzeć”... niepostrzeżenie minęło pół wieczora! Tak bardzo wciągający jest ten, przesycony zagadkami natury teologicznej, dialog.

Nie wiem, jak z resztą ludzi, ale mnie do tej książki przyciągnęło tylko i wyłącznie nazwisko Szymona Hołowni. Umknęły mi jakoś personalia księdza Strzelczyka i tym większe było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to on jest w tej rozmowie gościem, któremu zadaje się pytania. Po przeczytaniu wiem, że był to zabieg jak najbardziej słuszny – dziennikarz daje tu pokaz swojego kunsztu, zgrabnie lawirując między dziecięcą wręcz napastliwością w zadawaniu pytań, a fragmentami, gdzie jest poważnym, pełnym wiedzy partnerem do dyskusji. Język książki jest – jak to u Hołowni – prosty i pełen potocznych zwrotów, co całkowicie pozbawia temat wiary zwyczajowego patetyzmu. Ponadto wiele części dyskusji, choć na tematy poważne, okraszone jest dużą dawką humoru obu panów. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się lekko i przyjemnie, a miejscami nawet bardzo, bardzo zabawnie.

Tematyka dyskusji skupiona jest na tym, co czeka człowieka po śmierci. Zaczynamy od samej genezy umierania według wiary katolickiej, później przechodzimy przez sądy, aż do końca świata. Później dowiadujemy się co nieco o aniołach (tych zwykłych, ale też tych upadłych), obcowaniu świętych oraz objętości duszy. Na sam koniec pozostaje kilka niezbyt ciężkich tematów ogólnofilozoficznych. Wszystko to zamknięte jest w 16 krótkich rozdziałach tej niewielkiej objętościowo książeczki. Dodatkowo co kilka stron pojawia się wstawka z wyjaśnieniem omawianych terminów na podstawie wykładni wiary.

Jeśli zastanawiacie się, czy w niebie będą małżeństwa, czy spotkacie tam swojego dawnego, czworonożnego przyjaciela, lub po prostu chcielibyście dowiedzieć się, dlaczego w Jerozolimie jest najdroższe miejsce pochówku na świecie – ta książka jest dla Was. Nieważne, czy potraktuje się ją jako fantasy, czy erratę do wykładni wiary. Każdemu, kto jest choć odrobinę zainteresowany tematem, da ona po prostu sporo satysfakcji. 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Jeff Noon - "TV Ciał0"

Na promocję Wydawnictwa MAG czekaliśmy, odkąd pojawiły się pierwsze zapowiedzi styczniowych premier. Kilka książek zdecydowanie mnie zainteresowało, tym bardziej, że Uczta Wyobraźni jest marką z renomą, gwarantującą otrzymanie dobrej literatury, w dodatku pięknie wydanej. Jedna z książek które wybrałam zabrała mnie w krótką (bo jedynie 190-stronicową), acz mocną i niezwykłą podróż do futurystycznego świata, który tak naprawdę już niebawem może stać się udziałem każdego z nas.

W książce Jeffa Noona nie podróżujemy daleko – przynajmniej w sensie geograficznym. Odwiedzamy Anglię przyszłości, świat w którym digitalizacja jest zjawiskiem powszechnym, wręcz nieodłącznym elementem życia codziennego. Mamy tu do czynienia z rozbudowaną do granic możliwości sytuacją, której zalążki widzimy już dziś – ludzie nie rozstają się ze sprzętem służącym zarówno komunikacji, jak i stałemu pozostawaniu w strumieniu informacji. Wypadnięcie z obiegu choć na chwilę oznacza niemalże kres istnienia, wszystko należy zatem utrwalać i udostępniać, odzierając własne życie z resztek prywatności. Tu nie ma miejsca na codzienność i prawdę. Wszystko rozgrywa się w wirtualnej rzeczywistości, którą władze tylko udoskonalają, wprowadzając nowe sposoby nadawania, od których właściwie nie sposób się uwolnić.

W takim właśnie świecie żyje Nola Blue, wschodząca gwiazda muzyki pop. Po udanym występie w jednym z popularnych talent show i przejściu przez ośrodek, który miał za zadanie odrzeć ją ze wspomnień i dawnego wizerunku, stała się artystką. Jednak – o, ironio! – artystką, której nie wolno stworzyć nic własnego. Gdy jej kariera przeżywa regres, dopadają ją dziwne dolegliwości. Okazuje się, że za sprawą nowego sposobu przekazu niektóre osoby – w tym Nola Blue – stają się pewnego rodzaju odbiornikami. Każdy element skóry piosenkarki staje się ekranem, tworzącym przedziwną mieszankę obrazów najróżniejszej maści, dostępnych w eterze. Z czasem dziewczyna uczy się panować nad przekazem, a spotkania z ludźmi i obserwowanie ich reakcji pozwalają jej odkryć prawdę o społecznej sytuacji.

Społeczeństwo w świecie Jeffa Noona nie prezentuje się najlepiej. Mimo że ludzie mają właściwie władzę nad eterem i tym, co się w nim znajduje, nie panują nad sytuacją. Wybierają wirtualną rzeczywistość i pozwalają rządzić prostym instynktom, zamiast kreować coś pożytecznego. Przykładem może być drugi z głównych wątków książki, okrutny reality show Kopuła Rozkoszy, w którym co roku jeden z ochotników zamykany jest samotnie w spartańskich warunkach specjalnie skonstruowanego miejsca, mającego za zadanie przetwarzać wszelkie impulsy nerwowe z jego mózgu na obrazy. Wszelkie impulsy, co oznacza, że każda myśl, każde wspomnienie i każdy sen uczestnika są natychmiast przetwarzane i bez cenzury pokazywane milionom widzów w czasie rzeczywistym. Fakt, iż żaden z uczestników nie wytrzymał pod kopułą dłużej niż 5 tygodni, a większość z nich przypłaciła swój udział w show ciężkimi problemami psychicznymi, tylko nakręca sprawę. Żądni sensacji i silnych wrażeń widzowie gotowi są niemalże bez przerwy śledzić swój ulubiony program. Jak hieny rzucają się na serwowane im obrazy, oczekując tylko jednego – dotarcia uczestnika do granicy własnych możliwości.

Jak to zwykle z „Ucztą Wyobraźni” bywa, tekst sam w sobie jest na najwyższym poziomie. Bogactwo treści, wyobraźnia autora i niezwykły język to zdecydowanie dodatkowe atuty książki. Czasem można zagubić się w potoku myśli, ale absolutnie nie jest to wada, wszystko to potęguje jedynie wrażenie chaosu, którym jest opisywany świat. Całość może być przestrogą dla dzisiejszych ludzi – wszak wielu spośród nas nie wyobraża sobie już śniadania bez informacji, posiłku bez Instagrama, a weekendu bez taniej rozrywki igrających na emocjach talent show. Jak długo będziemy pozwalali sobie na takie zachowania, nasze życie będzie pożywką dla wirtualnej rzeczywistości i stopniowo będzie się do niej przenosiło. 

piątek, 17 stycznia 2014

Ariana Franklin - "Tajemnica grobowca"

Czasem (a nawet często) bywa tak, że kupuję książki ze względu na cenę, pobieżnie tylko zerkając na okładkowy opis i klasyfikując tekst jako mieszczący się w moim guście lub nie. Tak było również w tym przypadku – tekst wyszperaliśmy na taniej półce w antykwariacie, po czym trafił na regał, czekając na lepsze czasy. Gdyby nie Sylwuch i jej wyzwanie, najprawdopodobniej czekałby długo. Byłam jednak zmuszona po niego sięgnąć i ostatecznie jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy. 

Książka Ariany Franklin to klasyczny kryminał historyczny, osadzony w XII-wiecznej Anglii w początkach panowania Henryka II Plantageneta. Mnisi z opactwa Glastonbury odnajdują wówczas tajemniczą trumnę ze szczątkami dwóch osób, które uznają za należące do króla Artura i Ginewry. Gdyby podejrzenia okazały się prawdą, byłoby to niezwykle wygodne zarówno dla zniszczonego kataklizmami opactwa, jak i dla króla, który chciałby ukrócenia wszelkich legend o Arturze, wykorzystywanych do podjudzania buntowników. By potwierdzić, do kogo należą szczątki, Henryk posyła po swoją zaufaną medyczkę, Adelię, zwaną przez niego „mistrzynią sztuki śmierci” ze względu na podstawy patologii, którymi się posługuje.

Zawsze z radością witam postaci samodzielnych kobiet o ciętym języku, a do takich właśnie należy Adelia. Jest silna, choć sytuacja społeczna zmusza ją do podróżowania i działania w towarzystwie opiekuna – lorda Mansura. To on tytułowany jest doktorem, a ona – jego tłumaczką, jednak jest to tak naprawdę zgrabnie skonstruowana przykrywka. W rzeczywistości właśnie Adelia zajmuje się pacjentami, rozwiązuje zagadki i podejmuje decyzje, ponadto doskonale potrafi zadbać o własne interesy. Jest odważna, zdecydowana, wykształcona i pewna siebie. Zdecydowanie nie można nazwać jej postacią nijaką. Właściwie posiada ona tylko jedną poważną słabość, a jest nią biskup Rowley, jej dawny kochanek.

Tak, w kryminał wpleciony jest wątek miłosny, ale absolutnie nie zaburza on równowagi akcji. Dawne sentymenty bohaterów wydają się naturalne i ubarwiają dodatkowo i tak ciekawą fabułę. To kolejny aspekt książki – wielowątkowość. Czasem można mieć wrażenie, że akcja ma się ku końcowi, ale to tylko pozory – rozwiązanie jednych spraw niesie za sobą kolejne niedomówienia i do samego końca wiele wątków pozostaje nierozwiązanych. Dodatkowym atutem są niejednoznaczni bohaterowie, tutaj nikogo nie można ocenić na pierwszy rzut oka.

Już dawno nie zdarzyło mi się czytać książki do drugiej w nocy, a w przypadku tego kryminału tak właśnie było. Akcja wciągnęła mnie bez reszty, a fakt, że na ostateczne rozwiązanie trzeba było czekać niemal do samego końca, tylko to zainteresowanie podsycił. Mogę powiedzieć jasno: ta niepozorna książeczka kryje naprawdę niezłą historię, dobrze skonstruowanych bohaterów i ciekawą tematykę. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć (a ja tymczasem zajmę się poszukiwaniem pozostałych dwóch tomów opowieści o średniowiecznej pani patolog).

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (styczniowy motyw - kwiaty) 

wtorek, 14 stycznia 2014

J. R. R. Tolkien - "Hobbit"

Przyznaję się bez bicia, że moja styczność z twórczością Tolkiena jest znikoma. Znam, oczywiście, świat Śródziemia, jednak tylko ze srebrnego ekranu – nigdy nie zadałam sobie trudu sięgnięcia po książkę, choć niemal cała kolekcja pięknych wydań pręży się dumnie na mojej półce. Co do samego „Hobbita”, to w gimnazjum, gdy polskie szkolnictwo próbowało zmusić mnie do jego przeczytania, odmówiłam kategorycznie. Nie miałam zamiaru marnować swojego cennego czasu na bajki o dziwnych stworkach. Przełomem w tej kwestii stał się film, a konkretnie fakt, że zostałam wykluczona z wszelkich dyskusji na temat usuniętych/dodanych/rozbudowanych scen (co jest prawdziwą męką dla kogoś, kto zawsze musi się wypowiedzieć). Teraz, po lekturze, wiem, jak wiele straciłam, nie sięgając wcześniej po dzieła Tolkiena.

Bilbo Bagginsa nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To szanowany hobbit-domator, który już wkrótce ma nie tyle zmienić swoje życie, co przeżyć Przygodę – niezwykłą i niebezpieczną. Za sprawą czarodzieja Gandalfa do jego domu trafia kompania krasnoludów, której przewodzi Thorin Dębowa Tarcza, syn Thraina, syna Throra, Król pod Górą na wygnaniu. Mają oni zamiar w liczbie trzynastu wyruszyć w długą podróż, aby odzyskać dwór i skarb. Żeby sprawa nie była zbyt prosta, ich lud utracił władzę przed laty w wyniku napaści smoka, a owa podła gadzina nadal zajmuje wspomniane terytorium, trzeba zatem uciec się do fortelu by go pokonać. I tu – zdaniem Gandalfa – idealnie potrzebny krasnoludom jest pan Baggins. Ten, choć niechętny, w wyniku zręcznych manewrów czarodzieja dołącza do kompanii. I słusznie, bowiem, jak się okazuje, nie raz będzie musiał ratować skórę towarzyszom.

Przygody, jakie spotykają kompanię w drodze do Samotnej Góry, czynią opowieść niezwykle ciekawą i zajmującą. Narrator to istny gawędziarz i przyjemnie podąża się za jego tokiem myślenia. Nie miałam problemu z językiem, jakim pisze Tolkien, choć pamiętam, że już w gimnazjum słyszałam utyskiwania na te temat. Mam jednak świadomość, że „Hobbit” jest skierowany do młodszych czytelników i jego język nie umywa się do tego, jakim napisany jest „Władca Pierścieni”. Tak czy inaczej wszystko razem składa się tu w dobrą całość – niewielu jest pisarzy, którzy byliby w stanie skonstruować tak różnorodny, a zarazem spójny świat. Bilbo i jego towarzysze napotykają przeróżne nacje – gobliny, elfy, trolle… Każda z nich w różnych proporcjach posiada pewne cechy i słabości, co czyni je indywidualnościami i dodatkowo urozmaica rzeczywistość.

Na uwagę zasługuje również konstrukcja zdarzeń. Nie jestem fanką powieści przygodowych, a mimo to opowieść Tolkiena zafascynowała mnie. Z dużym zainteresowaniem śledziłam poczynania bohaterów, śmiałam się z ich niezdarności i frasowałam niepowodzeniami. Ta książka dała mi to, czego oczekuję od gatunku – wartką akcję, ciekawy świat i dobrze skonstruowanych bohaterów. Choć muszę przyznać, że ci ostatni wydają mi się mniej wyraziści, za to bardziej wielowymiarowi niż filmowi.

Z pewnością mogę powiedzieć wszystkim gimnazjalistom, że po tę akurat lekturę sięgnąć warto – choćby jako odskocznię od klasycznej literatury. Myślę jednak, że wśród współczesnych młodych ludzi nie będzie ciężko o czytelników, a w tym przekonaniu uświęcił mnie siedmiolatek spotkany w pociągu, który nie tylko doskonale wiedział, co czytam (rozpoznał Golluma na okładce), ale też chętnie rozmawiał o świecie wykreowanym przez Tolkiena. (: Tak czy inaczej – uczniowie, pamiętajcie: film i książka nie mają aż tak dużo wspólnego, ale obie wersje są warte naszej uwagi.

niedziela, 12 stycznia 2014

Maryse Condé – "Ja, Tituba, czarownica z Salem"

Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz miałam styczność z tą książką. Już w Bibliotece dla Dorosłych na sławetnej ladzie wypatrzyłam czerwoną okładkę, a chwilę później słowo „Salem” w tytule. Ha! Idealne wpasowanie w moje zainteresowania. Kojarzyłam, że wówczas książka zrobiła na mnie duże wrażenie i teraz, po paru latach, postanowiłam ją sobie sprawić i dołączyć do kolekcji. Z każdą chwilą okazywało się, jak mało z niej zapamiętałam, ale to dobrze – dzięki temu mogłam odkrywać ją na nowo z pełnym zainteresowaniem.

Pierwszy przykuwający uwagę aspekt tekstu Maryse Condé, to pamiętnikowa narracja. Opowieść snuta jest przez samą bohaterkę – Titubę, Murzynkę z Barbadosu, jedną z pierwszych oskarżonych w słynnym procesie o czary z 1692 roku. Choć w książce dominuje fikcja literacka, to jednak sama bohaterka jest postacią rzeczywistą, a wydarzenia przedstawione w książce osadzone są wokół trzonu czasoprzestrzennego, skonstruowanego z dużą wnikliwością w oparciu o fakty historyczne. Takie połączenie pozwala wynieść z czytania coś więcej niż tylko miłe spędzenie czasu. Autorka zgrabnie lawiruje między zdarzeniami, uzupełniając luki w nich zawarte własną opowieścią i wciąga nas w losy pozornie najbardziej zapomnianej postaci związanej z procesami z Salem. Opowieść Tituby zaprezentowana jest na dobrym poziomie. Czytelnik otrzymuje historię dziewczynki zrodzonej z gwałtu, wcześnie osieroconej, a co za tym idzie – niezwykle doświadczonej przez los. To opowieść o silnej, młodej kobiecie, która, mimo prostego spojrzenia na świat i wielu przeciwności, stara się żyć najlepiej jak się da. Do ostatnich chwil niesie pomoc i nawet oczywiste niesprawiedliwości, jakich doświadcza, nie są w stanie złamać jej charakteru.

Jednak nie jest to książka wyłącznie o dziejach Tituby, legendy barbadoskich Murzynów. To także historia wskazująca na genezę fenomenu, jakim jest zbiorowe szaleństwo mieszkańców Salem. Zagadką pozostaje dla mnie, jak kilkorgu dzieciom udało się wywołać tak wielką burzę, kiedy to wszelkie wartości upadły, a dotychczasowi przyjaciele stawali się wrogami i oskarżali się nawzajem, chroniąc własną skórę. Maryse Condé dobrze obrazuje ówczesną społeczność Salem jako podatny na wpływy grunt. Purytańska tradycja i wychowanie w poczuciu wszechobecnego grzechu sprawiły, że o czystość wizerunku dbano obsesyjnie. Emocje, które nie miały bezpośredniego ujścia w zachowaniach, znalazły je wewnątrz ludzi, zatruwając jadem ich serca i umysły. Podobnie jak Tituba zastanawiam się, gdzie wówczas tak naprawdę czaił się Zły? Pomiędzy dorosłymi, łasymi na nieszczęście innych i dostrzegającymi najmniejszy błąd bliźniego? Wśród dzieci, które przez zakazy nie miały możliwości harmonijnego rozwoju i szukały ujścia dla własnej energii? Jedno jest pewne – najmniejsze pole do popisu Szatan miał w celach, gdzie osadzono rzekome czarownice. Te kierowały się raczej wolą przeżycia niż nienawiścią.

Lubię tę książkę za dar opowiadania autorki, ciekawą historię i połączenie faktów z fascynującą opowieścią. To nie jest bajka o złej czarownicy, która dostaje to, na co zasłużyła. Tituba jest raczej znachorką, szeptuchą, która żyje by pomagać innym. Trudno orzec, czy przyczyną jej zguby jest to, że za bardzo lubi miłość, nie mogąc żyć bez mężczyzn, czy raczej zbyt duże zaufanie jakim darzy ludzi w ogóle. W mojej opinii, mimo wielu nieszczęść i bólu jakich doświadczyła, można stwierdzić, że jej życie było pełne, a to, co przeszła, niezwykle ją wzbogaciło. Dzięki temu właśnie jest to ciekawa opowieść, przepełniona sensem i ludzką mądrością. 

czwartek, 9 stycznia 2014

Matthew Quick - "Poradnik pozytywnego myślenia"

Długo nie sięgałam po ten tekst. Skutecznie opierałam się wizycie w kinie, gdy na wielkim ekranie pojawił się film. Nie zdobyłam się również na obejrzenie go, gdy w moje ręce nie tak dawno trafiło DVD. Na tegoroczne Święta wreszcie zamówiłam książkę i była to bardzo dobra decyzja – uważam, że w tym przypadku kolejność „najpierw książka, potem film” jest najlepszym rozwiązaniem, a i sama opowieść w błyskawicznym tempie zdobyła moje serce.

Matthew Quick przedstawia nam Pata, który właśnie opuścił szpital psychiatryczny i, oprócz depresji oraz napadów agresji, mierzyć się musi z pewnym poważnym problemem. Sądzi bowiem, że jego żona, Nikki, wróci do niego mimo rozstania sprzed lat. Oczywiście nie ma nic za darmo – Pat musi co dzień morderczo ćwiczyć, nadrabiać zaległości w literaturze amerykańskiej i ogólnie stawać się lepszym człowiekiem, by w bliżej nieokreślonej przyszłości doprowadzić do happy endu swój życiowy film. Wszystko to nie ma oczywiście żadnych racjonalnych podstaw, ale przekonanie o prawdziwości poglądów jest głęboko zakorzenione w psychice Pata, którego czeka długa droga, by móc pogodzić się z rzeczywistością i przyjąć ją taką, jaka jest.

Mimo trudnej sytuacji bohatera można nazwać szczęściarzem w tym sensie, że otacza go grono wspaniałych, życzliwych mu osób. Matka, która na własną odpowiedzialność zabiera Pata ze szpitala psychiatrycznego, na każdym kroku daje mu dowody swojej miłości. Nieco gorzej ma się sytuacja z ojcem, z natury zamkniętym w sobie i wolno przystosowującym się do nowej sytuacji, jednak również w jego zachowaniach można dostrzec wiele dobrej woli i zmian na lepsze. Bohater odbudowuje również relację z bratem i przyjacielem z rodzinnego miasta, Ronniem. To dzięki niemu poznaje Tiffany, która, choć równie niezrównoważona jak Pat, wkrótce ma zmienić jego życie o 180 stopni. Ich nierzadko szorstka przyjaźń to przykład niesamowitej jedności dusz, która z czasem rozwija się we wspaniałą, choć bardzo specyficzną relację.

Rzadko odnoszę się do swojej sympatii i antypatii w stosunku do bohaterów, ale tym razem po prostu muszę nadmienić, kto jest moją ulubioną postacią w tej książce. Mowa o Cliffie, terapeucie Pata. To całkowite przeciwieństwo sztywnych psychiatrów, których bohater spotkał w szpitalu. W mistrzowski sposób buduje on relację z pacjentem, będąc dla niego nie tylko lekarzem, ale i przyjacielem. Ta naturalność kontaktu uderza zarówno w gabinecie, jak i poza nim – moje serce Cliff podbił, gdy pierwszy raz spotkał Pata na meczu futbolowym i doskonale rozegrał niespodziewaną sytuację, cementując męską przyjaźń. Tak naturalnym terapeutą chciałabym być w przyszłości i mam nadzieję, że mi się to uda.

Tematyka książki oraz sposób prowadzenia wydarzeń, choć chwilami są proste i przewidywalne, uruchamiają w czytelniku odpowiednie emocje. Nie brak momentów, w których można się zaśmiać, są też takie, gdy lekko szklą się oczy. Łatwo można zżyć się z bohaterami i wciągnąć w nich losy, podobnie jak łatwo przychodzą oceny ich zachowań. Czytelnik musi się wysilić, aby zrozumieć zachowania bohaterów i trochę rozgrzeszyć we własnej głowie podejmowane przez nich decyzje. Wszystko to składa się na wielowymiarową i dobrze skonstruowaną książkę. To klasyczna bajka z dobrym zakończeniem, a interpretację jej treści pozostawiam każdemu z osobna. Dla mnie „Poradnik pozytywnego myślenia” to tekst o byciu sobą, kimkolwiek się jest, a także o tym, by dbać o to, co mamy, zanim bezpowrotnie zniknie z naszego życia i pozostanie tylko pusty żal.

niedziela, 5 stycznia 2014

Abraham Merritt - "Płoń wiedźmo, płoń!"

Weird fiction to taki trochę zapomniany gatunek, który w Polsce nigdy nie zyskał większej popularności. Mało kto kojarzy jakiegokolwiek jego przedstawiciela poza H.P. Lovecraftem i Robertem Howardem. Jakiś czas temu Wydawnictwo Dobre Historie postanowiło przybliżyć polskiemu czytelnikowi dzieła najwybitniejszych weirdowych twórców - najpierw w postaci krótkich form publikowanych pod postacią czasopisma, od niedawna zaś także w formie powieści.

"Płoń wiedźmo, płoń!" to pierwsza książka z serii "Biblioteka Coś na progu", której autorem jest Abraham Merritt. To dość specyficzna powieść, najłatwiej określić ją jako kryminał z motywem paranormalnym. Poznajemy w niej historię dr Lowella,  wybitnego specjalisty w dziedzinie neurologii i chorób mózgu. Do szpitala, w którym pracuje, trafia pacjent z nietypową przypadłością - przywieziony przez mafijnego bossa mężczyzna nie reaguje na żadne bodźce zewnętrzne, zaś na jego twarzy maluje się ciągłe przerażenie. Po kilku godzinach chory umiera bez żadnych wyraźnych przyczyn, a jak się wkrótce okazuje, jest on siódmą osobą w Nowym Jorku, która w krótkim okresie zmarła w ten sposób..

Fabuła powieści ani na chwilę nie zwalnia lecz nieustannie pędzi ku zakończeniu. Co ciekawe, zagadką nie jest tak naprawdę sprawca zbrodni - pierwsze trafne podejrzenia pojawiają się stosunkowo dość wcześnie. Główną osią jest tu sposób popełnienia morderstw, w których ewidentny jest udział zjawisk paranormalnych. Wytłumaczeniu takiemu przez całą książkę sprzeciwia się jednak racjonalny do bólu dr Lowell. Jego zdaniem nic, czego nauka nie jest w stanie wytłumaczyć, najzwyczajniej w świecie po prostu nie istnieje.

Książkę Merritta czyta się zaskakująco szybko, nawet biorąc pod uwagę fakt jej niewielkiej objętości. Akcja ani na moment się nie zatrzymuje, jednak to nie główna oś fabuły (jaką jest wątek kryminalny) jest tu najważniejsza. Najważniejszym elementem powieści jest zderzenie człowieka bezgranicznie wierzącego w racjonalizm i moc badania otaczających go zjawisk z wydarzeniami o charakterze ponadnaturalnym. Do samego końca obserwujemy wewnętrzną walkę dr Lowella, który z jednej strony stawia to, co uważa za prawdziwe i realne, z drugiej zaś to, czego doświadcza.

Podsumowując, "Płoń wiedźmo, płoń!" to powieść, po którą warto sięgnąć. Jest przyjemną lekturą, która w żaden sposób nie nudzi. Nie przeszkadza tu nawet nieco archaiczny język - wręcz przeciwnie, dzięki niemu dużo łatwiej wczuć się w przemyślenia ówczesnego lekarza. Z drugiej strony, ciężko nazwać tę książkę wybitną - jest to dobrze skonstruowana powieść, ale nic ponadto. Ani nie jest ona dla czytelnika zaskakująca, ani też wzbudzająca wiele emocji. To po prostu dobra historia, która z pewnością umili czytelnikowi wolną chwilę.

czwartek, 2 stycznia 2014

Monika Rakusa - "39,9"

Nie jest tajemnicą, że przerabiam ostatnio wzdłuż i wszerz Serię z Miotłą. Ta książka w ogóle nie miała znaleźć się na mojej półce po tym, jak zobaczyłam niskie oceny na jednym z portali internetowych. Po fazie sceptycyzmu przyszedł jednak czas na podważanie decyzji i ostatecznie – zakup. Ku chwale manii książkowej!

Tytułowe „39.9” nie jest bynajmniej symbolem ciężkiej choroby, a wiekiem bohaterki – dobija ona do przysłowiowej „czterdziestki” i, jak na kobietę w wieku średnim przystało, bardzo się owym faktem niepokoi. W prowadzonym przez siebie dzienniku łączy retrospekcje ze zmartwieniami dnia codziennego – a zmartwień tych niemało: ciało wiotczeje, cera szarzeje, a syn żyje własnym życiem! Ze wszystkim (nawet z przemijaniem) pogodzić się trzeba, a nie jest to łatwe, gdy przez całe życie nie udaje się odnaleźć stabilizacji i zwyczajnie nie ma się w tym wprawy.

W gruncie rzeczy można tę książkę nazwać tekstem o szukaniu własnej tożsamości. Bohaterka od dziecka walczy z tym problemem, najpierw jako córka niepełnosprawnej matki, pasożytującej na społeczeństwie, potem chcąca się wyróżnić nastolatka. W tym okresie dowiaduje się, że jest Żydówką, i choć nie była wychowywana w żydowskiej tradycji i kulturze, identyfikuje się z owym narodem, a zwłaszcza z jego wojennymi, tragicznymi losami. Odnalezienie się społeczeństwie to jednak nie wszystko. Są jeszcze przyjaźnie (nie zawsze udane), samoocena (śmiesznie niska) i rozpaczliwe próby budowania szczęścia rodzinnego.

Styl Moniki Rakusy jest lekki, łatwy i przyjemny. Nie jest to oczywiście lektura na miarę światowej literatury, jednak w moim przypadku idealnie sprawdziła się podczas sześciogodzinnej podróży pociągiem. Treść dała radę w miarę zainteresować, a zabawne tytuły nadawane kolejnym odliczanym dniom pozwoliły czasem się zaśmiać. Ta opowieść o problemach zakompleksionej prawie-czterdziestolatki była miłą odskocznią od rozterek współczesnej młodzieży, które ostatnio zaprzątają moją głowę.