Ludmiła nareszcie układa sobie życie – u jej boku jest
mężczyzna, którego kocha, niebawem ma się urodzić ich wspólne dziecko, a na
mazurskiej ziemi powoli staje owoc intensywnej polsko-niemieckiej współpracy –
wymarzony dom. Dawne zatargi odchodzą w niepamięć, a bohaterowie zaczynają żyć
we względnym spokoju. Idylla nie trwa jednak długo – Martin coraz częściej
miewa gorszy nastrój, małżonkowie oddalają się od siebie, a w dodatku już
niedługo przyjdzie im się zmierzyć z bardzo dotkliwą utratą… Czy dadzą radę
odbudować to, co dotąd ich łączyło?
Cieszy mnie niezmiernie, że książkę otwiera pewnego rodzaju
narracyjna retrospekcja wydarzeń z poprzedniego tomu. Nie jest ona oczywiście
dokładna na tyle, aby z czystym sumieniem zaczynać lekturę serii od środka,
jednak niewątpliwie zabieg może posłużyć czytelnikom. Zarówno tym, którzy
pochłaniają części jedna po drugiej (to ja), jak i robiącym sobie dłuższe
przerwy (to moja Mama) – obie grupy będą miały okazję do uporządkowania myśli.
Jako książka obyczajowa powieść spełnia wszelkie wytyczne –
jest tu silna bohaterka, która szuka życiowej drogi, są mężczyźni i z nimi
problemy. Książka jest bliska czytelnikowi przez to, że pełno w niej scen
codzienności i odczuć z nią związanych. Autorkę cechuje duża wrażliwość
emocjonalna, którą dodatkowo potrafi świetnie przelać na papier – postaci przez
nią kreowane są prawdziwe, jakby żywcem wyjęte z życia. Fakt, możemy czasem
załamywać ręce nad zachowaniem Ludmiły, jednak prawda jest taka, że każdy ma
prawo szukać szczęścia tak, jak chce, a ona jest kobietą, która nie godzi się
na zastały stan rzeczywistości. To dobry przykład dla tych pań, które tkwią w
niezadowoleniu – tu zobaczą, jak można z niego wyjść.
Jednak prowincjonalny cykl to nie tylko wątki obyczajowe. W
pierwszej części poznawaliśmy trudną polsko-niemiecką historię Prus Wschodnich,
tutaj natomiast oś fabularna zahacza o kulturę żydowską. Bohaterki odkrywają
swoje z nią powiązania i powoli wkraczają w jej meandry. To ciekawe ubarwienie,
ożywiające tekst i nadające mu całkiem nowego charakteru.
Oczywiście jak to u Katarzyny Enerlich – w książkach nie
brakuje niepowtarzalnego klimatu spokojnej, prowincjonalnej wsi. Wciąż dużo
jest zdjęć ilustrujących omawiane miejsca. Opisy również są niezwykle
plastyczne, o czym miałam niedawno okazję przekonać się na żywo. Poza tym nie
brak tu miejsca na opowieści o drobnych pasjach – zdobieniu przedmiotów, pracy
w ogródku, rozmowach z ludźmi. Pod tym względem nic się nie zmieniło – z
książki wciąż bucha optymizm i spokój, tak potrzebne wielu z nas.
Chcąc zakończyć opowieść powiem krótko: dla mnie książki z
prowincjonalnej serii są i na zawsze pozostaną niezwykłą inspiracją – zarówno
podróży, jak i po prostu życiowych rozwiązań. Cieszę się, że wciąż mogę o nich
mówić i dzielić się ich pięknem, autorce natomiast jestem wdzięczna za tę
literacką siłę do działania.
Zdjęcia i ilustracje, muszą naprawdę dopełniać tej historii. Ciekawość to za mało.
OdpowiedzUsuńTo już nie pierwsza recenzja tej pozycji, na którą trafiłam. Każdy ją ocenia inaczej. Jedni chwalą, inni nie. Muszę sama dać jej szansę, aby się przekonać - jaka jest ta książka...
OdpowiedzUsuńLubię, kiedy książki stają się się inspiracją. Przepiękna okładka. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń