Ostatnio trafiają w moje ręce książki trudne, które od
samego początku nie zachęcają do lektury, z czasem jednak ukazują swoją wartość
w pełniej krasie. Tak było z tekstem Twój głos w mojej głowie Emmy Forrest
(wciąż uparcie nazywam ją Emmą Frost, Marvel mi w głowie), a także O tym,który raz już umarł Dawida Waszaka. Dobrze że mam w sobie sporo samozaparcia i
rzadko odkładam książki w połowie, bo również Equilibrium game okazało się
naprawdę ciekawym tekstem, mimo że na początku zupełnie się na to nie
zapowiadało.
Opowieść jest historią Victora, wykładowcy Uniwersytetu
Harvarda, a swego czasu genialnego studenta trzech kierunków. Mężczyzna żyje
nieskomplikowanie – gardzi ludźmi, używa ile może, kobiety traktuje skrajnie
przedmiotowo, studentów zresztą też. Szarość codzienności ubarwia sobie
przygodnym seksem nie dającym satysfakcji i sporadycznymi działkami
różnorodnych narkotyków. Właściwie nie wiadomo po co je bierze, bo wizje, które
go nawiedzają, nie należą bynajmniej do przyjemnych. Są zbitką bolesnych
wspomnień i strasznych obrazów, pozostawiających bohatera w jeszcze większym
rozbiciu niż wcześniej.
Właściwie tekst jest mieszanką opisów codzienności Victora,
a także wizji, które są jego udziałem po zażyciu psychoaktywnych substancji.
Oprócz tego akcja dzieje się na trzeciej płaszczyźnie, którą jest dyskusja Boga
i Szatana. Autor wykorzystał tutaj dość znany motyw, w którym obaj „panowie”
zakładają się o ludzką duszę i rozpoczynają grę, w której Zły otrzymuje wolną
rękę i może poddawać człowieka dowolnym próbom. W miarę postępu tekstu dwa
pierwsze motywy przenikają się coraz bardziej, a sama opowieść balansuje na
granicy snu i jawy. Zdarza się, że nie mamy pewności, czy dana sytuacja miała
miejsce naprawdę, ani jaki może być jej prawdopodobny finał. To duża zaleta, bo
wiele spraw nie ma wyjaśnienia do samego, w pełni satysfakcjonującego końca.
Tym, co kłuje w oczy, jest bardzo małe prawdopodobieństwo
życiowe opisywanych zdarzeń. Uczelnia, gdzie studenci mają ten sam rozkład
zajęć każdego dnia; studentka, która, wyrzucona z domu, zamiast szukać pomocy u
koleżanek tak po prostu stwierdza „no tak, nie mam gdzie iść, przenocuję u
wykładowcy…”. Również to, że Victor wstrzykuje sobie heroinę, wciąga kokę i
zaprawia to wszystko metamfetaminą i nigdy nie czuje narkotykowego głodu…
Ciężko jest przejść obojętnie nad tym, że codzienność bohatera jest dużo
bardziej nieprawdopodobna niż jego narkotyczne wizje – te ostatnie mają przynajmniej
jakieś uzasadnienie.
Mimo tych wszystkich mankamentów przeczytałam tę powieść
raptem w kilka godzin. Dlaczego? Otóż powodem jest akcja, która gna do przodu i
choć na początku zdaje się zmierzać donikąd, z czasem okazuje się dobrze
zaplanowaną opowieścią.
Jeśli lubicie książki niejasne, oniryczne, w których fikcja
miesza się z rzeczywistością, to polecam Wam tekst Szymona Salskiego z całego
serca. Co prawda w pięknie opisu dziwacznych wizji brak mu sporo do języka
choćby Jerzego Pilcha, ale pomysły ma dobre i potrafi wcielać je w literackie
życie. Z wielką chęcią sięgnęłabym po kolejny tekst autora, gdyby taki powstał.
Liczę, że będzie on oparty na równie ciekawym studium przypadku jak tu –
niestety nie mogę zdradzić, co tak naprawdę Victorowi jest, nie chciałabym psuć
nikomu zabawy.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.
Czuję tutaj trochę wątek jak z "Fausta", dyskusja Boga i zakładanie się o duszę człowieka. Ogólnie raczej nie sięgnę, pomysł może ciekawy, ale ta nierealność zdarzeń by mnie denerwowała, coś tak czuję.
OdpowiedzUsuńOniryzm lubię, więc może się skuszę. Intrygująca książka.
OdpowiedzUsuńNie do końca fabuła mnie przekonuje.
OdpowiedzUsuńA ja tam polecam każdemu :-) Dziękuję za renenzję Kaś -Kasiu jak myślę:)
OdpowiedzUsuńSzymon S. :-)
Hmm...zastanowie się nad nią :))
OdpowiedzUsuń