W 1988 dwunastoletni Martin Pistorius zachorował – jak to dziecko, w sumie nic w tym niezwykłego. Początkowe symptomy nie sugerowały niczego poważnego, jednak z każdym dniem stan chłopca się pogarszał. Obok standardowych objawów popularnych chorób rozpoczęły się problemy z pamięcią, kojarzeniem, poruszaniem się i mową. Wreszcie chłopiec zapadł w śpiączkę, w której pozostawał przez ponad 12 lat. Dziś jest aktywnym zawodowo 39-latkiem, który kilka lat temu postanowił wydać książkę i opowiedzieć o swoich doświadczeniach.
Sama nie wiem, czego się spodziewałam, gdy rozpoczynałam lekturę tego tekstu, ale z pewnością było to coś innego; nie jest jednak tak, że skończyłam czytanie niezadowolona. Kontakt z przemyśleniami osoby tak ciężko doświadczonej przez los jest za każdym razem doświadczeniem interesującym i ciekawym, uważam też, że takie świadectwa w pewien sposób nas ubogacają. Nie wyobrażam sobie i nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak koszmarnym przeżyciem musi być to, co stało się udziałem Martina – sytuacja, w której sprawny umysł staje się więźniem beznadziejnie nieposłusznego ciała. Boję się, jak wielu pacjentów w śpiączce przeżywa dokładnie to samo każdego kolejnego dnia.
Tym, co rzuca się w oczy i niesamowicie kontrastuje z powagą sytuacji, jest siła i pogoda ducha autora. Tu nie chodzi nawet o sposób mówienia o chorobie, czy miłość, jaką wyraźnie darzy życie; to coś zdecydowanie głębszego i większego. Pistorius w swojej opowieści skupia się niemal wyłącznie na pozytywach, zasobach i mocnych stronach każdego kolejnego wydarzenia. Nie unika trudnych tematów – wprost mówi o tym, że był ofiarą molestowania i znęcania, wskazuje sceny, w których matka przeżywała w jego obecności załamania, otwarcie opowiada także o poszukiwaniu miłości i poczuciu odrzucenia. Faktem jest jednak, że na negatywy poświęca bardzo mało miejsca, zupełnie jakby ich nie dostrzegał, spychał do nieświadomości, lub zwyczajnie nauczył się, że to nie one są najważniejsze w życiu. Niezależnie od motywacji, jaka nim kierowała jest to obraz wyidealizowany, choć niewątpliwie dający nadzieję wielu ludziom na całym świecie.
Jeśli spodziewacie się historii o porywającej fabule, możecie być naprawdę mocno rozczarowani – w opowieści Pistoriusa nie ma oszałamiających zwrotów akcji, superbohaterów, pościgów i wybuchów. Jeśli jednak dacie temu mężczyźnie szanse i spróbujecie wsłuchać się w jego głos (czy ten symboliczny, zapisany czcionką na papierze, czy też złożony z dźwięków syntezatora, jakim posługuje się podczas wywiadów), będziecie mieli okazję zastanowić się nad kilkoma większymi problemami. Czy warto utrzymywać przy życiu chorych pozostających w śpiączce? Czy takie osoby pozostają ludźmi, którzy mają prawo do godności osobistej i cielesnej nietykalności? Czy rodzic od lat nieprzytomnego dziecka ma prawo do załamania, a nawet życzenia śmierci własnemu potomkowi? Dlaczego osobom niepełnosprawnym tak trudno znaleźć pracę i założyć rodzinę? A nade wszystko – czy potrafimy cieszyć się tym, że kolejny raz dane nam było się obudzić w sprawnym ciele?
Nie wiem, jakie motywacje kierowały autorem, kiedy tworzył swój tekst, ale jeśli chciał, by jego historia skłaniała do refleksji, ze mną mu się udało.
Książka z tego, co piszesz odpowiada na bardzo ważne, często pomijane w codziennymi życiu pytania, które mimo wszystko zawsze gdzieś tam w głębi nas nurtują. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńSkoro skłania do refleksji, z chęcią się skuszę na tę lekturę.
OdpowiedzUsuńLubię od czasu do czasu sięgać po takie książki.
OdpowiedzUsuńOstatnio zwróciłam na nią uwagę w księgarni, ale nie kupiłam. Po Twojej recenzji wiem, że warto po nią wrócić :)
OdpowiedzUsuńmodnaksiazka.blogspot.com
Trochę się boję tego rozczarowania, ale sięgnę mimo wszystko :)
OdpowiedzUsuńThievingbooks
Brzmi jak coś, co warto przeczytać, ale nie mój typ lektury.
OdpowiedzUsuń