Czasem (a nawet często) bywa tak, że kupuję książki ze
względu na cenę, pobieżnie tylko zerkając na okładkowy opis i klasyfikując
tekst jako mieszczący się w moim guście lub nie. Tak było również w tym
przypadku – tekst wyszperaliśmy na taniej półce w antykwariacie, po czym trafił
na regał, czekając na lepsze czasy. Gdyby nie Sylwuch i jej wyzwanie,
najprawdopodobniej czekałby długo. Byłam jednak zmuszona po niego sięgnąć i
ostatecznie jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy.
Książka Ariany Franklin to klasyczny kryminał historyczny,
osadzony w XII-wiecznej Anglii w początkach panowania Henryka II Plantageneta.
Mnisi z opactwa Glastonbury odnajdują wówczas tajemniczą trumnę ze szczątkami
dwóch osób, które uznają za należące do króla Artura i Ginewry. Gdyby
podejrzenia okazały się prawdą, byłoby to niezwykle wygodne zarówno dla
zniszczonego kataklizmami opactwa, jak i dla króla, który chciałby ukrócenia
wszelkich legend o Arturze, wykorzystywanych do podjudzania buntowników. By
potwierdzić, do kogo należą szczątki, Henryk posyła po swoją zaufaną medyczkę,
Adelię, zwaną przez niego „mistrzynią sztuki śmierci” ze względu na podstawy
patologii, którymi się posługuje.
Zawsze z radością witam postaci samodzielnych kobiet o
ciętym języku, a do takich właśnie należy Adelia. Jest silna, choć sytuacja
społeczna zmusza ją do podróżowania i działania w towarzystwie opiekuna – lorda
Mansura. To on tytułowany jest doktorem, a ona – jego tłumaczką, jednak jest to
tak naprawdę zgrabnie skonstruowana przykrywka. W rzeczywistości właśnie Adelia
zajmuje się pacjentami, rozwiązuje zagadki i podejmuje decyzje, ponadto
doskonale potrafi zadbać o własne interesy. Jest odważna, zdecydowana,
wykształcona i pewna siebie. Zdecydowanie nie można nazwać jej postacią nijaką.
Właściwie posiada ona tylko jedną poważną słabość, a jest nią biskup Rowley,
jej dawny kochanek.
Tak, w kryminał wpleciony jest wątek miłosny, ale absolutnie
nie zaburza on równowagi akcji. Dawne sentymenty bohaterów wydają się naturalne
i ubarwiają dodatkowo i tak ciekawą fabułę. To kolejny aspekt książki –
wielowątkowość. Czasem można mieć wrażenie, że akcja ma się ku końcowi, ale to
tylko pozory – rozwiązanie jednych spraw niesie za sobą kolejne niedomówienia i
do samego końca wiele wątków pozostaje nierozwiązanych. Dodatkowym atutem są
niejednoznaczni bohaterowie, tutaj nikogo nie można ocenić na pierwszy rzut
oka.
Już dawno nie zdarzyło mi się czytać książki do drugiej w
nocy, a w przypadku tego kryminału tak właśnie było. Akcja wciągnęła mnie bez
reszty, a fakt, że na ostateczne rozwiązanie trzeba było czekać niemal do
samego końca, tylko to zainteresowanie podsycił. Mogę powiedzieć jasno: ta
niepozorna książeczka kryje naprawdę niezłą historię, dobrze skonstruowanych
bohaterów i ciekawą tematykę. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć (a ja tymczasem
zajmę się poszukiwaniem pozostałych dwóch tomów opowieści o średniowiecznej
pani patolog).
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (styczniowy motyw - kwiaty)
Bardzo lubię kryminały, a już zwłaszcza osadzone kilka wieków wstecz :)
OdpowiedzUsuńI co najważniejsze, to zakończenie, którego trudno się domyślić! Zaciekawiłaś mnie!
Dla mnie to też było perfekcyjne połączenie (kryminał+historia), które, co najlepsze, sprawdziło się zupełnie. Jedynym mankamentem może być język, ale w posłowiu autorka całkiem zręcznie wybroniła się, dlaczego nie korzysta z tego archaicznego. :)
UsuńBrzmi bardzo ciekawie!
OdpowiedzUsuńWidzę, że to coś dla mnie ;p taki mroczny klimat :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie ;)