Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weird fiction. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weird fiction. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 kwietnia 2015

"Coś na progu" #10 + konkurs /zakończony/

Dziś będzie trochę nietypowo, bowiem na recenzencki ruszt trafia czasopismo. O Coś na Progu dowiedziałem się blisko trzy lata temu, gdy tytuł dopiero startował na rynku wydawniczym, niemalże od razu stając się fanem magazynu. Mieszkanka pulpy, weird fiction, fantastyki i grozy, doprawiona szczyptą kryminału i szeroko pojętej popkultury - czyż nie brzmi to zachęcająco? Niestety, choć Cosiek był początkowo dwumiesięcznikiem, w wyniku różnych opóźnień i przeciwności losu stał się nieregularnikiem. Teraz, blisko rok po ukazaniu się poprzedniego numeru, do czytelników trafił jubileuszowy, dziesiąty zeszyt pisma. Co w nim znajdziemy?

Co do zasady każdy Coś na Progu zawiera jeden tematu numeru - tym razem brzmi on “Szaleni naukowcy”. Interpretacja zwrotu jest tu bardzo szeroka: poczytamy tu zarówno o prawdziwie niezrównoważonych geniuszach pokroju Hugo Strange’a, doktora Moreau czy (nieco mniej znanego) Antona Phibesa, pozytywnie zakręconym doktorze Brownie z serii Powrót do przyszłości, jak i o postaciach prawdziwych - zaleźć tu można artykuł o całkowicie poświęconym pracy wynalazcy Nikoli Tesli, a także dowiemy się nieco o Walterze Freemanie, który z lobotomii zrobił wręcz przedstawienie cyrkowe. W strefie kryminału zapoznamy się między innymi z historią jednego z najsłynniejszych złodziei sztuki, zaś dział varia wzbogaci naszą wiedzę o rzeczy najróżniejsze: od twórczości Johna Carpentera, poprzez muzykę horrorcore, a na “superbohaterze” filmów klasy B kończąc. Oprócz tego dostaniemy parę opowiadań, dwa komiksy oraz eseje (w tym fragment ciekawego odczytu Bolesława Prusa o rozwoju techniki).

Choć czasopismo wydaje się być niewielkie rozmiarowo (format a5, 152 strony), ilość tekstu w nim zawartego jest naprawdę spora. Niemal każda strona to dwie kolumny zapisane niewielką, aczkolwiek z reguły czytelną czcionką. Sam poziom artykułów jest na najwyższym poziomie - większość z nich jest przeładowana informacjami, a ich autorzy zdecydowanie nie są laikami w tematach o których piszą. Niektóre z nich śmiało można przyrównać pod kątem dopracowania do tekstów akademickich, choć w porównaniu do nich publikacje zawarte w Cośku są o wiele przyjemniejsze w odbiorze. W artykułach doszukać można się też sporej ilości odniesień do różnych rzeczy, które inspirują czytelnika do dalszego poszerzania swojej wiedzy na własną rękę.

Tym, z czym zeszyty Coś na Progu często miały problem, były różnego rodzaju niedopatrzenia korektorskie. W tym numerze, w porównaniu z poprzednimi, jest o niebo lepiej - błędów było o wiele mniej, i choć trochę się ich pojawiło, to śmiało można było przymknąć na nie oko. Gorzeje niestety wyszedł tutaj skład - łamanie wierszy często było źle wpasowane w konstrukcję strony, a tzw. szewce, wdowy i bękarty są na porządku dziennym. Układ stron również pozostawiał wiele do życzenia - grafiki nierzadko były wkomponowane w tekst w sposób dziwny, skutkując na przykład kolumną tak wąską, że większość linijek stanowiły w niej dwa-trzy słowa.

Mimo wielu trudności, jakim przeciwstawić musiało się Coś na Progu, czasopismo wyraźnie robi się coraz bardziej dopracowane. Ciekawe, różnorodne artykuły dotykają wielu sfer popkultury - zarówno tej najbardziej znanej, jak i nieco niszowej, graniczącej nieraz z kiczem czy absurdem. Dodajmy do tego opowiadania (ich poziom jest niestety dość nierówny) i szeroko pojętą publicystykę, a otrzymamy coś, co mimo swojej niewątpliwej specyfiki jest w stanie trafić w gusta naprawdę wielu odbiorców. Myślę, że warto sięgnąć po czasopismo nawet z czystej ciekawości.

Na sam koniec najważniejsze - dziesiąty numer Coś na Progu jest całkowicie darmowy. Jeśli więc jesteście zainteresowani jak wygląda to czasopismo, wystarczy, że wejdziecie na poświęconego mu bloga - zeszyt dostępny jest do pobrania we wszystkich najpopularniejszych formatach. Jeśli natomiast interesuje was egzemplarz papierowy - zapraszam do niewielkiego konkursu na naszym fanpage’u. ;)

Za egzemplarz czasopisma dziękuję serdecznie redakcji "Coś na progu".

niedziela, 5 stycznia 2014

Abraham Merritt - "Płoń wiedźmo, płoń!"

Weird fiction to taki trochę zapomniany gatunek, który w Polsce nigdy nie zyskał większej popularności. Mało kto kojarzy jakiegokolwiek jego przedstawiciela poza H.P. Lovecraftem i Robertem Howardem. Jakiś czas temu Wydawnictwo Dobre Historie postanowiło przybliżyć polskiemu czytelnikowi dzieła najwybitniejszych weirdowych twórców - najpierw w postaci krótkich form publikowanych pod postacią czasopisma, od niedawna zaś także w formie powieści.

"Płoń wiedźmo, płoń!" to pierwsza książka z serii "Biblioteka Coś na progu", której autorem jest Abraham Merritt. To dość specyficzna powieść, najłatwiej określić ją jako kryminał z motywem paranormalnym. Poznajemy w niej historię dr Lowella,  wybitnego specjalisty w dziedzinie neurologii i chorób mózgu. Do szpitala, w którym pracuje, trafia pacjent z nietypową przypadłością - przywieziony przez mafijnego bossa mężczyzna nie reaguje na żadne bodźce zewnętrzne, zaś na jego twarzy maluje się ciągłe przerażenie. Po kilku godzinach chory umiera bez żadnych wyraźnych przyczyn, a jak się wkrótce okazuje, jest on siódmą osobą w Nowym Jorku, która w krótkim okresie zmarła w ten sposób..

Fabuła powieści ani na chwilę nie zwalnia lecz nieustannie pędzi ku zakończeniu. Co ciekawe, zagadką nie jest tak naprawdę sprawca zbrodni - pierwsze trafne podejrzenia pojawiają się stosunkowo dość wcześnie. Główną osią jest tu sposób popełnienia morderstw, w których ewidentny jest udział zjawisk paranormalnych. Wytłumaczeniu takiemu przez całą książkę sprzeciwia się jednak racjonalny do bólu dr Lowell. Jego zdaniem nic, czego nauka nie jest w stanie wytłumaczyć, najzwyczajniej w świecie po prostu nie istnieje.

Książkę Merritta czyta się zaskakująco szybko, nawet biorąc pod uwagę fakt jej niewielkiej objętości. Akcja ani na moment się nie zatrzymuje, jednak to nie główna oś fabuły (jaką jest wątek kryminalny) jest tu najważniejsza. Najważniejszym elementem powieści jest zderzenie człowieka bezgranicznie wierzącego w racjonalizm i moc badania otaczających go zjawisk z wydarzeniami o charakterze ponadnaturalnym. Do samego końca obserwujemy wewnętrzną walkę dr Lowella, który z jednej strony stawia to, co uważa za prawdziwe i realne, z drugiej zaś to, czego doświadcza.

Podsumowując, "Płoń wiedźmo, płoń!" to powieść, po którą warto sięgnąć. Jest przyjemną lekturą, która w żaden sposób nie nudzi. Nie przeszkadza tu nawet nieco archaiczny język - wręcz przeciwnie, dzięki niemu dużo łatwiej wczuć się w przemyślenia ówczesnego lekarza. Z drugiej strony, ciężko nazwać tę książkę wybitną - jest to dobrze skonstruowana powieść, ale nic ponadto. Ani nie jest ona dla czytelnika zaskakująca, ani też wzbudzająca wiele emocji. To po prostu dobra historia, która z pewnością umili czytelnikowi wolną chwilę.