Przyznaję się bez bicia, że moja styczność z twórczością
Tolkiena jest znikoma. Znam, oczywiście, świat Śródziemia, jednak tylko ze
srebrnego ekranu – nigdy nie zadałam sobie trudu sięgnięcia po książkę, choć
niemal cała kolekcja pięknych wydań pręży się dumnie na mojej półce. Co do
samego „Hobbita”, to w gimnazjum, gdy polskie szkolnictwo próbowało zmusić mnie
do jego przeczytania, odmówiłam kategorycznie. Nie miałam zamiaru marnować
swojego cennego czasu na bajki o dziwnych stworkach. Przełomem w tej kwestii
stał się film, a konkretnie fakt, że zostałam wykluczona z wszelkich dyskusji
na temat usuniętych/dodanych/rozbudowanych scen (co jest prawdziwą męką dla
kogoś, kto zawsze musi się wypowiedzieć). Teraz, po lekturze, wiem, jak wiele
straciłam, nie sięgając wcześniej po dzieła Tolkiena.
Bilbo Bagginsa nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To
szanowany hobbit-domator, który już wkrótce ma nie tyle zmienić swoje życie, co
przeżyć Przygodę – niezwykłą i niebezpieczną. Za sprawą czarodzieja Gandalfa do
jego domu trafia kompania krasnoludów, której przewodzi Thorin Dębowa Tarcza,
syn Thraina, syna Throra, Król pod Górą na wygnaniu. Mają oni zamiar w liczbie
trzynastu wyruszyć w długą podróż, aby odzyskać dwór i skarb. Żeby sprawa nie była
zbyt prosta, ich lud utracił władzę przed laty w wyniku napaści smoka, a owa
podła gadzina nadal zajmuje wspomniane terytorium, trzeba zatem uciec się do
fortelu by go pokonać. I tu – zdaniem Gandalfa – idealnie potrzebny krasnoludom
jest pan Baggins. Ten, choć niechętny, w wyniku zręcznych manewrów czarodzieja
dołącza do kompanii. I słusznie, bowiem, jak się okazuje, nie raz będzie musiał
ratować skórę towarzyszom.
Przygody, jakie spotykają kompanię w drodze do Samotnej
Góry, czynią opowieść niezwykle ciekawą i zajmującą. Narrator to istny
gawędziarz i przyjemnie podąża się za jego tokiem myślenia. Nie miałam problemu
z językiem, jakim pisze Tolkien, choć pamiętam, że już w gimnazjum słyszałam
utyskiwania na te temat. Mam jednak świadomość, że „Hobbit” jest skierowany do
młodszych czytelników i jego język nie umywa się do tego, jakim napisany jest
„Władca Pierścieni”. Tak czy inaczej wszystko razem składa się tu w dobrą
całość – niewielu jest pisarzy, którzy byliby w stanie skonstruować tak
różnorodny, a zarazem spójny świat. Bilbo i jego towarzysze napotykają
przeróżne nacje – gobliny, elfy, trolle… Każda z nich w różnych proporcjach
posiada pewne cechy i słabości, co czyni je indywidualnościami i dodatkowo
urozmaica rzeczywistość.
Na uwagę zasługuje również konstrukcja zdarzeń. Nie jestem
fanką powieści przygodowych, a mimo to opowieść Tolkiena zafascynowała mnie. Z
dużym zainteresowaniem śledziłam poczynania bohaterów, śmiałam się z ich
niezdarności i frasowałam niepowodzeniami. Ta książka dała mi to, czego
oczekuję od gatunku – wartką akcję, ciekawy świat i dobrze skonstruowanych
bohaterów. Choć muszę przyznać, że ci ostatni wydają mi się mniej wyraziści, za
to bardziej wielowymiarowi niż filmowi.
Z pewnością mogę powiedzieć wszystkim gimnazjalistom, że po
tę akurat lekturę sięgnąć warto – choćby jako odskocznię od klasycznej
literatury. Myślę jednak, że wśród współczesnych młodych ludzi nie będzie
ciężko o czytelników, a w tym przekonaniu uświęcił mnie siedmiolatek spotkany w
pociągu, który nie tylko doskonale wiedział, co czytam (rozpoznał Golluma na
okładce), ale też chętnie rozmawiał o świecie wykreowanym przez Tolkiena. (:
Tak czy inaczej – uczniowie, pamiętajcie: film i książka nie mają aż tak dużo
wspólnego, ale obie wersje są warte naszej uwagi.
Twoje słowa = miód na moje serce :D Ja Tolkiena uwielbiam i chylę przed nim czoła, podziwiam. "Hobbita" też mam w planach, bo muszę sobie wszystko przypomnieć i raz jeszcze uporządkować, bo poprzednią styczność z tą książką miałam wiele lat temu, więc szczegóły lekko się zatarły już w mojej pamięci.
OdpowiedzUsuńFakt z tym zacieraniem się szczegółów - też miałam ostatnio pomysł, żeby odświeżyć sobie parę książek sprzed kilku lat, które naprawdę mi się podobały, zwłaszcza tych o rzeczywistych problemach życiowych. Ciekawa jestem, jak zmieniło się moje podejście do nich. Niestety (albo i "stety") takie plany niweczy stały napływ nowych książek...
Usuń"Hobbita" również czytałam niedawno, podobnie jak Ty, kiedy trzeba było go przeczytać - nie chciałam. Bardzo miło wspominam spotkanie z "Hobbitem", a teraz właśnie czytam "Władcę Pierścieni"
OdpowiedzUsuńJej, zazdroszczę samozaparcia, żeby tak od razu zabrać się za "Władcę...". Ja chyba muszę chwilkę odsapnąć. ;)
UsuńUwielbiam "Hobbita" i mam w planach Trylogię. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńTeż nie miałam ochoty czytać "Hobbita" jako lektury, ale moja obowiązkowość po prostu nie pozwoliła mi odpuścić i... nie żałuję :)
OdpowiedzUsuńŚwiat Śródziemia bardzo mnie wciągnął i nie chciał wypuścić, dopóki nie przeczytałam ostatniej strony ;) Jedna z lepszych lektur szkolnych
Ja z kolei nie miałam problemu z klasycznymi lekturami szkolnymi - uwielbiam "Lalkę", trylogię Sienkiewicza... Ale to chyba był jedyny zakres w którym obowiązkowość mi się wyłączała, bo po prostu nie byłam w stanie brnąć w coś, co wydawało mi się nudne. Wolałam iść do biblioteki i poświęcić czas na trzy inne książki. ;)
UsuńHobbita czytałam jakieś dwa lata temu i pamiętam, że mi się spodobała. Może kiedyś odnowię sobie jej fabułę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!