poniedziałek, 10 marca 2014

N. M. Kelby - "Białe trufle"

Kiepska ze mnie kucharka. I nie chodzi tu nawet o rzeczywiste umiejętności (studenckie życie zmusiło mnie do edukacji w tym zakresie i świderki z sosem knorronese wychodzą mi coraz lepiej), a o serce i zamiłowanie do uprawiania tej trudnej sztuki. Gdy staję przy kuchence, nie dostrzegam żadnej poezji i można by sądzić, że z książkami z gotowaniem w tle również nie będzie mi po drodze. Nic bardziej mylnego – gdy gotuje ktoś inny, sytuacja zmienia się o 180 stopni, a moja fascynacja rośnie. Dlatego również nie oparłam się historii Escoffiera – szefa kuchni, który w XX wieku zrewolucjonizował podejście do gotowania i pracę wielu kucharzy na świecie.

Mimo wstydliwego wzrostu, Escoffier był człowiekiem wyróżniającym się z tłumu. Konsekwentnie budował swoją karierę, a duży wkład w sukces miał jego charakter – gdy pracował, w kuchni mniej było negatywnych emocji, porozumiewano się szeptem i szybko rozwiązywano konflikty. Poza tym był artystą wśród kucharzy – z gotowania uczynił sztukę i tym podejściem był w stanie zarażać ludzi dookoła. Tak stało się z jego małżonką, Delphine, którą właściwie wygrał w karty, a w krótkim czasie przekonał zarówno do siebie, jak i do kuchennych działań. Jednak nie była ona jedyną kobietą w jego życiu – przez całe małżeństwo swoim mężem musiała dzielić się z popularną aktorką Sarah Bernhardt. Escoffier był bowiem człowiekiem niezwykle emocjonalnym, żądnym uniesień nie tylko w sztuce, ale i we własnym życiu.

Dołączę do tłumu czytelników podkreślających, że opis okładkowy jest mylący – faktyczna tematyka książki jest dużo szersza niż sugerowane uniesienia madame Escoffier. Akcja dzieje się właściwie na trzech płaszczyznach – w teraźniejszości, gdy małżonkowie spędzają (mniej lub bardziej wspólnie) ostatnie dni życia, w przeszłości opowiadanej na zasadzie zwykłej narracji i przyczynowo-skutkowego ciągu zdarzeń, a także w pamiętniku Escoffiera, prezentującym potrawy nazwane na czyjąś cześć i wraz z nimi pojedyncze sytuacje. Choć taka konstrukcja wydaje się dziwna, mnie osobiście nie przeszkadzała – przyjemnie było na chwilę oderwać się od jednego czy drugiego wątku, a powrót do danej części odbywał się na tyle płynnie, że nie traciłam orientacji. Nawet nie trzeba się specjalnie do tego przyzwyczajać.

Mimo trójpłaszczyznowości, nie mamy również do czynienia ze zbyt wieloma postaciami. Historia jest zwarta i składa się w całościowy obraz, a czytelnik poznaje bliżej tylko te osoby, które mają bezpośredni wkład w akcję i odpowiadają za takie czy inne zmiany w życiu Escoffiera. W treść książki zgrabnie wplecione są przepisy kulinarne i wskazówki dotyczące gotowania, ale nie łudźmy się – niewielu spośród nas będzie miało okazję kiedykolwiek z nich skorzystać, gdyż dotyczą głównie przyrządzania foie gras i trufli. Poza tym strasznie uciążliwa jest mnogość francuskich zwrotów, wprowadzonych bez jakichkolwiek wyjaśnień co do znaczenia. Zrozumiałabym zabieg, gdyby chodziło o francuską megalomanię językową, jednakże autorka jest... Amerykanką.

Jeśli chodzi o końcowe wrażenia – mam poczucie, że ta książka ma po prostu zbyt mało stron. I nie chodzi tu o to, że akcja wciągnęła mnie tak bardzo, że żałuję pozostawienia postaci i tematu. Absolutnie nie. Po prostu czuję, że wielu wątkom i emocjom można by poświęcić o wiele więcej miejsca, niż zostało to faktycznie zrobione. Trójpłaszczyznowość książki być może jest zabiegiem ciekawym, jednak zmusza do podzielenia uwagi czytelnika na kilka sfer i tak naprawdę na żadnej nie możemy się skupić w stu procentach. Relacje między bohaterami są nie do końca wyjaśnione, a emocje niedopowiedziane. Wydaje mi się to nieco zbyt powierzchownym podejściem do tematu.

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (marcowy motyw - kobieta)

7 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy się skuszę na tę książkę.. Może kiedyś przyjdzie mi na nią ochota :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie przeczytam, bo coś mnie zbytnio nie ciągnie, ale kto wie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. jakoś nie moje klimaty :/
    zapraszam do mnie, http://zaczytan-a.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam mieszane uczucia co do niej :)
    NO ...zastanowię się jeszcze \:)
    Pozdrawiam :3 Natalia Z :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To raczej nie moje klimaty, nie ciągnie mnie ta tematyka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. sama staram się powoli odnajdywać w kuchni. różne są tego skutki, jednak pomysł na fabułę i jej trójstopniowy podział, oddziałują na moją ciekawość. nie bez znaczenia jest też apetyczny tytuł, choć dla mnie trufla w pierwszym kojarzeniu zawsze będzie pomadką ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie jest to książka banalna, choćby właśnie ze względu na ten podział. Z pewnych względów warto po nią sięgnąć.

      Trufle z pomadką? Hm. Nawet google mi nie pomogło - jak Ci się to skojarzyło? ;>

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.