piątek, 7 marca 2014

Stephen Baxter, Terry Pratchett - "Długa Ziemia"

Naprawdę długo wzbraniałam się przed czytaniem książek Pratchetta. Namawiało mnie na to wielu znajomych, a także najbliższe mi osoby. Ja jednak czułam (i w sumie nadal czuję) opór przed tekstem tak zachwalanym – nie wiem, z czego to wynika, ale nie chcę się do niczego zmuszać. Tym niemniej, kiedy usłyszałam o „Nowej Ziemi” (a miało to miejsce długo po jej premierze), zachwyciłam się wszelkimi jej opisami. Do tego doszły pozytywne recenzje i zapewnienia, że udział Stephena Baxtera jest znaczny, a książka w ogóle nie przypomina Świata Dysku. Wciągnęłam się, przyznaję. I absolutnie nie żałuję.

Świat, jaki jest, każdy widzi. Obserwujemy go na co dzień, wiemy jak funkcjonuje, mniej więcej spodziewamy się, co może wyskoczyć na nas zza rogu w danym miejscu na Ziemi. Latamy w kosmos, więc widzieliśmy, że nasza planeta jest kulą, możemy wyznaczyć dowolny jej początek i z pewnością ma ona jakiś koniec, podobnie jak ograniczone są jej zasoby. Aż tu nagle, pewnego dnia, okazuje się, że za pomocą specjalnego urządzenia, tzw. krokera, człowiek może swobodnie podróżować na wschód lub zachód, zwiedzając kolejne Ziemie, łudząco podobne to tej naszej, podstawowej. Po fali paniki szybko zaczyna się „wędrówka ludów” – jedni migrują ze zwykłej ciekawości, inni z chęci ucieczki, a jeszcze inni postanawiają od nowa ułożyć sobie życie z dala od wypchanych po brzegi ludźmi cywilizacji. Jest też jedna szczególna osoba – Joshua Valiѐnte, młody mężczyzna znany z heroicznych czynów i umiłowania samotności. Posiada on rzadką umiejętność Przekraczania (podróży między kolejnymi częściami Długiej Ziemi) bez konieczności użycia krokera, czym zwraca na siebie uwagę nie tylko zwykłych ludzi.

Podczas gdy ludzie kolonizują kolejne Ziemie, a na podstawowej tworzy się ruch oporu złożony z niezdolnych do Przekraczania, Joshua wyrusza w podróż badawczą z pół-człowiekiem, pół-komputerem, Lobsangiem – towarzyszem tyleż mądrym, co specyficznym. Celem wyprawy, odbywającej się za pomocą niezwykłego sterowca, jest dotarcie na sam koniec Długiej Ziemi, a także obserwacja niezwykłości, jakie można zastać na każdym z jej elementów. Okazuje się bowiem, że kolejne Ziemie nie są wiernymi kopiami tej podstawowej, a tok ewolucji na każdej z nich przebiegał inaczej. Badaczom przyjdzie stanąć oko w oko z niezwykłymi stworzeniami, a także problemami, z którymi mogą się borykać. Cel podróży szybko zostanie zweryfikowany, a zagrożenia przerosną najśmielsze oczekiwania.

Bardzo niedawno pisałam o „Pięknym Kraju” Alana Averill’a. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy wraz z lekturą „Długiej Ziemi” to kilka podobieństw – pomysł alternatywnych światów i nomenklatura („czas podstawowy” a „ziemia podstawowa” itp.). Zaczęłam nawet snuć podejrzenia o nadużytej inspiracji, ale na szczęście okazały się one całkowicie nietrafione. Mniej tutaj mamy do czynienia z rozważaniami nad naturą ludzką, a więcej czystej fantastyki. Akcja jest mniej wartka i tak naprawdę dotyczy zupełnie innego problemu i jest całkowicie odmienną historią.

Tym, co rzuca się w oczy podczas czytania „Długiej Ziemi”, jest wspaniale poprowadzona narracja. Opowieść toczy się swoim własnym, nieco leniwym rytmem, ale zupełnie nie umniejsza to jej wartości – akcja wciąga i naprawdę pozwala zapomnieć o wszystkim dookoła. Choć pozornie dzieje się niewiele, równolegle z akcją czytelnik ma okazję zapoznać się z fragmentami historii dotyczących Przekraczania – opowieści Lobsanga rzucają światło na zdarzenia związane z początkami całej sprawy. Ponadto człowiek-komputer pozwala nam spojrzeć na zjawisko oczami jego prekursorów – nieświadomego żołnierza czy paleontologa-duchownego. To miłe ubarwienie i przerwa w monotonii podróży – zdaje się że w równym stopniu dla nas, jak i dla Joshuy.

Wspaniały jest język, jakim napisano tę książkę, To dopracowany w każdym calu tekst, idealnie wyważony między ambitnymi zwrotami a przystępnością. Nie ma tu nieprzyjemnego wrażenia „stroszenia piórek”, popisywania się literackimi zdolnościami, a jednak można zauważyć, że tekst jest z nieco wyższej półki. Podobnie ma się rzecz z konstrukcją świata, wszystko jest dobrze przemyślane i zorganizowane. Prawdziwość życia i odzwierciedlenie ludzkiej społeczności jest na wysokim poziomie – mnie osobiście rzucił się w oczy fragment o homoseksualnej parze na jednej z kolejnych Ziemi, choć to tylko jeden z wielu przykładów. Niczego tu nie brakuje, niczego nie jest za dużo. Ot, kilka prawdziwych zdań o człowieku i jego działaniach.

Są takie książki, które czyta się po prostu idealnie – siadamy do nich, a czas mija niepostrzeżenie, gdy wraz z bohaterami przeżywamy emocje i wydarzenia. Tak jest w przypadku „Długiej Ziemi” – narracja daje czytelnikowi pełen komfort, a opowieść kojarzy mi się z niedzielnym popołudniem, jest leniwa, ale nie nudna, daje pełnię relaksu.  „Przyjemna” to chyba najlepsze określenie, oddające w pełni moje odczucia podczas lektury. Polecam i z pewnością chętnie sięgnę po kolejny tom.

13 komentarzy:

  1. Nie mam nic przeciwko przyjemnym - jak to określiłaś - książkom.
    Czasami mamy ochotę na coś niezobowiązującego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w 100% - a kiedy książka oprócz bycia "przyjemną" jest też po prostu świetnie zrobiona, jest idealnie. (:

      Usuń
  2. Też się dzielnie opieram przed Pratchettem ;) Kiedyś dam mu szansę się wykazać, musi tylko wpaść w moje ręce. "Długa Ziemia" zapowiada się co najmniej obiecująco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam kilka jego książek na półkach - takich nie całkiem moich. I stoi tak jak ten wyrzut sumienia..

      Usuń
  3. Niebawem dotrze do mnie egzemplarz :) Nie mogę się już doczekać! Ja przed Pratchettem się nie opieram, lubię, ale co do "Długiej Ziemi" miałam wątpliwości, aż w końcu postanowiłam zaryzykować. A tu akurat recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z chęcią przeczytam, tym bardziej, że w tamtym roku czytałem "Spryciarza z Londynu" (u mnie na blogu jest nawet recenzja). Polecam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobała mi się ta książka, choć przyznam szczerze, że takiego prawdziwego Pratchetta jest tam dość niewiele. A z Pratchettem to jest tak, że albo się go uwielbia, albo nienawidzi, zupełnie tak jak z Monty Pythonem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat Monty Pythona uwielbiam, ale zgodzę się, że faktycznie - można go lubić albo nienawidzić. Być może porównanie jest trafne - mam nadzieję, że w przypadku Pratchetta trafię jednak do grona fanów. ;)

      Usuń
  6. Nie czytałam książek tego autora, ale okładka wygląda ślicznie. Wiadomo, że pod czymś ślicznym może kryć się pustota, ale oceniamy automatycznie, więc takie jest moje zdanie o tym :-) Książki nigdy nie widziałam, ale mnie zaciekawiłaś mnie :-)

    www.wcieniuksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często okładka nas zwodzi (niestety), ale tutaj zdecydowanie pasuje do treści - jest równie marzycielska i spokojna co całość.

      Usuń
  7. Bardzo się cieszę, że skusiłaś się na "Długą Ziemie" i że przypadła Ci do gustu :) Teraz pora na "Długa Wojnę"! Ja juz swoja mam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Twoja zasługa, że sięgnęłam po tę książkę - napisałaś wspaniałą recenzję i temat nie dał mi spać po nocach. ;) U mnie "Długa Wojna" była na półce jeszcze zanim zakupiłam pierwszą część, więc jak tylko trochę się ogarnę po powrocie na stancję - zaraz się za nią zabieram.

      Szkoda że na premierę polskiej wersji trzeciego tomu sobie trochę poczekamy...

      Usuń
    2. O! Mile mnie połechtałaś z ta "wspaniałą recenzją" :D Na mnie chwilę "Długa wojna" musi poczekać, bo przed nią jest kilka książek, które obiecałam przeczytać :)
      Mam nadzieje, że na trzeci tom jednak nie będziemy czekać zbyt długo.

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.