niedziela, 16 marca 2014

Alfonso Signorini - "Marilyn. Żyć i umrzeć z miłości"


Zastanawiam się, czy można mnie nazwać fanką Marilyn Monroe. Owszem, fascynuje mnie jej życie, ukształtowane przez wiele ciężkich doświadczeń i tak ciekawe w późniejszych latach. Mam jednak świadomość, że niekoniecznie można uznać ją za dobry wzór do naśladowania. Z jednej strony udało jej się wyjść z trudności i zrobić karierę, z drugiej – to właśnie owe problemy doprowadziły ją do upadku. Jedni sądzą, że to co złe w jej życiu było spowodowane przeszłością i brakiem dostatecznej pomocy, inni – że nic nie usprawiedliwi jej postępowania z mężczyznami i samą sobą. Prawda zapewne jak zwykle leży po środku – dla mnie Marilyn jest po prostu piękną kobietą i aktorką, której występy na długo zapadają w pamięć.

Alfonso Signorini z pewnością należy do grupy usprawiedliwiających. Jego niezbyt pokaźna książka ma w założeniu ukazać cały życiorys Marilyn Monroe. Jak nietrudno się domyślić, nie dla wszystkich istotnych spraw znalazło się miejsce, ale jednej poświęcono go aż nadto – jak wskazuje sam tytuł, jest książka o miłości. Akcja zaczyna się jeszcze przed narodzinami Normy Jane, Signorini postawił na dokładne umotywowanie wszelkich zachowań przyszłej gwiazdy. Mamy okazję zapoznać się z jej codziennością – najpierw w domu rodzinnym, potem wśród opiekunów i w rodzinie zastępczej. Obserwujemy, jak rodzą się i upadają jej kolejne wielkie uczucia, a także jak rozwija się jej kariera.

Jak już wspomniałam, konstrukcja zdarzeń i fabuła przedstawiają Marilyn Monroe jako kobietę skrzywdzoną przez życie. Jako dziecko zawsze chciała dobrze, a mimo to zmuszona była ciągle radzić sobie z utratą, natomiast jako dorosła po prostu na każdym kroku szukała szansy na miłość. O ile w niektórych tekstach autorzy starają się pokazać siłę i inteligencję gwiazdy, obalając stereotypy (na przykład w książce „Mój tydzień z Marilyn”, gdzie wykreowana jest jako kobieta beztroska i pełna życia), o tyle tutaj wracamy do wizerunku Marilyn, która nie rozumie swojego postępowania, a cele ma proste i niewymagające – być sławną, odnaleźć poczucie bezpieczeństwa w męskich ramionach. Trochę mi to nie odpowiada, ale tak naprawdę w przypadku Marilyn Monroe każdy ma prawo do własnego zdania – nigdy nie będzie nam już dane dowiedzieć się, jak było naprawdę.

Mimo że tematem książki ma być miłość w życiu gwiazdy, na drugi plan zostały zepchnięte emocje. Odzywa się we mnie stereotypowe myślenie i mam ochotę powiedzieć, że być może Signoriniemu pisanie o uczuciach przychodzi z trudem, bo… jest mężczyzną. Ale nie generalizujmy. Po prostu czasem ciężko czyta się opisy dotyczące uczuć, gdzie cała otoczka jest całkiem w porządku, ale jednak wieje chłodem. Przykład – odczucia Normy Jane po pierwszym kontakcie z konkubentem matki są tak płytkie i niedookreślone, że aż kłują w oczy. Mam wrażenie, że autor przyjął zasadę „jak mus to mus”, po czym sięgnął do pierwszego lepszego tekstu o ofiarach gwałtu i szybko „zrobił swoje”, umieszczając emocje w tekście tak, że kompletnie nie pasują do reszty. Poza tym w większości przypadków Normie Jane dopowiadane są uczucia nietrafione i nieautentyczne, przez co książka zdecydowanie traci na wartości.

Kolejnym aspektem negatywnym jest wątpliwe pochodzenie wielu faktów z życia Normy Jane. Książka nie posiada ani jednego przypisu czy choćby noty autorskiej, zawierającej źródła zawartych w niej informacji. Znaleźć można za to przypis tłumacza, korygującego niepoprawne daty, użyte inaczej dla ubarwienia historii. Choć autorowi nie można odmówić daru opowiadania, mam trudności z zaklasyfikowaniem tekstu jako biografii. Mamy tu otoczkę wątpliwej wiarygodności, opartą na kilku faktach – może bardziej trafne byłoby określenie książki jako historical fiction?

Wszystkie te wady można jednak (jeśli jest się w stanie) odsunąć na dalszy plan, ponieważ książkę czyta się po prostu dobrze. Sięgnęłam po nią w środku nocy dla zabicia nudy i wciągnęłam się bez reszty. Narracja jest bardzo zachęcająca i trzeba naprawdę się wysilić, żeby dostrzec nieścisłości. Myślę, że mimo wszystko warto sięgnąć po ten tekst, choć nie ukrywam – pewien niesmak pozostaje. W końcu czym innym jest biografia, a czym innym opowieść inspirowana realnymi postaciami.

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (marcowy motyw - kobieta).

15 komentarzy:

  1. Nie jestem jakąś fanką Monroe, więc sobie odpuszczam już teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paradoksalnie dla nie-fanów to może być dość przyjemna lektura - wtedy się nie wie, co w tej biografii jest nie tak. ;p Ale absolutnie nie zachęcam do lektury, bo sama nie przepadam za czytaniem o ludziach, którzy mnie nie interesują.

      Usuń
  2. A ja natomiast bardzo ją lubię i chętnie sięgnę po książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Monroe znam jak chyba każdy, nigdy się nie interesowałem jej życiem, ale dzięki Twojej recenzji może to zmienię ;D
    Dodaję do obserwowanych, blog na blogrolla i zapraszam na mojego nowego bloga:
    http://kamilcztaksiazki.blogspot.com
    Liczę na rewanż! ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadza się Marylin była przepiękną kobietą i nawet dziś pewnie wiele z nas chciałoby wyglądać jak ona :) Nigdy nic o niej nie czytałam tak naprawdę.. może warto to zmienić ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, że mogę zostać zlinczowana, ale ja nie rozumiem fenomenu Monroe :] raczej jest mi jej szkoda. Przeczytałam parę książek o niej i więcej nie dam rady :)
    Ciekawa recenzja, bardzo rzeczowa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A przy okazji przeglądając Twoje stosiki od razu rzuciły mi się w oczy książki GWP :D Kiedy zrecenzuję Starowicza podeślę Ci linka :D

      Usuń
    2. Koniecznie! Już kilka razy miałam tę książkę kupić, ale zawsze odstraszała mnie cena, połączona z opiniami raczej w typie "zawiodłam się".

      Usuń
  6. Jeśli nie widziałaś, to polecam film Something's got to give, to ostatni film Marilyn, nakręcony tylko do połowy. Robi niesamowite wrażenie. Po książkę na pewno sięgnę, nie wiedziałam o niej, dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o tym filmie, ale nigdy go nie widziałam. Może faktycznie warto się za niego zabrać,

      Usuń
  7. Niewątpliwie życiorys Marylin Monroe jest ciekawy, ale nie jestem pewna co do tej książki. Nie wiem czy "wciągnie" mnie książka, w której występuje takie chłodne ujęcie uczuć ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie jestem wielką fanką Monroe, choć lubię jej filmy, bo widać w nich (a przynajmniej w niektórych), że nie była głupią blondynką, jak ją wiele osób widzi. Za to bardzo lubię czytać jej biografie. Kobieta miała pogmatwana psychikę, z którą nie potrafiła, a może i czasami nie chciała, sobie poradzić.
    Podobnie, jak Raszka, polecam poszukać i obejrzeć "Something's got to give".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie psychika Marilyn to coś godnego uwagi, chociaż akurat w tej książce nie szukałabym niczego na ten temat. Jest masa dobrych opracowań, tutaj więcej jest głaskania po główce.

      Usuń
  9. Tak właśnie słyszałam, że książka mija się z prawdą i za wiele biograficznych wątków to tutaj nie ma, ale mimo wszystko i tak chciałabym ją mieć i przeczytać. Wiesz, dla samego faktu, że mam ;) Poza tym absolutnie wierzę, że czyta się dobrze, bo kiedyś (w sumie dawno) będąc w księgarni zaczęłam ja czytać i naprawdę szło dobrze, dzisiaj żałuję, że nie kupiłam.
    Widzę nowy sposób zamieszczania okładki ;p a to obok to kawusia? :) Też kiedyś piłam z mleczkiem, albo śmietanką, a teraz wolę czarną, oczywiście mega przesłodzoną i jestem pewna, że żaden inny śmiertelnik by jej nie tknął ;p
    Zdjęcie ładnie wyszło, artystycznie :) ja niestety nie mam obecnie dobrego aparatu chlip... chlip...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, tak, to kawa z mlekiem, a raczej mleko z kawą. ;p Ogólnie nie toleruję laktozy, więc nie powinnam pić takich napojów, ale nigdy w życiu nie przemogę się do czarnej, prawdziwe mleko sojowe jest zbyt drogie, a te biedronkowe podróbki po pierwsze mają laktozę, a po drugie w kawie smakują obrzydliwie.

      To zdjęcie nie jest zrobione aparatem, tylko komórką, jak wszystkie na blogu. ;)

      A co do samej książki, to doskonale rozumiem motywację na zasadzie "dla samego faktu, że mam". ;) Proponuję Ci przy jakiejś okazji wstąpić do "Świata Książki", bo w Poznaniu też widziałam ją za 9,90.

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.