Czasem
wystarczy raz zrobić coś dobrze, a ludzie będą już zawsze tego od Ciebie
oczekiwać. Tak też było w przypadku Miry Grant – po dwóch znakomitych tomach „Przeglądu
Końca Świata” oczekiwania czytelników wobec zwieńczenia trylogii były niemałe. Autorka
nie tylko musiała domknąć całą opowiadaną historię, ale także postarać się nie
zawieść swoich fanów. Ja już wiem, czy jej się to udało.
Ekipa „Przeglądu
Końca Świata” nie ma lekko. Walka ze spiskiem związanym z wirusem Kellis-Amberlee
zmusiła blogerów do ucieczki i znalezienia kryjówki, a ich jedyną sojuszniczką
wydaje się być doctor Abbey, której zdrowie psychiczne jest rzeczą wątpliwą.
Jednocześnie Centrum Do Zwalczania i Kontroli Chorób pracuje nad bez wątpienia
nieetycznym projektem bezpośrednio związanym z rodziną Masonów…
Więcej z
fabuły nie chcę zdradzić, by nie wyjawić zbyt wiele osobom, które dopiero
planują sięgnąć po książki Miry Grant, bowiem historia opowiedziana w „Blackoucie”
jest bezpośrednią kontynuacją poprzednich tomów. Dość powiedzieć, że
kontynuacją dopiętą na ostatni guzik – autorka nie pominęła chyba żadnego
wątku, skwapliwie doprowadzając wszelkie nici fabularne do końca. Ba, nawet
elementy, które w poprzednich częściach przewinęły się tylko w tle, tutaj
doczekały się choćby niewielkiego cameo. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak
wydawałoby się nieznaczne rzeczy mogą jeszcze powrócić.
Muszę
przyznać, że na początku miałem problem z lekturą „Blackoutu”. Rozdziały
dłużyły mi się niemiłosiernie, tempo wydawało mi się zbyt wolne, a fabuła mało
porywająca. Działo się tak, ponieważ w ostatnim tomie trylogii fabuła przez
większą część prowadzona jest dwuwątkowo, a rozdziały dotyczące każdej z
połówek historii pojawiały się na zmianę. Z jednej strony spowalniało to nieco
akcję z drugiej jednak strony wiem, że był to zabieg celowy – dzięki niemu
czytelnik nie miał szans ani chwilę zapomnieć o jednym wątku podczas lektury
drugiego.
Po
połączeniu się obu linii fabuły tempo akcji ruszyło z kopyta, i to o wiele
bardziej, niż można się było tego spodziewać. Wydarzenia tuż po scaleniu
historii wzbudziły we mnie naprawdę sporo emocji, a gdy tylko sytuacja blogerów
się ustabilizowała, autorka zaatakowała po raz drugi, z większą mocą.
Praktycznie do samego końca rozwój wypadków nie zwalniał poniżej pewnej
prędkości, nie pozwalając czytelnikowi na znudzenie. Zaś jedna z ostatnich scen…
cóż, szczerze się przyznam, że zebrały mi się łzy w oczach.
Tak naprawdę
tylko jedna rzecz popsuła mi odbiór książki. Jedną ze scen z czystym sumieniem
mogę określić jako fanfic, wyglądający bardziej na dzieło nastoletniej fanki,
niż na coś, co wyszło spod pióra autorki. Naprawdę w sporo rzeczy byłbym
wstanie uwierzyć, ale to co się wydarzyło było po prostu mocno naciągane –
pierwszoosobowa narracja powinna chociażby dawać wcześniej jakieś wskazówki.
Chociaż może dawała, tylko po prostu ja nie byłem w stanie ich zauważyć... W
każdym bądź razie, żeby nie było niedomówień: nie przeszkadza mi przedstawiony
wątek, ale sposób, w jaki został on wprowadzony.
Poza
powyższym do niczego nie można się tak naprawdę przyczepić. Książka utrzymana
jest w podobnym klimacie, jak poprzednie tomy, język również nie odbiega od
wcześniejszego poziomu, zaś historia doczekała się godnego zakończenia.
Przygoda z ekipą „Przeglądu Końca Świata” była dla mnie satysfakcjonująca i
choć żal rozstawać się z postaciami, wierzę, że Mira Grant wykreowała dla nich
najlepsze możliwe zakończenie historii. Aczkolwiek jeśli autorka postanowi
kiedyś powrócić to stworzonych przez siebie postaci, na pewno będę jednym z
pierwszych, którzy sięgną po nowe opowieści. Bo wiem, że warto.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (509 stron)
Wszyscy znają powieści Miry Grant tylko nie ja, ale w końcu nadrobię i pewnie tak mi się spodoba, że za jednym zamachem przeczytam całą trylogię, bo co jak co, ale historie o zombie uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńJa też nie miałem okazji zapoznać się z prozą autorki, a szkoda,bo myślę że bawiłbym się nieźle ;D
OdpowiedzUsuń