Co robić, gdy z dnia na dzień wali się nasz świat? Jak składać życie, które rozpadło się w pył? W jaki sposób zapełnić ślady po brutalnie rozdartym sercu? Ludmiła, główna bohaterka, mierzy się z takimi właśnie dylematami. Gdy jej życie osiągnęło stan względnej, pełnej szczęścia równowagi, jak grom z jasnego nieba spada na nią wiadomość o tragicznej śmierci ukochanego męża. W jednej chwili znów zostaje sama, a w dodatku musi stawić czoła rzeczywistości. Popada w depresję, traci wszelkie siły i, jak sama twierdzi, jej jedynym marzeniem staje się pozostanie pod kołdrą do końca swoich dni. Na szczęście z pomocą przychodzą te osoby, na które zawsze może liczyć. Dzięki wsparciu otoczenia Ludmiła drobnymi krokami wychodzi z cienia, odnajduje w swoim życiu dawno zapomniane wartości i na nowo uczy się korzystać z darów, jakie są dookoła niej.
Siłą książki Katarzyny Enerlich jest autentyczność – to historia o codzienności, zwykłym życiu, trudnych doświadczeniach i sile przyjaźni. Choć bohaterka wiedzie życie obce dla wielu z nas, a na jej drodze stają nie całkiem zwykłe osoby, czytelnik nadal ma poczucie obcowania z kimś bliskim. Postacie są autentyczne, tym bardziej, że autorka garściami czerpie z zasłyszanych historii. Przeplatając fikcję z rzeczywistością tworzy wspaniałą całość. I nieważne, że opowieść nie jest szczególnie skomplikowana i brak chociażby dramatycznych zwrotów akcji. W niespiesznej narracji odnaleźć można spokój i prawdziwą przyjemność płynącą z lektury.
Warto jednak wskazać, że oprócz całego głównego wątku książka posiada jeszcze jeden ważny atut – klimat. Tekst przeplatają lokalne legendy, pół-prawdziwe opowieści, przepisy kulinarne oraz fragmenty autentycznych listów, jakie autorka otrzymuje od swoich czytelników. Wszystko to, do spółki z wątkami dotyczącymi działalności mazurskich szeptuch, składa się na atmosferę tajemniczości i niezwykłości. Autorka pokazuje nam świat z nieco innej strony – życia w zgodzie z naturą, poszanowania wiedzy, ale też radości codziennych, małych gestów, które tworzą rzeczywistość. Z książki płynie pozytywny przekaz i chce się ją czytać, łapać wiarę, że stawianie czoła przeciwnościom losu nie jest takie trudne.
Jedynym mankamentem, który nieco dawał mi się we znaki podczas lektury, są ogromnie długie opisy. Generalnie rozumiem, jak świetnie ukazują celebrację i dokładność poszczególnych czynności, jednak narracyjna opowieść np. o przyrządzaniu jakiejś potrawy była w stanie mnie znużyć. Na szczęście ani trochę nie odbiera to uroku książce w ostatecznym rozrachunku.
Muszę przyznać, że Prowincja trafiła do mnie w odpowiednim momencie i pozwoliła przypomnieć sobie pewne wartości, które kiedyś były w moim życiu ważne. Od pierwszej do ostatniej strony losy bohaterów były mi niezwykle bliskie i podoba mi się to, jak się potoczyły. Chętnie będę sięgała po prozę Katarzyny Enerlich jeszcze nie raz, choćby po to, by odpocząć od codziennego zabiegania i myślami przenieść się na mazurską wieś. Mam to szczęście, że swoją przygodę z autorką dopiero zaczynam – przede mną lektura poprzednich pięciu tomów cyklu. Nie wiem, jak ta część wypada w porównaniu z pozostałymi, ale mogę Wam powiedzieć, że Prowincję pełną szeptów można zdecydowanie czytać jak osobną historię.
Edit: Wciąż mam poczucie, że nie ujęłam w tej recenzji wszystkich swoich odczuć, a szkoda, bo książka ma w sobie naprawdę dużo magii. Wciąż uczę się wyrażać w słowach nie tylko techniczne aspekty, ale i własne emocjonalne odczucia. Ta książka dała mi ich całkiem sporo. Jest w niej tematyka duchowego wyciszenia, relacji międzyludzkich a także przyjęcia pewnych rzeczy za dane z góry i niezmienne, co chyba jest dla mnie najważniejsze. Czasem trzeba przystopować i przestać przejmować się wszystkim dookoła, zanim straci się z oczu to, co najważniejsze.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu MG.
Nie znam prozy autorki, ale tymi długimi opisami trochę mnie wystraszyłaś... Zauważyłam, że ostatnio w blogosferze królują książki, które wpływają na nasze życie, rzeczywiste, refleksyjne, mądre... Czyżby wszyscy szukali sensu życia? :)
OdpowiedzUsuńTo chyba nie najlepiej świadczy o stanie społeczeństwa. ;) Sama nie wiem, tę książkę akurat można czytać jako zwykłą obyczajówkę, choć dla mnie ta egzystencjalna sfera była trochę ważniejsza, może przez taką a nie inną sytuację bardziej ją dostrzegłam.
UsuńCzytałam tylko "Prowincję pełną czarów" i faktycznie - nieznajomość pozostałych części nie przeszkadza w lekturze ;)
OdpowiedzUsuńKocham prozę tej autorki. Polecam wszystkie części o Prowincji.
OdpowiedzUsuńSzczerze Ci powiem, że zastanawiałam się kiedyś nad wejrzeniem w świat książek Enerlich, ale coś mi w nich nie do końca pasowało. Po Twojej recenzji jednak sądzę, że byłabym w stanie się skusić... na TEN tytuł.
OdpowiedzUsuńNa półce czeka "Prowincja pełna marzeń". To będzie moje pierwsze spotkanie z autorką i jeśli wypadnie pozytywnie, na pewno sięgnę po jej kolejne powieści :)
OdpowiedzUsuń