Nie jest to moje pierwsze spotkanie z popularną amerykańską
autorką. Mam za sobą lekturę całej sagi o Foxworthach i – będąc pod dużym
wrażeniem – nie mogłam się doczekać, co znajdę w kolejnym cyklu. Nie twierdzę,
że poprzednia lektura nie miała wpływu na moją ocenę „Rodziny Casteel”, wręcz
przeciwnie – dzięki niej w miarę spodziewałam się tego, co może się wydarzyć i
z pewnością szykowałam się na wiele trudności, jakie na swojej drodze napotkają
bohaterowie.
W książce patrzymy na świat oczami dzieci. Narratorką jest
Heaven, najstarsza córka Luke’a Casteela, niezwykle urodziwego mieszkańca gór,
oraz jego pierwszej żony, piękności z Bostonu. Ów mezalians zakończył się
równie szybko, jak się rozpoczął, Leigh zmarła bowiem tuż po urodzeniu córki. Luke
ożenił się po raz drugi, z kobietą o podobnym statusie, spłodził czworo
kolejnych dzieci, lecz nigdy nie podniósł się po ogromnej stracie, której
doświadczył, i o której każdego dnia przypomina mu obecność Heaven (nawet jeśli
usilnie stara się jej nie dostrzegać).
Dzieci dorastają w skrajnej biedzie, pogardzane przez
rówieśników i dorosłych jako „hołota z gór”. Gdy opuszcza je matka,
odpowiedzialność przejmują te najstarsze – Heaven oraz jej brat, Tom. Zajmują
się domem, wychowaniem młodszego rodzeństwa i rozdzielaniem paczek z żywnością,
które co jakiś czas podrzuca im ojciec. Choć jest ciężko, radzą sobie,
przynajmniej do momentu, gdy Luke Casteel nie postanawia rozwiązać problemu raz
na zawsze. Przez jego decyzje rodzeństwo zostaje bezpowrotnie rozdzielone – tak
zaczyna się historia, którą odtąd widzimy wyłącznie z perspektywy Heaven.
Dziewczyna stoi u progu dorosłości i prawdziwych problemów – tym razem z
niezrównoważoną macochą i jej niedopieszczonym mężem.
Jak to u Virginii Andrews, wydarzenia są tragiczne do bólu,
ale przy tym dobrze uzasadnione. Bohaterowie skonstruowani są z psychologiczną
wnikliwością, żaden z nich nie jest nijaki, za to każdy boryka się z bagażem
własnych doświadczeń. W „Rodzinie Casteel” mamy sporo postaci, którym warto się
przyjrzeć. Pierwszą jest Luke Casteel, okrutnik, bawidamek, który jednak ma w
sobie tyle honoru by wciąż dbać o rodzinę, choćby zaocznie. Ciężko go ocenić,
gdyż jego zachowania wydają się doskonale umotywowane. Fascynuje i przeraża
postać Kitty, macochy Heaven. Kobieta, jedna z tych, którym choć pozornie udało
się uciec od problemów z młodości, skonstruowała sobie ciekawy świat urojeń w
którym się zamyka. Jej mąż z kolei boryka się z teraźniejszością i związkiem z
kobietą, która nie spełnia jego oczekiwań. Ciekawa jest również przemiana samej
głównej bohaterki – Heaven z każdą kolejną stroną, na naszych oczach umacnia
się, stając się osobą twardą i nieustępliwą. Buduje mur, który z pewnością
utrudni jej życie, lecz co lepszego można zrobić, gdy wielokrotnie nadużywane
zaufanie do innych jest już prawie w strzępach?
Akcja książki jest nierównomierna i nie zawsze prowadzona
przyjemnie dla czytelnika – początek wciąga, dłużą się natomiast pierwsze
miesiące Heaven w nowym domu. Jest jednak w treści coś takiego, że czytelnik
chce wiedzieć, co będzie dalej. Ostatnia ¼ książki to znaczne przyspieszenie
akcji i narzucenie szaleńczego tempa. Sprawy rozwiązują się błyskawicznie, na
jaw wychodzi wiele kłamstw. Samo zakończenie – na czele z postawą Luka Casteela
i decyzjami jego dzieci – jest dość dziwne i nieprawdopodobne.
Już zamówiłam w przedsprzedaży drugi tom sagi. Dla mnie
książki Virginii C. Andrews to pewna inwestycja, bo lubię jej wnikliwość i
sposób prowadzenia narracji. Te książki naprawdę wciągają czytelnika i nie
wypuszczają ani na moment, wołając go i zachęcając. Nie polecam lektury osobom
wrażliwym na ludzką krzywdę, bo tutaj dzieje się niemal wyłącznie źle. Tekst
pełen jest negatywnych emocji i nawet jeśli bohaterowie koniec końców wychodzą
z sytuacji zwycięsko, są mocno poturbowani, a okropieństwa, których
doświadczają, na długo pozostają w pamięci czytelnika.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (544 strony).
Nie miałam okazji zapoznać się jeszcze z twórczością pani Andrews, jednak od jakiegoś czasu rozglądam się za książkami tej autorki. Chciałabym się z nimi zapoznać ;)
OdpowiedzUsuńMnie zachęciły starsze kuzynki, które pamiętają jeszcze pierwszą falę zachwytu książkami pani Andrews. Teraz nie żałuję, że dałam się wciągnąć. To taka niesztampowa literatura popularna.
UsuńOd dawna mam ochotę na całą sagę! :)
OdpowiedzUsuńZachęcam.(:
UsuńZgadzam się co do tempa akcji! Początkowo wlekło mi się niemiłosiernie, potęgowało to moje niezrozumienie sytuacji bohaterów, a później - nawet nie wiem kiedy książka się skończyła.
OdpowiedzUsuńEh, co ta Andrews w sobie ma..
Możemy się zastanawiać nad tym fenomenem, ale pewnie i tak obie sięgniemy po kolejny tom. ;)
UsuńKurczę, no czytałam tej kobiciny dwie części z sagi o Dollangangerach, ale jakoś do mnie nie trafiły. Tzn. czytało się okej, styl też był w porządku, ale te jej czasem bzdurne pomysły(!) mi bardzo przeszkadzały.
OdpowiedzUsuńHm. Może kiedyś, tak z samej ciekawości, dokupię serię do końca i doczytam.