Szukacie książki, która rozbawi Was do łez? Właśnie ją znaleźliście. Wyspy Plugawe to esencja humoru w najczystszej postaci; każda następna strona to kolejny powód do śmiechu. Zabawne jest tu wszystko: od kreacji świata, poprzez plejadę ciekawych postaci (wśród których ze świecą szukać dwóch takich samych), a na niesamowicie humorystycznej, pełnej niespodzianek i zwrotów akcji fabule kończąc. Dowcipy wręcz wylewają się tej książki, aż dziw bierze, że dało się w niej upchnąć ich aż tyle. Jasne, może nie jest to zawsze humor najwyższych lotów, ale z drugiej strony: czy należy takiego oczekiwać po najdziwniejszej bandzie piratów pod słońcem?
Cały ten komizm nie mógł by jednak działać, gdyby nie jedna zasadnicza rzecz: język tekstu. Trzeba przyznać, że mało jest książek napisanych w sposób tak swawolny i błyskotliwy; książek, w których każde słowo wydaje się być na odpowiednim miejscu. Płynna narracja idealnie oddaje ducha całej książki, a to wszystko wzbogacone jest o żywe, zapadające w pamięć dialogi. Co więcej, niemalże każda postać wypowiada się w charakterystyczny dla niej sposób, więc często mówcę da się rozpoznać już po kilku pierwszych słowach. Niemałe wrażenie zrobił też na mnie poczet obelg jakimi piraci obrzucali się przez całą książkę - tak, wiem, niby to nic wyszukanego, ale wierzcie mi: trzeba niemałego intelektu, żeby wymyślić aż taką liczbę różnorodnych, złożonych, metaforycznych wręcz inwektyw, które w moim odczuciu były naprawdę zabawne.
W całym tym pozytywnym odczuciu, jakie wywołała na mnie książka, mam tak naprawdę tylko dwie uwagi. Pierwsza odnosi się do ilości postaci: jest ich naprawdę sporo, w dodatku każda posiada zestaw indywidualnych cech. Nie twierdzę, że bohaterów jest za dużo, raczej szedłbym z rozumowaniem w innym kierunku: wiele interesujących osób pojawia się wyjątkowo mało razy, nad czym bardzo ubolewam. Druga sprawa to końcówka książki - przez większość czasu fabuła stabilnie posuwa się do przodu, jednak w ostatnich fragmentach zaczyna gnać na łeb na szyję. Nie byłaby to wada, gdyby nie fakt, że tak naprawdę czytelnik nie wie o co chodzi: obserwujemy masę dziwnych scen i zachowań głównego bohatera, które dopiero na finiszu zostają wyjaśnione. Wcześniej takie zagrania były stonowane, tu zaś jest ich wyraźny przesyt.
Pierwszy tom przygód kapitana Rolanda zwanego Wywijasem czytałem ponad rok temu, dobrze jednak pamiętam, jak wiele radości przyniosła mi wówczas lektura. Tym razem było podobnie, jeśli nie lepiej: kartki przewracały się same, a uśmiech praktycznie nie schodził mi z twarzy; jeśli już się to działo, to było to jak najbardziej uzasadnione przebiegiem fabuły. Mało jest książek, które w sposób tak beztroski i lekki pozwalają czerpać niczym nie zmąconą przyjemność z lektury. Zaznaczę jednak, że wbrew niektórym pozorom nie jest to tytuł dla najmłodszych, i nie chodzi tu tylko o nieodpowiedni humor - sporo jest krwawych scen, a i trup ściele się gęsto. Nie mniej jednak: osobiście polecam.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros, będącemu częścią GW Foksal.
Nie przepadam za powieściami o piratach, jednak ta aż się prosi, żeby zrobić wyjątek i sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńZaintrygowała mneie ta ksiażka nie tylko swoją treścią, ale takę warstwą wizualną. Na dobry początek będę ją miała na uwadze :>
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Jedynkę mam już od jakiegoś czasu, ale ciągle brakuje mi chwili by się za nią zabrać. Muszę jednak jak najszybciej nadrobić zaległości, bo zapowiada się fantastycznie :-)
OdpowiedzUsuńNie za często sięgam po książki tego typu, ale dla tej chyba warto zrobić wyjątek ;)
OdpowiedzUsuń