Gdy jakiś czas temu niemal hurtem poznawałam prowincjonalny cykl, co i rusz serwowałam Wam pełne zachwytów opowieści. Chwaliłam niesamowity klimat, pochłaniające czytelnika wydarzenia i talent autorki do splatania ze sobą zasłyszanych opowieści. Zachwycałam się tym, że powieść trafia do mnie jak żadna inna, wnosi do życia nieco magii i prostoty, za którą wielu z nas tak tęskni. Była niesamowitą inspiracją i dawała nadzieję. Dlaczego o tym wszystkim mówię? Powody są dwa. Z jednej strony premierze Prowincji pełnej złudzeń towarzyszyły głosy, że jest to już ostatni tom cyklu, a więc jego zamknięcie; z drugiej zaś – tym razem ciężko mi było odnaleźć w książce wszystkie te aspekty na takim poziomie, jak wcześniej. Ale o tym za chwilę.
Po finale siódmego tomu Ludmiła odcina przeszłość grubą kreską – choć sprawia jej to ból, całkowicie zamyka poprzedni rozdział i poświęca się własnym sprawom; nie chce kolejny raz brać na barki odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Jednak los bywa przewrotny… Za sprawą spotkanego przypadkowo mężczyzny bohaterka będzie zmuszona wrócić do tego, przed czym tak uciekała. Jak się okazuje, sprawy zdążyły niesamowicie się skomplikować…
W tym tomie Ludmiła staje się postacią naprawdę trudną w obyciu. Mimo wieku i życiowego doświadczenia popełnia wciąż te same błędy i zupełnie nie stosuje się do filozofii, której wyznawanie deklaruje. Każdy dzień to dla niej walka z własnymi myślami i przekonaniami; walka, której czytelnik staje się bezpośrednim uczestnikiem. Dobrze jest widzieć bohaterów nieidealnych, którzy popełniają błędy; dobrze też, że ktoś pokazuje, jak trudna jest dla człowieka droga uważności i wyciszenia – nie zmieniamy się od razu, „na pstryk”, musimy włożyć w to bardzo dużo pracy. Z drugiej strony jednak naprawdę ciężko momentami patrzy się na zmienność Ludmiły i jej zacietrzewienie. Długo mi to nie przeszkadzało, jednak przy tej książce naprawdę czułam dyskomfort.
Kolejną sprawą jest sama fabuła. Wydarzenia rozłożone są nierównomiernie – doświadczenia negatywne i godzenie się z nimi zajmuje nieproporcjonalnie więcej czasu i miejsca w stosunku do samego rozwiązania. Miło by było poczytać co nieco o ludzkim szczęściu i drodze do życiowej harmonii, tymczasem autorka po prostu przemyka po wieńczącym książkę happy endzie. Gdyby to rzeczywiście miało być zakończenie ośmiotomowej serii – zostało potraktowane troszkę po macoszemu; z kolei jeśli pojawi się kolejny tom, możemy być pewni, że ten spokój i tak zostanie zburzony. W obu przypadkach warto by pokusić się o szerszy opis, tymczasem wszystko dzieje się gładko i w mgnieniu oka – naprawdę szkoda, bo obraz szczęścia mógłby wnieść do książki równie wiele, jak ciągle pojawiające się trudności.
W tej części nie do końca spodobały mi się również wstawki dodatkowe. W cyklu prowincjonalnym tak już jest, że autorka często wplata w treść książki jakąś zmodyfikowaną opowieść – w tym przypadku jest to historia rzeźbiarza Arthura Schulwitza (oczywiście odpowiednio skrócona i zmodyfikowana). Do tej pory takie dodatki raz mi się podobały, raz nie i tym razem trafiło na ten słabszy moment – w opowieść włączone są całe rozdziały z historią artysty i choć mają jako taki związek z fabułą, mnie akurat chwilami nudziły. W tym przypadku jednak jest to odczucie całkowicie subiektywne, bo na pewno wielu osobom opowieść przypadnie do gustu.
Na szczęście niezmienne pozostało jedno - charakterystyczny, prowincjonalny klimat. Pachnące jedzeniem przepisy i opisy przyrządzania potraw, promocja zdrowego stylu życia, bycie bliżej natury i hołdowanie wewnętrznemu spokojowi. Dla tych aspektów powiem: było warto.
Jak widzicie kilka czynników złożyło się na to, że ta książka nie będzie moim ulubionym tomem prowincjonalnego cyklu. Wiele wcześniejszych mnie zachwyciło i zmusiło do refleksji, przy tej jednak albo przewracałam oczami, albo ją odkładałam na jakiś czas, albo zwyczajnie się nudziłam. Może to kwestia gustu, może kilku aspektów pechowo zebranych razem. Na szczęście cała opowieść ma tyle plusów, że serię z pewnością będę wspominać z wielkim sentymentem i jeszcze nie raz do niej wrócę.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu MG.
Klimat prowincjonalności i układ został moim zdaniem zachowany w powieści.
OdpowiedzUsuńKlimat został zachowany, układ z resztą też. Bardziej chodziło mi o to, że liczyłam na coś więcej, jeśli to faktycznie miałby być finał.
UsuńPo obyczajówki sięgam naprawdę rzadko, a jeśli już się to zdarzy, to książka musi mnie naprawdę zaciekawić. Tym razem chyba się nie skuszę ;)
OdpowiedzUsuńBędę właśnie czytać tę część. Trzymam ją w ręku :)
OdpowiedzUsuńCóż, czasem tak to bywa, że ostatnia część podoba się mniej niż reszta. Miałam tak chociażby przy Sadze o Ludziach Lodu, ech...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://hon-no-mushi-da.blogspot.com/
To boli jeszcze bardziej. ;)
Usuń