Produkcja Teatru Muzycznego w Gdyni była jedną z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku, zwłaszcza dla fanów polskiej fantastyki. Bilety rzucono do sprzedaży w marcu (w okolicach moich urodzin, sprawiłam sobie prezent!), a te na pierwsze spektakle rozeszły się w ekspresowym tempie. Jako że potrzebowaliśmy chwili na zastanowienie, udało się nam chwycić dobre miejsca dopiero na późniejszy spektakl, dwa miesiące po premierze. Nienajgorzej. W międzyczasie unikałam recenzji i wszelkich opinii na temat musicalu, karmiąc się jedynie własnymi oczekiwaniami. Może to nie był najlepszy pomysł...
Jako miłośniczka Wiedźmina w pierwszej kolejności oceniam spektakl przez pryzmat lektury książek Andrzeja Sapkowskiego – nic z tym nie zrobię, taki już mój los. Historia opowiedziana w musicalu zawiera treść dwóch pierwszych tomów sagi, czyli opowiadań z tomów Ostatnie życzenie i Miecz Przeznaczenia. Nie są to oczywiście wszystkie zawarte w nich teksty (i całe szczęście!), ale główna oś fabularna została zachowana; wybrano wątki kluczowe dla historii Geralta i Ciri. Całość opowiadana jest nieliniowo, poszczególne opowiadania są migawkami, wspomnieniami majaczącego, nieprzytomnego Wiedźmina.
Na pierwszy rzut oka niewiele można mieć do zarzucenia fabularnej stronie spektaklu, jest bowiem stosunkowo wierna swojemu literackiemu pierwowzorowi. Cała rzecz rozbija się jednak o interpretację, do której twórcy musicalu mają oczywiście święte prawo. Na pozór subtelne elementy tworzą całość, która - w mojej całkowicie subiektywnej ocenie - była nieco przesadzona. To, co u Sapkowskiego było bliższe różnym odcieniom szarości, u Kościelniaka nabrało wyrazistości czerni i bieli. Mowa tu przede wszystkim o postaciach – Jaskrze, Yennefer, Calanthe - ale również o języku, który był wulgarny tam, gdzie nie potrzeba. W rezultacie miałam poczucie, że ktoś próbuje na siłę wmusić mi własną interpretację rzeczywistości, zamiast pozwolić mi myśleć samodzielnie i spojrzeć na temat po swojemu.
A gdybym nie znała książek?
Cóż, nie jestem pewna, czy wyszłabym na tym dobrze. Wydaje mi się, że w takim przypadku miałabym spory problem z nadążeniem za fabułą, bo elementy, które wybrali autorzy, nie zawsze stanowiły spójną całość – to raczej zbiór migawek osadzonych wokół głównego wątku. Jasne, same książki również mają taką konstrukcję (w końcu to opowiadania), ale jako że słowo pisane jest znacznie dokładniejszym, bogatszym środkiem wyrazu, łatwiej wyciągnąć z niego potrzebne informacje. W przypadku spektaklu jest to znacznie trudniejsze, bo wszystko dzieje się szybko, a na scenie mamy wiele elementów odciągających uwagę od fabuły.
Wrażenie chaosu potęgowały również przeskoki czasowe. Rozumiem koncept fabularny tego spektaklu i właściwie uważam, że autorzy wybrali najlepsze z możliwych rozwiązań: dzięki zastosowaniu nieco retrospektywnej formy zyskali jakąkolwiek klamrę fabularną w postaci nieprzytomnego Geralta; bez tego mogliby utonąć w ogromie scen z książek i zatrzymać się na etapie migawek. Niestety mniejsze zło, nomen omen, w tym przypadku przyniosło efekt poniżej oczekiwań i zaważyło na tym, że Wiedźmin jest spektaklem raczej dla osób znających książki lub wymagającym dodatkowego wprowadzenia.
No dobrze, fabuła fabułą, ale chciałam powiedzieć jeszcze kilka słów o muzycznej stronie spektaklu. Musicale mają to do siebie, że ich ostateczna ocena często zależy od tego, jak wpadające w ucho są piosenki, bo w końcu to one są sprawą kluczową – tekst czy fabuła mogą zejść na dalszy plan. Niestety to właśnie w tym obszarze znajdziemy największe grzechy Wiedźmina. Z trzyipółgodzinnego spektaklu żadna piosenka nie wpada w ucho i nie pozostaje na dłużej w naszej pamięci (a zarzut ten mam nie tylko ja, ale również osoby, z którymi rozmawiałam). Większość utworów jest nijaka, kilka całkiem w porządku, a naprawdę podobały mi się może dwa, co w porównaniu z poprzednimi musicalami Wojciecha Kościelniaka jest wynikiem dość mizernym. Co gorsza poza samym Wiedźminem (w tej roli zamiennie Modest Ruciński i Krzysztof Kowalski, obaj fantastyczni) aktorzy nie mieli szansy pokazać swoich możliwości wokalnych. Do teraz nie rozumiem, dlaczego Jaskrowi (granemu przez Jakuba Badrukę) dostała się konieczność śpiewania z tak irytującą manierą, że gdy tylko pojawiał się na scenie, miałam ochotę zatkać uszy i uciekać.
Na koniec, dla osłody, chciałabym wspomnieć o tym aspekcie spektaklu, który wywołał we mnie wyłącznie pozytywne emocje – mowa o stronie wizualnej. Oszczędne, proste stroje, które wielu osobom wydały się nijakie, mnie przypadły do gustu i uważam, że dobrze oddały klimat opowieści. Zachwyciłam się pracą zespołu tanecznego, a zwłaszcza akrobatów tańczących na linach – fenomenalna sprawa, a chyba pierwszy raz spotkałam się z tym w teatrze. Jednak tym, co spodobało mi się najbardziej, była scenografia doskonale łapiąca grę świateł i elementy multimedialne. Nowoczesne rozwiązania teatralne zostały tu wykorzystane do cna, w dodatku w bardzo przemyślany sposób. Za to wielkie, wielkie brawo.
Ach, i za pomysł na Płotkę. To rozwiązanie wypadło naprawdę świetnie.
Czy wyszłam z teatru niezadowolona? Właściwie nie, raczej po prostu rozczarowana. Czy poszłabym na ten spektakl ponownie? Również nie (a wierzcie mi, są musicale, na które mogłabym chodzić bez końca i za każdym razem zachwyt jest ten sam). W moim odczuciu nie jest to najbardziej udane dzieło Wojciecha Kościelniaka i Teatru Muzycznego w Gdyni – to raczej smaczek dla fanów Wiedźmina, którzy przyjdą na spektakl z ciekawości, podobnie jak ja. Żałowałabym, gdybym się nie wybrała.
Pewnie się na Wiedźmina przejdę, choć może lepiej na dzień dobry przeczytam książki, żebym się nie pogubiła w opowieści.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, co sądzić :/
Bo mimo wszystko... to musical! <3
Wiesz, tak naprawdę nie wiem, jak to wyjdzie - po prostu przypuszczam, że będzie ciężko się połapać co i jak. Tak naprawdę powinnam Cię namawiać, żebyś poszła nie czytając i mogła mi powiedzieć, czy dałaś radę nadążyć. :D
UsuńA ja chętnie obejrzałabym ten musical, ale niestety do najbliższego teatru mam naprawdę daleko. :/
OdpowiedzUsuńJa chce pójść zobaczyć, ale... bilety są wykupione na tak długi czas, że nie chce ich kupować z takim zapasem na razie ;/
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale niestety podobny problem jest ze wszystkimi spektaklami w Muzycznym w Gdyni. Ja chcę się wybrać na "Notre Dame de Paris", ale też nie widzi mi się mrozić tyle pieniędzy na wiele miesięcy do przodu. Zwłaszcza że z "Wiedźminem" (kupowanym z półrocznym wyprzedzeniem) pomyliłam termin spektaklu i prawie go przegapiłam.
Usuń