piątek, 2 listopada 2018

Elizabeth Gilbert – „Jedz, módl się, kochaj”



Kiedy Elizabeth Gilbert zdecydowała się na opisanie własnej przygody z wewnętrzną przemianą, prawdopodobnie nie spodziewała się, jaką popularność osiągnie jej książka i jak wiele kontrowersji wzbudzi wśród czytelników. Z jednej strony mamy sporą grupę osób, które uważają Jedz, módl się, kochaj za czczą gadaninę i pustą, pseudofilozoficzną opowieść. Są jednak i tacy, którzy dostrzegli w tej powieści coś więcej; coś, co zainspirowało ich do działania i pchnęło do ważnych, życiowych zmian. 

Do której grupy dołączyłam ja?

Jedz, módl się, kochaj to opowieść autorki o tym, jak w ciągu roku z wyniszczonej rozwodem, zmęczonej kobiety stała się osobą żyjącą pełnią życia i szczęśliwą. Książka zawiera opis podróży, dzięki którym dokonała zmian i jest podzielona na trzy rozdziały: włoski, indyjski i indonezyjski. W każdym z tych miejsc Elizabeth Gilbert spędziła kilka miesięcy odkrywając i rozwijając zupełnie inny aspekt swojej osobowości. Dzięki medytacji, zwróceniu uwagi na siebie oraz celnym spostrzeżeniom poznawanych ludzi, dokonała czegoś, na co niektórzy poświęcają wiele lat terapii: zmieniła swoje życie.

Po książkę sięgnęłam zainspirowana jednym z filmów na Lavendaire – jednym z moich ulubionych kanałów dotyczących samorozwoju. Jego autorka, Aileen, polecała ją jako inspirującą i motywującą do działania. Po zakończonoej lekturze mogę podpisać się pod tą opinią rękami i nogami, bo rzeczywiście kop energetyczny, jakiego dostałam po lekturze, jest niesamowity.

Elizabeth Gilbert pięknie pisze o krajobrazach, ludziach i smakach – właściwie o wszystkim, czego doświadcza. Jej analizy są szczegółowe, ale styl pozostaje lekki, dzięki czemu książka jest przyjemna w odbiorze. Owszem, akapity są długie, a sama akcja nie jest szczególnie dynamiczna, ale to po prostu taki typ lektury: refleksyjny, analityczny, pełen opisów. Mnie prowadzona narracja bardzo przypadła do gustu.

Zastanawiałam się, z czego wynika tak wiele kontrowersji wobec tej powieści i dochodzę do wniosku, że – podobnie jak w przypadku poradników – nie każdy takich książek potrzebuje i nie każdy zainspiruje się historią kogoś innego. Dla większości z nas przygoda, jaką przeżyła autorka, jest nieosiągalna – bądźmy szczerzy, kogo stać na roczną przerwę od pracy, podróż na inny kontynent i utrzymanie się na miejscu, oddając się jedynie dobrodziejstwom danego miejsca? Tym niemniej uważam, że taka ocena książki Elizabeth Gilbert jest powierzchowna, bo jej treść wysyła do nas zupełnie inny przekaz.

Mnie w Jedz, módl się, kochaj urzekły ostateczne wnioski, podkreślające, że człowiek jest istotą wielowymiarową i złożoną, zatem szczęście może osiągnąć poprzez rozwijanie różnych dziedzin życia. Autorka nie odnalazła siebie ani dogadzając sobie we Włoszech, ani żyjąc w ascezie w indyjskiej pustelni. 

Nie musimy być jak Elizabeth Gilbert; nie musimy uciekać przed swoim życiem na drugi koniec świata. Zadbać o przyjemności, sferę duchową i mądrą równowagę możemy zawsze i wszędzie, a podróż, którą odbyła autorka, w najważniejszym aspekcie dokonała się w niej samej. 

Z takim właśnie przesłaniem zakończyłam lekturę tej książki i za to przesłanie jestem autorce bardzo, bardzo wdzięczna. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.