sobota, 15 października 2016

Jørn Lier Horst – "Szumowiny"

Gdy morze wyrzuca na brzeg fragment ciała, w pierwszej kolejności na myśl przychodzą zaginieni – ludzki umysł spycha myśl o zbrodni w najciemniejsze zakamarki; wolimy sądzić, że to po prostu nieszczęśnik, który wpadł do wody i utonął. Co jednak, jeśli fragmentów jest kilka w krótkim odstępie czasu i wiadomo na pewno, że nie należą do tej samej osoby? Na plaży w Stavern znaleziona zostaje odcięta lewa stopa. Potem kolejna. I jeszcze jedna, aż do czterech. To niecodzienne zjawisko stanowi przyczynek do skomplikowanego śledztwa, które nawet dla doświadczonego komisarza Wistinga okaże się zaskakujące. Powiązanie z zaginionymi to dopiero początek długiej drogi do rozwiązania.

Czasami mocno się dziwicie, kiedy wspominam (tutaj lub w komentarzach na innych blogach), że mam w zwyczaju czytanie serii kryminalnych od środka lub końca. A to naprawdę nie moja wina! Wiele części trafiło do mnie przypadkiem, gdy dany cykl miał już kilka odsłon – więcej niż dwie, wiec kupowanie backlisty w ciemno było dość mocno ryzykowne; przeczytanie późniejszego tomu uważam zawsze za mniejsze zło, ale można powiedzieć, że to moja własna decyzja. Czasem jednak zdarza się tak, że wydawnictwo nie proponuje nam części po kolei – znam przynajmniej kilka cykli, które pojawiają się na rynku niechronologicznie. Do tego grona należy opowieść o Williamie Wistingu: Szumowiny to jej szósta część, natomiast piąta z wydanych w Polsce. Licząc od końca, bo wciąż dostępne są ostatnie wyłącznie tomy. I jak tu nie zwariować?

Z racji tego, że część fabuły związaną z życiem prywatnym komisarza i jego córki znam z wyprzedzeniem, podczas czytania poświęcam jej najmniej uwagi – trudno mi przyswajać informacje na temat genezy tego, o czym i tak już wiem. Ma to jednak swoje plusy, prowadzi bowiem do całkowitego skupienia się na sferze kryminalnej powieści. W przypadku Szumowin jest to zaleta tym większa, że zagadka stanowiąca oś całej książki jest po prostu świetna. Pomysł z odciętymi stopami spodobał mi się od razu (jakkolwiek makabrycznie to brzmi) i w znacznej mierze dzięki niemu tak szybko wciągnęłam się w opowiadaną historię, jednak z każdą kolejną stroną było tylko lepiej. Autorowi znakomicie udało się posplatać postaci, wątki i instytucje - mimo że książka nie jest jakoś szczególnie rozbudowana (nieco ponad 300 stron), tych elementów jest naprawdę sporo. Ponadto akcja ma wiele zaskakujących zwrotów, kilka mocnych scen i dobre tempo, dzięki czemu Szumowiny można przeczytać za jednym podejściem, choćby w deszczowe, jesienne popołudnie. 

Dużym plusem powieści jest również poruszany problem społeczny, który tym razem dotyczy skuteczności resocjalizacji osadzonych w więzieniach. W swojej książce Horst odwołuje się nie tylko do własnego rozumienia sprawy i domysłów, ale również do statystyk, co świadczy o jego dobrym przygotowaniu. Kolejny raz jestem zaskoczona, jak sprawnie idzie skandynawskim autorom łączenie ciekawych pomysłów kryminalnych ze sferą społeczną – z pewnością jest to element, który tak szybko zjednuje twórcom z tamtego regionu tak wielkie rzesze czytelników. Mnie również się to podoba, bo dzięki temu kryminał nie pozostaje zwykłą, jednorazową rozrywką; jego treść zachęca do refleksji już po odłożeniu książki na półkę.

Jakkolwiek by nie podchodzić do dziwnej chronologii fundowanej nam przez wydawnictwo, zabawnym jest obserwowanie całej obyczajowej fabuły "od tyłu" – zupełnie jakbyśmy wpadli w jakąś zapętloną retrospekcję lub opowieść osoby, która co i rusz zdaje sobie sprawę, że dla pokazania pełni historii musi cofnąć się jeszcze dalej. I dalej. I dalej... Mnie to nie przeszkadza; jedyne, czego się obawiam, to że wraz z cofaniem się do wcześniejszych dzieł autora będziemy musieli zmierzyć się z jego stylem z czasów, gdy jeszcze nie był tak wprawnym pisarzem jak dziś. Pierwsze części cyklu o Wistingu mają już ponad 10 lat i stanowiły debiut autora, co budzi pewne obawy. W kwestii stylu zdecydowanie wolę obserwować rozwój twórcy niż jego degradację – cały czas mam w pamięci przepaść, jaka dzieliła szóstą i pierwszą część cyklu o Malin Fors Monsa Kallentofta. Ale bądźmy dobrej myśli, może nie będzie tak źle...






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Smak Słowa.

5 komentarzy:

  1. Ten tryb wydawania jest zdecydowanie dla Ciebie - jakbyś tak poczekała na wszystkie tomy i "po złośliwości" sięgnęła po ostatnio wydany to nawet być trafiła na pierwszy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahaha! O tym nie pomyślałam. :D A ja, wredna, jak na złość chciałam czytać po kolei... Nie dogodzisz, panie, nie dogodzisz...

      Usuń
  2. Ja się nie zawiodłam. Ale wydawanie tych tomów w takiej kolejności strasznie mnie irytuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytało mi się bardzo dobrze, ale ta chronologia też mnie dziwuje niemiłosiernie:) Czytam dwa takie cykle wydawane w przeróżnej kolejności - Horsta i Kellerman (cykl o poruczniku Deckerze).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie po prostu cały czas ciekawi, kto i dlaczego wpadł na taki pomysł. :D Tej drugiej serii nie znam, to coś ciekawego, polecasz? ;>

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.