niedziela, 3 lipca 2016

Szymon Hołownia – „36 i 6 sposobów na to, jak uniknąć życiowej gorączki”

Czytałam już różne książki Szymona Hołowni – w tych najwcześniejszych wyjaśniał czytelnikom meandry wiary, natury boga i podstawowych zagadnień moralnych, dalej pokazywał historię niezwykłych ludzi ciężko doświadczonych przez los, później (w rozmowie z ks. Strzelczykiem) dyskutował o tym, co czeka człowieka po śmierci. Całkiem niedawno wydał książkę o działalności fundacji w Afryce, a także swój (subiektywny i wspaniały) wybór opowieści o świętych, którzy mogą pomagać nam w codzienności. Nie mogę powiedzieć, że poziom tych książek był równy – zdarzały się takie, w których autor stawał się zbyt pouczający i radykalny, w innych z kolei przedstawiał swój punkt widzenia naprawdę przyjemnie i lekko. W tym zakresie pewnie wiele zależy od subiektywnej oceny, ja jednak mimo wszystko książki autora lubię i chętnie po nie sięgam przy każdej możliwej okazji.

Nie inaczej było z 36 i 6 – podeszłam do tej książki z naprawdę wielkim entuzjazmem. Choć wielu osobom zawarty w podtytule „katechizm” wystarczy za argument, żeby zwiać gdzie pieprz rośnie i nigdy po tę książkę nie sięgnąć, dla mnie był to czynnik wywołujący reakcję odwrotną. W treści książki wyczułam, że może to być powrót do dawnych formuł, czyli pracy u postaw, gdzie zamiast uwznioślania i głębokich teologicznych analiz znajdziemy proste wytłumaczenie głównych wykładni wiary. Nie pomyliłam się – autor wcale nie tworzy tutaj swojego własnego katechizmu i nie buduje nowych zasad w opozycji do tych uznawanych; on wyłuszcza nam, co kryje się pod listami i formułkami, które każdy z nas ma w głowie co najmniej od Pierwszej Komunii. Tym sposobem w książce znalazło się omówienie dwunastu prawd wiary, pięciu przykazań kościelnych, dekalogu, ośmiu błogosławieństw oraz uczynków miłosiernych co do duszy i co do ciała.

Uwielbiam formułę, którą Szymon Hołownia stosuje w swoich książkach (nie zawsze używa wszystkich elementów, ale często się one pojawiają). Przede wszystkim nie trzeba czytać ich od początku do końca – mamy tu do czynienia ze zbiorem krótkich tekstów, każdy o konkretnym przykazaniu, błogosławieństwie, uczynku, więc spokojnie możemy sięgnąć tylko po to, co nas interesuje lub jest nam aktualnie do czegoś potrzebne, w dodatku w dopasowanej do nas kolejności. Po drugie poszczególne teksty składają się z części o podtytułach „Krótko i na temat”, „Dla tych, co wytrzymają jeszcze trochę” oraz „Jakby komuś jeszcze było mało”, co pozwala nam dawkować sobie wiedzę (a jestem pewna, że znajdą się osoby, dla których już podstawowe wyjaśnienie będzie wystarczające). No i trzeci element – język. Prosty, lekki, pełen potoczyzmów i fraz, których używamy w rozmowach ze znajomymi. Nie wiem jak innym, ale mnie pozwala on naprawdę zrozumieć sens przekazu, no i bez niego nie byłoby humoru (nazwanie kościelnych dewot Kołem Ledwo Żywego Różańca rozłożyło mnie na łopatki).

Mam w swojej głowie wspomnienia dobrych i złych katechez – doświadczyłam nauki świetnej katechetki, która potrafiła trafić niemal do każdego, jak i takiej, która nawet mnie zaprowadziła do rezygnacji z chodzenia na religię w drugiej klasie liceum. Nie powiedziałabym, że mam jakąś kościelną traumę, ale już od dawna nie słyszałam, żeby komuś się chciało tłumaczyć ludziom dlaczego i po co mają przestrzegać przykazań czy realizować jakieś tam uczynki miłosierne. Hołownia nie tylko podejmuje się tego zadania, ale też realizuje je bardzo dobrze – z jednej strony opowiada o genezie poszczególnych elementów katechizmu, nakreśla specyfikę czasów, w których powstawały, jak i stara się pokazać na jak najbardziej współczesnych i obrazowych przykładach, o co tak naprawdę chodzi. Powołuje się na biblistów i analityków teologicznych, a mimo to utrzymuje całość w lekkiej i łatwej do przyjęcia formule.

Chociaż wiele razy (przy niektórych książkach, ale zwłaszcza przy wypowiedziach medialnych autora) krzywiłam się na jego nieprzejednanie i zaciętość poglądów, w tej książce byłam zadowolona z ich poziomu. Hołownia nie owija w bawełnę – kiedy potrafi wskazać sens jakiejś czynności, opowiada o nim czytelnikowi, a jeśli nie (jak to ma miejsce chociażby w przypadku co piątkowego postu), mówi o tym wprost. Nie znaczy to jednak, że pozostawia czytelnikowi pole do dyskusji. Najczęściej wszystko jest dopowiedziane i zamknięte, co pewnie wielu osobom będzie przeszkadzało, mnie jednak odpowiada – nie sięgam po takie książki, aby z nimi dyskutować, tylko aby poszerzyć w jakiś sposób swoją wiedzę o nowy punkt widzenia. Pod tym względem jestem bardzo zadowolona.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czerwone i Czarne.

7 komentarzy:

  1. Ja jakoś nie potrafię przekonać się do Hołowni. Nie potrafię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo osób tak ma, Hołownia jest dość specyficzną osobą.

      Usuń
  2. "Fundacja w Afryce" po mojej ostatniej lekturze za bardzo kojarzy mi się z Ebolą... :C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahaha! Też tak miałam po przeczytaniu "Strefy skażenia". ;)

      Usuń
  3. Całkiem lubię tego pana, więc za książką będę się rozglądać. :) Trochę jestem dyskutująca, ale myślę, że mi się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam pewien problem z panem Szymonem. Ogólnie bardzo Go cenię jako człowieka, lecz nie przepadam za jego książkami. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrz, a ja mam odwrotnie - cenię go, owszem, ale zdecydowanie wolę czytać jego książki niż słuchać wypowiedzi. ;)

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.