środa, 25 września 2013

Susan Ee - "Angelfall"

Długo zastanawiałam się, czy napisać opinię o tej książce, tym bardziej że moje wrażenia na jej temat nie należą do zbyt pozytywnych. Na początku myślałam, że problem tkwi we mnie i z czasem przywyknę do specyfiki literatury młodzieżowej, jednak w miarę poznawania kolejnych tytułów z tego gatunku zrozumiałam, że to coś w samym „Angelfall” mi nie odpowiada.

Książka to historia Penryn, dziewczyny, która opiekuje się chorą umysłowo matką i niepełnosprawną siostrą w zniszczonym świecie, będącym polem rozgrywek politycznych między aniołami. Na jej drodze staje jeden z nich, a właściwie, technicznie rzecz ujmując, eks-anioł, pozbawiony jest bowiem swojego najważniejszego atrybutu, czyli spektakularnych anielskich skrzydeł. Stracił je poprzez odcięcie w walce i nosi przy sobie jak najdroższy skarb. Gdy na jego drodze staje Penryn, jest skrajnie wyczerpany i wymaga pomocy, przynajmniej w znalezieniu miejsca pozwalającego na spokojną regenerację. Ona zaś koniecznie chce odnaleźć drogę do anielskiego gniazda, by odnaleźć porwaną siostrę. Potrzebując siebie nawzajem bohaterowie wchodzą w dziwny układ, w którym w zdecydowanej większości przypadków to Raffe (a właściwie archanioł Rafael) stawia na swoim. Nie ma z tym z resztą problemów, bo Penryn wyraźnie się w nim podkochuje..

Prawdę mówiąc trochę żałuję, że przez całą książkę zmuszeni jesteśmy znosić takie właśnie akcenty, choć z powodzeniem cała książka mogłaby rozgrywać się w świecie aniołów. Kłótnie „na górze” i prawdziwe wojny polityczne, podszyte dużą dawką bezwzględności to świetny temat na dobrą literaturę fantasy. Zamiast tego autorka serwuje nam masę rozterek sercowych dorastającej Penryn, której zachowania są tak niekonsekwentne, że aż strach. Niby można przyjąć, że literatura młodzieżowa służy właśnie temu, żeby pokazać takie problemy, najbliższe nastolatkom i jak najbardziej prawdziwe. Zapewne również większość z nas, spotykając na swojej drodze prawdziwego anioła, piałaby z zachwytu… Jednak rozważania na temat kropelek wody spływających powoli po nagim torsie Raffego mocno kłują w oczy. Podobnie razi samo zachowanie bohaterki wobec towarzysza – więcej w tym wszystkim tupania nóżkami i przekornych zachowań z gatunku „chciałam dobrze” niż jakiegokolwiek konstruktywnego dialogu.

W moim mniemaniu książka jest zmarnowanym pomysłem o wielkim potencjale. Pierwszym odczuciem po jej zakończeniu był niedosyt i żal, że to właśnie Susan Ee trafiło takim dobrym pomysłem. Wojny aniołów, w których ludzie kompletnie się nie liczą, ukazujące te istoty jako bezwzględne i po trupach dążące do celu… To, co przychodzi na myśl podczas lektury to stwierdzenie „anioł też człowiek”, istoty ze świata Susan Ee niewiele mają bowiem wspólnego ze ślicznymi, okrąglutkimi postaciami z Biblii dla dzieci, które zawsze z uśmiechem zanoszą do Boga ludzkie modlitwy. Nie, zdecydowanie do aniołów z tego świata nie ma co się modlić, i tak najpewniej zabiją nas z zimną krwią, ewentualnie uczynią swoimi sługami.

Kończąc powoli – naprawdę życzę Susan Ee jak najlepiej, bo wyobraźnię ma dobrą, a warsztat zawsze można szlifować. „Angelfall” mnie nie zachwyciło, a szkoda, bo była to książka z naprawdę dużym potencjałem. Sięgnę pewnie po kolejne tomy, trochę z chęci kolekcjonowania doświadczeń związanych z młodzieżową postapokalipsą, a trochę pewnie wiedziona cieniem nadziei, że z czasem autorka pozostawi w spokoju ludzi i powie więcej o anielskim świecie. Brak mi na rynku takiej właśnie książki.

2 komentarze:

  1. A niech to! A ja się "sadzę" na tą książkę, bo mam nadzieję, że ujęcie tematu będzie ciekawe ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby takie, gdyby nie wynurzenia na poziomie "Zmierzchu". A szkoda..

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.