czwartek, 19 września 2013

Nicolas d'Estienne d'Orves - "Sieroty zła"

Promocje nie sprzyjają oszczędzaniu pieniędzy. Na tegorocznej (tegowakacyjnej?) mieliśmy w planach skompletowanie całego cyklu Henninga Mankella o Kurcie Wallanderze. Plan nie do końca się udał, ale kiedy Sylwek przyniósł mi książkę ze swastyką na okładce, w dodatku, sądząc po opisie, traktującą o medycznych badaniach na dzieciach… Musiałam ją mieć, bądźmy szczerzy. Problemy z promocją nie miały znaczenia a właściwie tylko wzmogły moje chęci, natomiast fakt, iż w całym sklepie tylko jeden egzemplarz (w stanie takim, jak inne) podłączony był pod promocję, pozostawię bez komentarza.

Niestety, przyznać muszę, że nie ja pierwsza dałam się skusić opisem tejże książki. Powiem na wstępie: „Sieroty zła” rozczarowują, a na pewno rozczarowały mnie. Jest to faktycznie powieść wielowątkowa, w której niby wszystko jest jasno skonstruowane i przemyślane, ale wiele historii nie znajduje w niej satysfakcjonującego wyjaśnienia. Przede wszystkim mamy tu do czynienia z dużą liczbą ciekawych postaci, a o każdej z nich można by napisać osobną książkę. Anӓis, młoda dziennikarka, która (nieprzypadkowo, jak się okazuje) prowadzi całą sprawę; gromadząc materiały do książki odkrywa prawdę o samej sobie. Clemѐnt, zakochany w niej chłopak, który wciąga ją w całą sprawę. Vidkun, pochodzący ze Skandynawii eks-aktor filmów klasy Z…Przeszłość każdego z nich jest niejasna i zawikłana, niestety w różny sposób wyjaśnia się ją w tej książce.

Za ciekawą można uznać konstrukcję czasową, wydarzenia dzieją się bowiem niejako na dwóch płaszczyznach – niektóre rozdziały dotyczą czasów współczesnych, inne natomiast opowiadają historię sprzed lat. Pozwala to utrzymać napięcie w książce, dzięki dawkowaniu informacji czytelnik ma wrażenie, jakby brał czynny udział w śledztwie, samodzielnie analizując poszlaki i odkrywając historię wraz z bohaterami. Jest to zabieg tym lepszy, że wśród fragmentów „sprzed lat” znajdują się zarówno zwykłe opowieści, jak i fragmenty dokumentów oraz książek. Duży plus.

Jak już wspominałam wcześniej, pomimo przyjemności z samej lektury i dobrej konstrukcji czasowej, książka pozostawia pewien niedosyt. Zdecydowanie wolę pozycje, w których prawda odkrywa się stopniowo, a nie jest skupiona w ostatnich rozdziałach. Jedynym bohaterem, który tak naprawdę dowiaduje się całej prawdy jest Vidkun – co zrozumiałe, w końcu jest tutaj bohaterem głównym, choć to nie jego imię pojawia się najczęściej. Jeśli chodzi o wątek główny, który skłonił mnie do sięgnięcia po tę pozycję, czyli działalność Lebensbornu, porwania dzieci, wyspę Halgadom.. Wyjaśnienie wątku mamy szybkie, moim zdaniem lekko naciągnięte i napisane jakby na siłę, natomiast obrazy, którymi operuje autor nie zdziwią nikogo, kto choć raz odwiedził jakikolwiek nazistowski obóz.

Kończąc powoli muszę przyznać, że książka jest dobrym początkiem poszukiwań ciekawostek w temacie badań genetycznych prowadzonych przez nazistów. Może pokazać kierunek, w którym należy się udać, by poszerzyć swoją wiedzę w tym zakresie, choć jeśli chodzi o miłośników tego tematu, nie dowiedzą się  z niej zbyt wiele nowego. Pozostaje tylko fikcją literacką i choć rodzi pytanie „co by było, gdyby..” w kontekście chociażby potajemnego „tworzenia” aż do dziś czystej rasy aryjskiej, to jest to tylko chwilowa zaduma, którą większość z nas i tak włoży między bajki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.