Wybór „Więźnia Labiryntu” nie opierał się na kwestiach
merytorycznych. Po prostu ze wszystkich tego typu książek był najbardziej
niedostępną. Dlatego też, kiedy przy pierwszej okazji jego obecność w sklepie
zbiegła się z promocją, znalazł się on w mojej bibliotece, a ja od razu
zaczęłam lekturę.
Swoją przygodę w Labiryncie rozpoczynamy wraz z Thomasem i
to on jest naszym przewodnikiem po wykreowanym przez tajemniczych Stwórców
świecie. Właściwie wszystko tu jest tajemnicze, ponadto pozostali, uwięzieni w
Labiryncie chłopcy, wiedzą niewiele więcej od nowego kolegi, wszyscy bowiem
mają perfekcyjnie oczyszczone umysły. Kojarzą fakty, powiedzenia, obrazy,
jednak nie wiedzą niczego konkretnego. Nie mają nic prócz przeświadczenia, że
nie znaleźli się tu przypadkowo.
Radzą sobie z resztą całkiem nieźle, żyją bowiem w
zorganizowanej społeczności, wykorzystując do maksimum wszystko, co otrzymują z
góry (czy raczej z dołu, bo dzieje się to za pośrednictwem szybu w ziemi). Mają
swoją gwarę, zachowania i w rzeczywistości są sobie dużo bliżsi, niż im się
wydaje. Funkcjonują według Zasad, ściśle określonych, rygorystycznie
przestrzeganych i tym samym gwarantujących ład. Każdy zajmuje określone
stanowisko – jedni zajmują się roślinami, inni czyszczą toalety, a tymczasem
elitarna grupa Zwiadowców co rano zapuszcza się w korytarze Labiryntu, by
kreślić mapy zmiennych ścian. Muszą tylko pamiętać, by wrócić przed zmrokiem,
bo to, co czeka na nich w środku przynosi śmierć – do czasu.
Ład kończy się niemal dokładnie w momencie, gdy w Labiryncie
pojawia się Thomas. To on pierwszy łamie zasady, nie ponosząc za to niemal
żadnej kary, wręcz zbierając zasługi za dokonane czyny. Tuż po nim w Strefie
pojawia się tajemnicza dziewczyna, której wiadomość ma na zawsze zmienić los
chłopców. Tak, jeszcze bardziej.
Przytłaczającym zakończeniem książki jest odkrycie
(sygnalizowane właściwie od początku), że wszystko, co zdarzyło się w Strefie zostało
może nie tyle zaplanowane, co przewidziane. Wiele przypadków okazuje się
przypadkami nie być, a sterowane wolą Stwórców maszyny nie są tak bezmyślne,
jak mogłoby się wydawać. W Labiryncie nic nie umknie uwadze badaczy z
organizacji DRESZCZ, przyglądają się biernie całemu okrucieństwu, które ma
miejsce w górze. A jednak dziewczyna twierdzi, że DRESZCZ jest dobry.. O co tu
chodzi?
Po przeczytaniu całości uczucia mam mieszane. Książka Jamesa
Dashnera nie wciągnęła mnie tak bardzo, jak trylogia Suzanne Collins, o czym
najlepiej świadczy fakt, że nie pobiegłam od razu po jej ukończeniu po kolejny
tom. Nie zżyłam się z bohaterami, nie tęsknię za nimi i nie mam wielkiego
parcia, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, co stało się z nimi dalej. Jedyne,
co dręczy mnie do dziś, to pytanie – czy DRESZCZ naprawdę jest dobry? Co może
ich usprawiedliwić? Mam nadzieję, że moje wątpliwości rozwieją się niebawem.
Książka genialna czytałam wszystkie części i jestem zachwycona! W pełni ujął mnie klimat i napięcie zawarte w lekturze. Polecam wszystkim fanom science fiction i tym którzy nawet nie wiedzą że nimi są
OdpowiedzUsuń