Odkąd blisko trzy miesiące temu zdecydowałam się na przeczytanie pierwszego tomu cyklu Czarne Światła, niecierpliwie wypatrywałam kontynuacji. Opowieść Martyny Raduchowskiej, choć należąca do tych prostszych i przyjemniejszych, naprawdę mi się spodobała. Lubię ten dynamiczny, cyberpunkowy świat, który jest jednocześnie bliski i daleki temu, co znamy ze współczesności. Intrygują mnie postaci i odpowiada mi styl autorki. No i chciałam się dowiedzieć, jak dalej potoczą się losy bohaterów!
Jeśli widzieliście lub czytaliście jakąkolwiek rozmowę z Martyną Raduchowską, w której podkreśla, że Spektrum nie jest typową kontynuacją, mam dla Was radę: uwierzcie jej. Ja tego nie zrobiłam (w końcu pisarze nie takie rzeczy mówią, kto by się przejmował...) i kiedy wreszcie sięgnęłam po tę książkę, dość mocno się zdziwiłam. Wraz z rozpoczęciem pierwszego rozdziału wracamy bowiem do początków historii, do B-Day. Tyle że tym razem patrzymy na całość oczami Mai.
Tak, Spektrum to nic innego, jak fabuła Łez Mai opowiedziana jeszcze raz z perspektywy replikantki. W pierwszym momencie, kiedy zdałam sobie z tego sprawę, ręce mi opadły. Kiedy czekamy kilka miesięcy (a ci, którzy znają pierwszy tom ze starego wydania mogą mówić o latach), liczymy jednak na dalsze losy bohaterów, rozwinięcia fabularne i akcję... Na szczęście lektura bardzo szybko uświadomiła mi, że zabieg za strony autorki był nie tylko celowy, ale też potrzebny, bo w opowieści pozostało wiele niezapełnionych luk. Bez Spektrum nie miałabym pojęcia o ich istnieniu.
Czytając tę książkę obserwujemy, co robiła Maya podczas wydarzeń opisanych w pierwszym tomie. Dowiadujemy się, jaka była jej rola podczas B-Day oraz jak trafiła za Mur. I co się z nią działo, kiedy po mieście szalał morderca.
Mam jednak wrażenie, że drugi tom cyklu nie powstał jedynie dla wypełnienia luk fabularnych. W moim odczuciu to przede wszystkim opowieść o Mai i jej wewnętrznej przemianie. Tak naprawdę dopiero Spektrum czyni z niej pełnoprawną bohaterkę, nadając jednocześnie całej historii bardziej refleksyjny charakter. Obserwując przemianę Mai – od pierwszej chwili, gdy uświadamia sobie własną odrębność jako istoty – mamy okazję stanąć przed identycznymi dylematami, jak mieszkańcy świata przyszłości. Czym jest dusza? Co ją kształtuje? I co tak naprawdę może świadczyć o człowieczeństwie? Wszystkie te pytania zostały już wielokrotnie zadane w światowym science fiction, a jednak gdy wybrzmiawają kolejny raz, nadal są ciekawe.
Gdy historia replikantów zostaje opowiedziana z ich własnej perspektywy, nabiera zupełnie nowego charakteru. Jako czytelnicy zaczynamy rozumieć motywy i zachowania, dostrzegać drugą stronę medalu. Patrzymy na ludzi, którzy nie spełnili się jako gatunek i na replikantów, którzy są tak ludzcy, jak my. Role się odwracają, a granice między nimi – zacierają. I nic nie jest takie, jak wydawało się do tej pory.
Choć siadając do Spektrum spodziewałam się czegoś innego, nie narzekam. Bardzo mnie cieszy, że ta opowieść zyskała nowy wymiar i że okazała się być mniej rozrywkowa. Martyna Raduchowska sięgnęła po to, co moim zdaniem jest w science fiction najlepsze; wykorzystała znane elementy w bardzo dobry sposób. I to jest naprawdę świetna sprawa. Tym niemniej liczę na szybkie nadejście kontynuacji – jestem bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros
Łzy Mai || Spektrum
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.