czwartek, 25 lutego 2016

Alexandra Bracken – „Księżniczka, łajdak i chłopak z Tatooine”

Nigdy nie byłam fanką Gwiezdnych Wojen. Przez wiele lat rękami i nogami zapierałam się przed poznaniem dwóch trylogii, które na zawsze zmieniły popkulturę i (jakby nie patrzeć) odcisnęły swoje piętno na życiu dobrych kilku pokoleń. Gdyby nie Sylwek, prawdopodobnie nadal uporczywie trwałabym w tej niewiedzy, jednak przez niego (czy może raczej: dzięki niemu) w ostatnich miesiącach poznałam całą filmową sagę. Zaczęło się od Przebudzenia Mocy, a potem jakoś poszło samo – we wszystkich odsłonach znalazłam sporo scen i treści, które przypadły mi do gustu. Zdecydowanie bardziej podobała mi się stara trylogia i do teraz nie wiem, czy to zasługa całkiem dobrej postaci kobiecej (której nie spodziewałam się po filmie z tamtych lat), złożonej w całość fabuły, czy też jednak nieodpartego uroku Hana Solo; w każdym razie historia księżniczki, łajdaka i chłopaka z Tatooine zdecydowanie do mnie przemówiła.

Do sięgnięcia po tę opowieść zachęciły mnie właściwie trzy sprawy, a dokładniej ich współwystąpienie, bo osobno prawdopodobnie nie miałyby aż takiej siły rażenia. O pierwszej już wspomniałam – książka oparta jest na Nowej nadziei, a więc tym filmie, który wprowadza nas w moją ulubioną część historii. Drugim elementem jest naprawdę trafny i chwytliwy tytuł, trzecim natomiast – fakt, że za stworzenie książki odpowiadała Alexandra Bracken, czyli autorka niezwykle mi bliskich powieści młodzieżowych. Sumując te dane: spodziewałam się tekstu, który całkowicie do mnie trafi i pokładałam w nim spore nadzieje. Swoje dołożył także autorski wstęp, w którym pisarka opowiada o swojej własnej fascynacji sagą i sposobie, w jaki chciałaby nieszablonowo ująć schematyczne postaci. Narobiła mi smaku, nie powiem, niestety nie było to do końca zasadne.

Książka podzielona jest na trzy części, a każda z nich poświęcona jest losom i spojrzeniu konkretnego bohatera z zachowaniem narracji trzecioosobowej. W pierwszym rozdziale widzimy zatem Leię i opowieść o jej porwaniu przez Lorda Vadera, w drugiej części oczami Hana Solo obserwujemy całą misję odbicia księżniczki, natomiast zniszczenie Gwiazdy Śmierci znajdziemy we fragmencie należącym do Luke’a. Jest to nieco inne spojrzenie niż to, które mamy w filmie i niestety spłyca ono historię (zwłaszcza w przypadku młodego Skywalkera, którego losy zostają tutaj skrócone do kilku rzuconych naprędce zdań). Z drugiej strony autorce udało się zachować specyfikę postaci, która w jakiś sposób pokazała, jak bardzo się od siebie różnią i w jaki sposób potrafili to przezwyciężyć, aby walczyć dla wspólnej sprawy. Podoba mi się również nacisk położony na dialogi – podczas oglądania filmu z napisami wiele z nich mi umknęło, a tutaj miałam okazję w jakimś stopniu do nich wrócić.

Należy wspomnieć, że książki z tej serii Star Wars (mówię o tych trzech nowościach w czarnych okładkach) skierowane są właściwie do młodszego czytelnika. Niby widać to już na samym początku, ja jednak musiałam zepchnąć tę myśl do nieświadomości, bo dość mocno się zdziwiłam podczas lektury. Język nie jest szczególnie wymagający, ale z drugiej strony też nie należy do banalnych; większy problem stanowi spora czcionka i ogólna niewielka objętość opowieści. Autorka pisze we wstępie: Skupiając uwagę na perspektywie Lei, Hana i wreszcie Luke’a, mogłam pobawić się ideą łatek – księżniczki, łajdaka i chłopaka ze wsi – i pokazać, że mają w sobie coś więcej, niż to widać na pierwszy rzut oka. Niestety, tak naprawdę na żadną zabawę nie ma tutaj ani miejsca, ani czasu. Całość opowiedziana jest szybko i po łebkach, a gdy znamy historię, dosłownie biegamy wzrokiem po tekście.

Podoba mi się idea projektu, w którym każdą częścią trylogii zajmuje się zupełnie inny autor – dzięki temu powieści pozwalają twórcom na zabawę i pokazanie własnego stosunku do tej niezwykle ważnej opowieści. Niestety realizacja tego pomysłu nie powala na kolana. Książki takie jak ta z pewnością świetnie się sprawdzą u młodszych fanów sagi, a także w przypadku, gdy chcemy, aby nasze dzieci rozpoczęły swoją z nią przygodę – to do nich dostosowany jest język i styl tej opowieści. Pozostali odbiorcy nie znajdą tu niczego, czego nie dałby im film. Zakładam, że jeśli ja (przypominam: wersję kinową widziałam tylko raz) nie odnalazłam tu niczego odkrywczego, takie osoby, jak chociażby Sylwek, będą się przy tej książce zwyczajnie nudziły.

3 komentarze:

  1. Przyznam się bez bicia, że nigdy nie czytałam Gwiezdnych Wojen, znam tylko filmy, które darze niemałym zachwytem. Pozdrawiam :)
    ksiazkowy-termit.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama raczej nie przeczytam, bo książki typowo młodzieżowe (w moim rozumieniu skierowane do publiczności 11-15 lat) potrafią być dobre, am mimo wszystko nie zaspokoją starszych czytelników w pełni. Jednak może uda mi się namówić mojego brata na czytanie :)
    http://ksiegoteka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam, że ja również nigdy nie byłam fanką Gwiezdnych Wojen i nigdy mnie nie ciągnęło do filmów czy książek. Ale kto wie, może za jakiś czas się przełamię :D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.