sobota, 14 grudnia 2013

Marta Syrwid - "Zaplecze"

Pamiętam czasy, kiedy z pasją korzystałam z miejskiej biblioteki, przerabiając istne tony książek. Pamiętam też magiczny moment, kiedy z biblioteki-dla-dzieci przeniosłam się do Biblioteki Dla Dorosłych. Coś niezwykłego, zupełnie jak wejście w nowy, wspaniały świat. Na początku wyobrażałam sobie siebie wśród półek, jednak prawdę mówiąc chyba ani razu między nimi się nie znalazłam – w zupełności wystarczała mi lada, na której odkładane były świeżo zwrócone egzemplarze. Zawsze odnajdywałam tam coś wartego uwagi i to właśnie w tym miejscu nauczyłam się, że miotła na okładce jest gwarancją ciekawej historii wewnątrz.

To było kilka dobrych lat temu, a ja miałam w tym czasie sporą przerwę od podobnej literatury. Teraz, gdy w kilku miastach Seria z Miotłą znalazła się w promocyjnych koszach, postanowiłam odświeżyć nieco swoją wiedzę na temat tych książek. Specyfika opisu okładkowego przyciągnęła mnie do „Zaplecza” Marty Syrwid i, muszę przyznać, było to spotkanie nader udane.

Jest to książka z gatunku tych realistycznych aż do bólu, mających pokazać sytuacje, z którymi styczność możemy mieć na co dzień. Jeśli ktoś kiedyś zastanawiał się, jak się niszczy poczucie własnej wartości i wpędza, na przykład, w zaburzenia odżywiania, „Zaplecze” mogłoby służyć jako antyporadnik. Z opowieści Klary punkt po punkcie możemy wypisać czynniki składające się na jej stan, tak jasno wszystko jest tu opisane. Czasem myślę – może zbyt jasno? Wyznania bohaterki są bardzo szczere, choć chaotycznie przedstawione. To rodzaj monologu, czy raczej dialogu z samą sobą, gdzie myśli uzewnętrzniane są dokładnie tak jak płyną. Ciężko przywyknąć do takiej narracji, jednak warto – obraz bohaterki, który się z niej wyłania, jest bardzo dobrze skonstruowany.

Klara to młoda kobieta, która od dzieciństwa walczy z brakiem domowej akceptacji. Żyje w rodzinie, gdzie stosowana jest wobec niej przemoc, a pojedyncze chwile radości przeplatają się z bolesnymi wspomnieniami, które, jak wiadomo, dużo lepiej zapadają nam w pamięć niż te pozytywne. Bohaterka przez całe swoje życie stara się udowodnić ojcu, że jest warta jego uwagi i miłości, zdaje się jednak wiedzieć, że dążenia te są bezsensowne. Wciąż stawia sobie nowe wymagania i szuka poczucia kontroli tam, gdzie jest w stanie je wyrazić – w sprawach żywienia. To jej bunt przeciwko ojcu, tak okrutny dla samej siebie, a jednocześnie będący rozpaczliwą próbą udowodnienia, że jest coś warta.

Jednak życie Klary to nie tylko konflikt z ojcem. To także matka, która broni jej w trudnych chwilach, dopóki na świecie nie pojawia się młodszy brat. To ciotka, krytycznym okiem patrząca na żywienie Klary. To także „przyjaciółka” z dzieciństwa, okrutna i odpowiedzialna za wiele przykrych momentów.  Wiele osób, które są dookoła niej, a które w żaden sposób nie próbują pomóc Klarze uporać się z problemem. W „Zapleczu”, w odróżnieniu od innych książek o podobnej tematyce, nie znajdziemy historii o wyjściu z choroby, o hospitalizacji, o walce o życie. Tu bohaterka sama sprawuje kontrolę nad swoją chorobą, przynajmniej pozornie.

Sceny, ujmowane przez Martę Syrwid, oraz specyficzny sposób wyrazu, jakim jest potok myśli, składają się na dobre przedstawienie osoby z zaburzeniami odżywiania. Obrazy, jakimi operuje autorka są bardzo prawdziwe i pozwalają zrozumieć bohaterkę, a sama historia wzbudza emocje, dokładnie tak, jak powinna. To nie jest książka fantasy. To opowieść o czymś, co naprawdę każdego dnia dzieje się całkiem blisko nas.

4 komentarze:

  1. Zaciekawiłaś mnie nią, a nawet o niej nie słyszałam, szkoda, że nie dajesz zdjęć okładek, bo tak lepiej można skojarzyć daną książkę.:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za cenną uwagę, już dawno miałam to zrobić, ale potrzebowałam chwilę, żeby na spokojnie wszystko ogarnąć, żeby było idealnie (ach, ten perfekcjonizm!). I zachęcam do sięgnięcia po nią, nie jest gruba a ma naprawdę sporo dobrej treści.

      Usuń
  2. Serię z Miotłą darzę wielką, wielką sympatią, choć mam świadomość, że nie wszystkie tytuł są jednakowo dobre. za cenę jednak 5 czy 8 zł (po tyle książki można znaleźć choćby w Dedalusie) trzeba brać bez wahania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw się ucieszyłam, bo wymieniłaś nazwę księgarni, o której nie słyszałam (książki! tanio! i ja nic o tym nie wiem..?). Potem zrobiło mi się smutno, bo ani w Szczecinie, ani w Gdańsku nie mamy Dedalusa. Ale jest w Bielsku-Białej, także za niecały rok pewnie jakoś się w nim znajdę, adres zapisałam. Chociaż to chyba już zakrawa na szaleństwo.

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.