Do przeczytania „Przędzy” zachęciła mnie okładka –
migotliwa, przepięknie odbijająca światło. Równie niebanalne jest wnętrze
książki, bo choć oś zdarzeń należy raczej do klasycznych, to pomysł autorki na
kreację świata jest wspaniały i z pewnością jedyny w swoim rodzaju.
Arras, do którego przenosi nas Gennifer Albin, to sprawnie
zarządzana kraina, gdzie ludność podporządkowana jest jasnym regułom,
gloryfikującym szeroko rozumiane wartości rodzinne i dominację mężczyzn w
niemal każdej dziedzinie życia. W tym świecie kobiety muszą realizować
narzucone im role społeczne, a prawie żadna spośród nich nie ma przywilejów.
Prawie, bo istnieje elitarna grupa Kądzielniczek, w dość nietypowy sposób
strzegących ładu w całej krainie. Arras oznacza bowiem nie tylko nazwę krainy,
ale też określenie surowca, z jakiego jest zbudowana – to rodzaj materiału, w
który (dzięki rozdzielności materii i czasu) sukcesywnie wplatane jest
absolutnie wszystko – od zjawisk pogodowych, przez żywność, kończąc na
pojedynczych osobach, z których każda jest symbolizowana osobnym włóknem. Tylko
niektóre kobiety są w stanie dostrzegać włókna Arrasu i tkać jego materiał. To
one – Kądzielniczki – za cenę sławy, luksusu i wiecznej młodości zabierane są
rodzinom by wieść życie dalekie od zwyczajnego. Nie mogą nigdy wrócić do domu,
znają bowiem tajemnice, które pod żadnym pozorem nie powinny opuszczać wąskiego
grona dygnitarzy.
W ten właśnie elitarny świat przebojem wkracza
szesnastoletnia Adelice, której – mimo usilnych starań – nie udaje się oblać testu
kwalifikacyjnego, mającego wyselekcjonować dziewczęta potrafiące tkać. Trudno
jest ukrywać takie umiejętności, zwłaszcza gdy ma się dodatkowy i niezwykle
rzadki dar tkania bez krosna, a co za tym idzie dostrzegania materii Arrasu w
każdym elemencie codziennego życia. Dzięki temu Adelice udaje się przeżyć mimo
próby ucieczki, a od momentu przybycia do Zakonu (miejsca gdzie uczą się i
pracują Aspirujące i Kądzielniczki) cieszy się wieloma przywilejami. Nie znaczy
to jednak, że na jej drodze brak trudności – Gildia, która jest teraz jej
zwierzchnikiem, żąda bezwzględnego posłuszeństwa, a z tą cechą jest u Adelice
raczej krucho.
W książce takiej jak ta nie może zabraknąć wątku miłosnego.
Świat Adelice zmienia się diametralnie już w dniu egzaminu, nagle ma ona bowiem
styczność z mężczyznami, od których dotąd była odseparowana (Gildia wymaga, by
dziewczęta i chłopcy nie mieli ze sobą kontaktu do 16. roku życia, co ma
zapewnić wychowanie w przedmałżeńskiej czystości). Na swoje szczęście bohaterka
ma cięty język i pomaga jej to radzić sobie w nowej sytuacji całkiem nieźle.
Ostatecznie jej rozterki sercowe toczą się wokół dwóch mężczyzn, jednak próżno
szukać w książce wielozdaniowych wynurzeń na ten temat. Sprawa zostaje
rozwiązana szybko, a sama Adelice wykazuje się zdecydowaniem i skupieniem na
rzeczach faktycznie istotnych, czego brak innym bohaterkom książek o podobnej
tematyce.
Taki model segregacyjnych działań stosowanych przez Gildię
ma odzwierciedlenie w dwóch kolejnych aspektach książki. Po pierwsze, oprócz
tego że większość młodych dziewczyn wyraźnie głupieje na widok męskiego ciała i
mają dość duży problem z zachowaniem (wymaganej od Kądzielniczek) czystości, w
Zakonie wyraźnie widać rywalizację między kobietami. Zazdrość, zawiść i silne
emocje przekładające się na rękoczyny oraz jawne okrucieństwo, to smutna
codzienność. W tym miejscu role odwracają się i to mężczyźni traktowani są jak
własność. Drugą taką sprawą jest natomiast problem związków tej samej płci,
poruszany w książce i – w oczywisty sposób – piętnowany przez Gildię.
Kończąc kilkoma zdaniami na temat technicznej strony książki
przyznaję, że czyta się ją łatwo i szybko. Pomysł jest oryginalny, a
pierwszoosobowa narracja pozwala bez reszty dać się ponieść opowieści Adelice.
Jedynym mankamentem jest zakończenie. Czytałam „Przędzę” jak dobre fantasy, a
to, co ma miejsce na końcu sprawiło, że poczułam się jakby ktoś metalowymi
szczypcami wyrwał mnie z tego wspaniałego świata. Ciekawa jestem, jaki pomysł
ma autorka na dalszy ciąg tej książki, bo wierzę, że jakiś ma na pewno. Będę
czekała z niecierpliwością na okazję do powrotu, licząc, że będzie to powrót
udany.
Zachęciłaś mnie! Bardzo chętnie przeczytam, gdy tylko gdzieś ją dorwę. Raczej nie nadejdzie to prędko bo mam gigantyczny stos książek do przeczytania ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Też mam gigantyczne stosy, ale nigdy się ich nie trzymam i wciskam na górę to, na co akurat mam ochotę. (:
UsuńPo książkę niewątpliwie sięgnąć warto, bo Arras jest ciekawym światem. Martwię się jednak, że będzie to jedna z tych serii, których kontynuacji w Polsce się nie doczekamy - choć może bezpodstawnie, bo premiera anglojęzycznej drugiej części była dopiero 29 września. (:
Trochę się obawiam tego zakończenia, ale z drugiej strony, to, co o nim napisałaś sprawiło, że książka wydała mi się jeszcze bardziej intrygująca :)
OdpowiedzUsuńNa pewno zakończenie nie powinno zniechęcać do sięgnięcia po tę książkę, po prostu wzbudza... lekki dyskomfort. ;)
UsuńFabuła fajna , recenzja zachęcająca , szkoda tylko ,że w miejskiej bibliotece nie pomyśleli , by ją zakupić .. Ale i tak kiedyś ją dorwę ;)
OdpowiedzUsuńhttp://czytaniemoimhobby.blog.pl/
naprawde już sama okłada zachęca :) recezja też ciekawa, myśle ze przeczytam :)
OdpowiedzUsuń