wtorek, 7 stycznia 2020

George R.R. Martin – „Lodowy smok”



Jak pewnie część z Was wie, kocham baśnie i legendy, zbieram rozmaite ich wydania, a do tego hobbystycznie porównuję ze sobą poszczególne wersje znanych historii. Moją uwagę zwraca wszystko, co zdaje się mieć baśniową formę, nawet jeśli powstało... no cóż, nie tak znowu dawno temu. Lodowy smok, czyli osławiona Jedyna-Książka-George'a-R.R.-Martina-Skierowana-Do-Dzieci (wybaczcie, widziałam tę frazę tyle razy w ciągu ostatnich tygodni, że mam jej już dość), jest akurat historią dość starą – jego pierwsze wydanie miało miejsce w 1980 roku. Być może dlatego opiera się dzielnie tym problemom, z którymi borykają się współczesne opowieści dla najmłodszych. A może to po prostu bezkompromisowość autora i jego umiłowanie brutalności daje tu o sobie znać.

Ta niewielka i w gruncie rzeczy krótka książeczka dzieje się w szeroko pojętym uniwersum Westeros (choć nie ma, co chcę podkreślić, absolutnie żadnego związku z Pieśnią Lodu i Ognia) i opowiada historię pewnej wyjątkowej dziewczynki. Adara jest tak zwanym zimowym dzieckiem – urodziła się w czasie wielkich mrozów, które odcisnęły piętno na jej osobowości, czyniąc z niej istotę nad wiek spokojną i zdystansowaną. Dziewczynka nie okazuje (a właściwie nawet nie przeżywa) emocji, źle znosi lato i zawsze z utęsknieniem wyczekuje swoich urodzin, bo zimą odwiedza ją wyjątkowy przyjaciel – lodowy smok. W świecie stale ogarniętym wojną, pełnym niepewności, drapieżna istota okaże się nie tylko ważnym dla dziecka pewnikiem, ale też przyjacielem, który pomoże ocalić wszystko, co dla Adary cenne.

Wiele osób podnosiło, że Lodowy smok to opowieść zbyt brutalna, jak na baśń. Moim zdaniem jest to jednak wspaniałe odniesienie do klasyki gatunku i tego, jaką funkcję podobne opowieści pełniły w dawnych czasach. Osobiście tęsknię za historiami takimi jak ta – które niczego nie udają, nie wygładzają świata i nie pozbawiają go prawdziwych elementów, niosąc jednocześnie ważną treść i morał, który ma dać jakąś naukę najmłodszemu pokoleniu. Bo zarówno Lodowy smok, jak i klasyczne baśnie łączy jedno – nie epatują przemocą, a jedynie pokazują prawdziwy, niełatwy świat.

Opisując nowe wydanie Lodowego smoka nie sposób nie wspomnieć o fenomenalnych ilustracjach, których autorem jest Luis Royo. Poznałam tego artystę dawno temu, kiedy kupiłam ilustrowane przez niego karty tarota i z miejsca zakochałam się w tej wyjątkowej stylistyce. To jego nazwisko (a nie, jak w przypadku większości, Georga R.R. Martina) przyciągnęło mnie do tej książeczki i to właśnie szata graficzna sprawiła, że z miejsca się w Lodowym smoku zakochałam. Wielki plus również za śliczną i bardzo nietypową czcionkę!

W moim odczuciu Lodowy smok, choć ma już na karku 40 lat (czymże to jest w obliczu smoczej długowieczności?), ani trochę się nie zestarzał. To nadal świetna opowieść o przyjaźni i poświęceniu, która bezpośrednio nawiązuje zarówno do klasycznych baśni, jak i do epickich światów fantasy. Nie jest to wyprana z różnorodności i trudnych tematów mdła bajeczka, a prawdziwa, wywołująca emocje historia. A do tego, dzięki nowej szacie graficznej, ozdoba każdej biblioteczki – czy to dziecka, czy też dorosłego.








Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.