niedziela, 22 stycznia 2017

Marcin Hybel – „Ballada o przestępcach”

Konia z rzędem temu, kto powie, co mną kierowało, gdy wybierałam tę książkę na lekturę „do przeczytania”. Awanturniczy charakter powieści? Perspektywa średniowiecznego klimatu? Autor, po którym spodziewałam się wszystkiego co najlepsze? Cokolwiek by to nie było, do Ballady o przestępcach nastawiałam się bardzo pozytywnie: liczyłam na świetną przygodę z humorem i dobrze nakreślonym tłem, wszak z tego właśnie do tej pory kojarzyłam Marcina Hybla (za sprawą jego wcześniejszych, komediowych książek oraz świetnej prelekcji, w której miałam okazję uczestniczyć na jednym z konwentów). Tak oto wzięłam powieść do ręki i zaczęłam czytać. Wierzcie albo nie, ale to był początek mojej drogi przez mękę.

Ballada... to historia dwóch braci, których rodzice zostali zamordowani przez bandycką szajkę. Ci sami mężczyźni zabrali chłopców, by wcielić ich do przestępczych cechów: wychować i nauczyć fachu, by mogli zarabiać na ulicach Londynu. Będziemy mieli okazję prześledzić ich losy, zobaczyć jak zmienią się na przestrzeni lat i czy uda im się dostosować do brutalnego świata ulicy.

Podejścia do tej opowieści miałam dwa: jedno jeszcze w zeszłym roku, zakończone spektakularnym fiaskiem, drugie kilka dni temu, znacznie bardzie udane (bo sfinalizowane), ale bynajmniej nie satysfakcjonujące. Podstawowym problemem, z jakim borykałam się podczas lektury, jest nuda. Opisywane wydarzenia w żadnym momencie mnie nie wciągnęły i chociaż patrząc z perspektywy czasu widzę w fabule potencjał na ciekawą opowieść, w praktyce jej odkrywanie było żmudne i nieprzyjemne. Historia raz dzieje się wolno, innym razem szybciej, ale z przerwami na duże przeskoki czasowe, co zabija resztki jakiejkolwiek płynności. Długie opisy rozbijają pojedyncze sceny z udziałem bohaterów, a te ostatnie często wypadają nienaturalnie.

Niestety drugi zarzut dotyczyć będzie języka, jakim posługuje się autor. Kompletnie nie rozumiem idei takich zabiegów, na jakie zdecydował się Marcin Hybel; moim zdaniem powinniśmy albo odpuścić sobie wszelkie zmiany w słownictwie, albo stylizować całość języka – delikatnie, ale jednak. Tymczasem autor postawił na generalnie współczesną narrację, w której raz na jakiś czas pojawia się jakieś dawne określenie – na tyle rzadko, że jest kompletnie rażące i nie wprowadza jakiegokolwiek klimatu czy stylistyki. Jeśli dodamy do tego słabo i nienaturalnie użyte wulgaryzmy… cóż, otrzymujemy mieszankę, która jeszcze bardziej wpływa na czytelnicze męczarnie.

Co mogłabym zaliczyć na plus? Momenty wydłużonej narracji, chociaż rozciągają akcję, są naprawdę przyjemne w odbiorze. Widać, ze autorowi lepiej idzie snucie opowieści o teoretycznych aspektach, niż przekładanie ich na praktykę fabularną. Z przyjemnością czytałam o świecie, który stworzył Marcin Hybel: o przestępczych gildiach, panujących w nich zasadach, hierarchii, systemie szkolenia… Autorowi udało się dobrze i plastycznie nakreślić świat przedstawiony, jednak teoretyczny aspekt powieści to nie wszystko. Bardzo żałuję, ale w ostatecznym rozrachunku nie jestem w stanie ocenić tej książki pozytywnie i jej polecić. Tym niemniej warto spróbować i wyrobić sobie na jej temat własne zdanie, bo z tego co widziałam, opinie na jej temat są całkiem pozytywne.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czwarta Strona.