poniedziałek, 6 czerwca 2016
Lauren Groff - „Fatum i furia”
Nie będę ukrywała, że podejść do tej książki miałam wiele – trzy razy zabierałam ją w podróż, a kilka kolejnych prób podejmowałam w domowym zaciszu. Czasem czytałam kilka stron, czasem tylko brałam ją do ręki, by za chwilę odłożyć z powrotem na półkę. Zdarzało się, że nie czułam się gotowa na lekturę, w pewnym okresie temat związków nie był tym, co mogło mi posłużyć, innym razem po prostu nie miałam ochoty, a zdarzało się, że odrzucał mnie specyficzny do bólu styl. Zwykle w takim przypadku stwierdzam, że książka nie jest dla mnie, i chowam ją gdzieś na regale, gdzie ma czekać na lepsze czasy które nigdy nie nadejdą; tym razem jednak, paradoksalnie, miałam poczucie, że powinnam ten tekst poznać. I wiecie co? Przeczucie kolejny raz mnie nie zawiodło. Powieść Lauren Groff to książka, której po prostu trzeba dać czas. W pierwszej chwili, gdy znienacka wpadamy w specyficzny styl i sposób ujęcia świata, możemy czuć się przytłoczeni – mnie dopadły fatalistyczne wizje, że nie dam rady, że 400 stron napisane w ten sposób będzie do przebrnięcia niemożliwe, a do tego opowieść zdawała się nie układać po mojej myśli. Mimo to z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej wsiąkałam w tę historię i w którymś momencie przestałam zauważać kolejne mijane strony – jedna, dwie, dziesięć, sto… Opowieść płynęła sama, a jej odkrywanie stało się tak przyjemnością, jak obsesją.
Zanim sięgnęłam po tę powieść, wydawało mi się, że to historia małżeńska, która obnaża wszelkie brudne strony związku. Owszem, można by przyjąć taką definicję, jednak jest ona naprawdę mocno uproszczona. Fatum i furia rzeczywiście opowiada historię pary – on, początkujący aktor z głową pełną ideałów, rzuca się w wir namiętności i zostawia całe swoje dotychczasowe życie, aby wziąć ślub z kobietą, w której szaleńczo się zakochał. Cała fabuła książki oparta jest o małżeństwo, jednak nie jest to historia stricte miłosna; to raczej opowieść o tym, w jaki sposób piętrzą się niedomówienia i do czego może doprowadzić pozornie niewinne przemilczenie. Historię obserwujemy z dwóch perspektyw, co jest kluczowe dla całej fabuły – najpierw (w części zatytułowanej Fatum) w centrum znajduje się Lancelot i jego spojrzenie na przeszłość, rodzinę i skrajnie idealizowaną żonę, a następnie (w drugiej połowie książki, o tytule Furia) pałeczkę przejmuje Mathilde, która pokazuje drugą stronę medalu. Tak jak obiecuje opis okładkowy, drugie spojrzenie burzy cały obraz świata, jaki czytelnik zdążył sobie stworzyć prze pierwsze 250 stron i każe poddać pod refleksję wszelkie dotychczasowe przemyślenia.
Zważywszy na samą fabułę, wydawało mi się, że to powieść, która w jakiś sposób wpłynie na moją wizję małżeństwa, ukazując je jako stertę kłamstw i ciągłą maskaradę. Tak się nie stało. Choć wiele przemyśleń zawartych w powieści jest uniwersalnych, a wizja małżeństwa należy do naprawdę autentycznych, to nie związek wydał mi się w tym wszystkim najważniejszy. Fatum i furia to moim zdaniem bardzo gorzka i smutna opowieść o tym, w jaki sposób kształtuje nas przeszłość, co determinuje nasze zachowanie i jak wielką, często fatalną skalę mają wybory, których dokonujemy za młodu. Bohaterowie udowadniają, że nie można uciec od tego, co było, i że kłamstwa nie są sposobem na życie, bowiem ich skutki tylko się nawarstwiają i przynoszą negatywne konsekwencje w najmniej odpowiednim momencie. Widać tu pewien fatalizm i sporo bardzo gorzkich prawd. Lauren Groff stawia przed czytelnikiem bardzo ważne pytanie: czy dobry związek można budować na kłamstwach? Pierwsza z wizji, przepełniona idealizacją i wyparciem, sugeruje, że owszem, jest to sposób na życie – tak wiele musimy przemilczać, jeśli chcemy być dobrymi partnerami, że jedno kłamstwo w tę czy w drugą stronę nie robi różnicy, zawsze można wypierać i tworzyć wyimaginowany świat. Niestety po tej części przychodzi kolejna, bardziej racjonalna, która uświadamia nam, jak wygląda druga strona.
Te wszystkie analizy wspólnego funkcjonowania pary w żaden sposób nie umniejszają tego, jak autorka pochyla się osobno nad każdym z bohaterów. Obserwując dokładnie losy postaci możemy poznać wszelkie jej motywacje i przyczyny zachowań, a obraz stworzony na podstawie gromadzonych danych będzie naprawdę pełny. Inaczej poznajemy Lancelota, a inaczej Mathildę – wynika to w sposób oczywisty z konstrukcji powieści – jednak spojrzenie na obie kluczowe osoby zmienia się w toku trwania akcji. Autorka nie tylko nam ich ukazuje, ona czasem się nad nimi pastwi i rozdrapuje pewne sprawy, aby dotrzeć do głębi i pełniej pokazać, jak się sprawy mają. W tym celu wykorzystuje również element związany z teatrem – przykłady sztuk tworzonych przez Lancelota pozwalają jej pokazać zachodzące w nim zmiany. Czytelnik otrzymuje nie tylko opisy fabuł, ale często również analizy treści dzieł bohatera, a sposób opowiadania autorki o kulisach teatru jest po prostu niesamowity.
W takich momentach żałuję, że tak rzadko sięgam po tzw. „ambitną” prozę. Wychodzi na to, że brakuje mi trochę intelektualnej rozrywki, jaką jest czytanie tego typu książek – wśród lżejszych również można znaleźć tematy do refleksji, jednak nie są one tak doskonale podane. Fatum i furia to literacka uczta, która przynosi czytelnikowi wiele satysfakcji. Nie żałuję żadnej spędzonej z nią minuty i jestem pewna, że jeszcze nie raz wrócę do tej historii – choćby po to, aby sprawdzić, czy bez dreszczyku emocji i niepewności w związku z fabułą lektura nadal będzie tak ekscytująca.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oo, coś dla mnie! Bardzo lubię tego typu książki, chociaż nie ukrywam, nie zawsze mam ochotę, nie zawsze czuję "to coś" żeby usiąść i poczytać właśnie ambitniejszy tekst:) Będę miała na uwadze ten tytuł.
OdpowiedzUsuńFakt, na taką książkę trzeba mieć odpowiedni nastrój, ale kiedy już przyjdzie, lektura jest niesamowitą przyjemnością. :)
UsuńAle się rozpisałaś! Książkę mam u siebie na półce i nie mogę się doczekać aż ją przeczytam. Zdaję sobie sprawę, że jest specyficznie napisana, ale coś tak bardzo mnie do niej ciągnie... Mam nadzieję, że będzie trochę przypominać dramat Droga do szczęścia, bo lubię takie klimaty :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie powiem Ci, czy jest podobna, bo "Drogi do szczęścia" nie czytałam. :( A co do rozpisania - jeszcze w pociągu chwyciłam za komputer żeby żadna myśl mi nie umknęła, a zauważyłam, że kiedy książka mi się podoba, piszę jakoś więcej...
UsuńIntrygujący jest sposób przedstawienia historii, ciekawią mnie też bohaterowie, ale przyznaję... trochę się jej boję :) Ciekawa jestem tego ukazania przeszłości jako determinanty codzienności.
OdpowiedzUsuńNie ma się czego bać, nie jest tak źle. ;)
UsuńI znowu mnie dawno tutaj nie było :) coś się mijamy Kasiu, w tym blogowym świecie ;)
OdpowiedzUsuńLubię inteligentne książki, chociaż podobnie jak Ty, zdecydowanie zbyt rzadko po nie sięgam :)
Ach, ze mną ostatnio łatwo się minąć, bo tak podbiegam i się oddalam od blogów - nie tylko swojego, ale i wszystkich innych. Ale mam nadzieję, że w końcu przyjdzie stabilizacja i wrócę na dobre...
Usuń