To, co mamy okazję obserwować na świecie w ostatnich tygodniach, nie jest dla społeczeństwa sytuacją nową. Wszak koronawirus nie jest pierwszym, któremu udało się wywołać ogólnoświatowa epidemię! Od zarania dziejów ludzkość musiała mierzyć się z niewidzialnymi zagrożeniami, które niejednokrotnie dziesiątkowały populację.
I właśnie o tym jest ta książka!
Jennifer Wright, amerykańska dziennikarka, bierze na tapet rozmaite plagi, które dotykały ludzkość od czasów starożytnych, aż po końcówkę XX wieku. Wiele z nich to opowieści powszechnie znane (epidemia dżumy, cholery, polio czy grypa hiszpanka), ale kilka z nich potrafi naprawdę zaskoczyć (ja na przykład nie wiedziałam, czym była zaraza antoninów albo taneczna plaga roku 1518). W rozdziałach poświęconym konkretnym chorobom opisuje początki danej plagi, jej naturę, skutki, a także to, w jaki sposób ludziom udało się ją wyeliminować (lub uśpić). Wspomina o ważnych osobach, które przyczyniły się do zwalczania epidemii, bądź przeciwnie – zasłynęły niechlubnie przy jej rozprzestrzenianiu.
To, co bardzo podobało mi się w książce Jennifer Wright, to podkreślanie społecznych wymiarów epidemii, a także udziału zwykłych ludzi zarówno w jej rozprzestrzenianiu, jak i wygaszaniu. To bardzo szeroki temat obejmujący otwartość społeczeństwa na nowe informacje (i metody leczenia), skłonność do kierowania się zabobonami, przepływ informacji (oraz to, czy media oraz władze w ogóle mówią nam, co się dzieje), ale również zwykłą, ludzką życzliwość, która potrafi zdziałać bardzo wiele w sytuacji kryzysowej. Podawane przykłady wskazują jednoznacznie, w jak straszne rejony potrafi doprowadzić nieufność, ciemnota i dyskryminacja połączone razem. To ważna lekcja dla nas wszystkich.
I choć Co nas (nie) zabije zawiera naprawdę solidną dawkę wiedzy na temat historii epidemii i zawiera mnóstwo ciekawostek, mnie osobiście lektura pozostawiła z pewnym poczuciem niedosytu. Ciągle było mi mało informacji i miejscami miałam wrażenie, że pozostało sporo niedopowiedzeń, zupełnie jakby jakieś myśli nie były dokańczane. Niejednokrotnie postaci pojawiały się na chwilę, hasłowo, by pokazać ich rolę, ale nie wdawać się w szczegóły. Zabrakło mi też informacji stricte epidemiologicznych, choć to akurat zrozumiałe, bo autorka, jak sama podkreśla, nie ma związków z medycyną.
Właśnie z tego powodu nie będzie to moja ulubiona książka o epidemiach (w tym miejscu niezmiennie polecam Wam zeszłoroczny hit, czyli Epidemię Soni Shah, o której pisałam tutaj). Jest to jednak lektura przyzwoita i, co najważniejsze, bardzo lekka. Autorka sprawnie żongluje makabrą i humorem – to moje ulubione połączenie! I choć złośliwe docinki nie każdemu się spodobają (na pewno nie spodobają się antyszczepionkowcom), dla mnie stanowiły ogromny plus całej opowieści i pozwoliły nie popaść w marazm przy najtrudniejszych jej fragmentach.
Jeśli jesteście fanami książek popularno-naukowych, nie możecie przejść obojętnie obok tej pozycji. Nie uważam, że książka Jennifer Wright nadaje się dla każdego. Osoby, które mają skłonność do nadmiernego zamartwiania się i starają się unikać niepokojących tematów, powinny trzymać się od niej z daleka. Pozostałym jednak polecam tę pozycję z całego serducha, w nadziei, że spędzą przy niej równie przyjemne wieczory, jak ja.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Poznańskiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.