wtorek, 28 maja 2019

Powrót autora po 13 latach || Thomas Harris – „Cari Mora”

Przestępcy od lat próbują wytropić skarb ukryty pod posiadłością należącą niegdyś do Pablo Escobara w Miami Beach. W wyścigu po 25 milionów dolarów w złocie prowadzi targany chorymi namiętnościami Hans-Peter Schneider – człowiek, który zarabia na życie, realizując przerażające fantazje bogaczy. Na drodze staje mu Cari Mora, piękna strażniczka rezydencji, która znalazła w Stanach schronienie przed przemocą panującą w jej kraju. Schneider wkrótce pozna zaskakujące umiejętności Cari i przekona się, jak silna jest jej wola walki. (opis wydawcy)

Od kilku tygodni wszyscy fani Hannibala Lectera przebierali nerwowo nogami w oczekiwaniu na najnowszą książkę Thomasa Harrisa. 13 lat milczenia to mnóstwo czasu – dość, by do czerwoności rozpalić wyobraźnię fanów. I choć sama nigdy nie stawiałam legendarnego już autora na piedestale (owszem, szanuję go za stworzenie tak spójnego i charyzmatycznego antagonisty, jednak nie uważam, żeby pisał zachwycająco), premiera Cari Mory mocno mnie zainteresowała. Byłam ciekawa, co też przygotował dla nas autor i głodna kolejnej zachwycającej postaci. Niestety, srogo się rozczarowałam.

W moim odczuciu Thomas Harris zdecydował się na umieszczenie w tej książce zbyt wielu pomysłów jednocześnie, a dodatkowo połączył je zbyt szybko i nieprzemyślanie. Mamy zatem wątek rezydencji Pablo Escobara, który stanowi oś łączącą bohaterów, a jednocześnie nawiązuje do popularnej w ostatnich latach tematyki. Mamy Hansa-Petera Schneidera, który według wszelkich opisów miał stanowić głównego antagonistę. Pierwsze fragmenty z jego osobą były brutalne i obrzydliwe niczym z rasowego horroru ekstremalnego, niestety efekt szybko się ulotnił, a bohater stracił swój charakter. Kolejną postacią jest Cari Mora, której historia jest bardzo interesująca, ale nie ma praktycznie żadnego znaczenia dla fabuły. Gdzieś w połowie książki pojawia się jeszcze komisarz policji o klasycznym rysie – ktoś targnął się na jego życie i poważnie uszkodził mu żonę, co również nijak ma się do historii z domem Escobara, Hansem-Peterem Schneiderem czy nawet Cari Morą.

Lektura najnowszej książki Thomasa Harrisa była frustrująca. Czyta się ją płynnie, bo jest całkiem nieźle napisana i krótka (nie dajcie się zwieść, czcionka i marginesy są tak duże, że zamiast 350 stron mamy około 200), jednak z każdym kolejnym rozdziałem zastanawiałam się, o co tak naprawdę tutaj chodzi. I, niestety, nie otrzymałam satysfakcjonujących rozwiązań. Każdy z bohaterów jest z innej parafii i choć ma potencjalnie ciekawą historię, zostaje ona zepchnięta na margines, co przekłada się również na nijaki rys psychologiczny postaci. Otrzymujemy przypadkowe sceny z przeszłości, które nie zostają rozwinięte i omówione, nie mają też żadnej kontynuacji w teraźniejszości. 

I choć nie miałam wobec tej książki ogromnych oczekiwań, i tak jestem rozczarowana, bo Cari Mora nie tylko nie jest wybitna – w moim odczuciu jest po prostu słaba. Brakuje tu mocnego pomysłu, który scaliłby postaci i ich wątki, a także lepiej przemyślanych bohaterów. Jeśli chodzi o thrillery i kryminały, które miałam okazję poznać w ostatnich miesiącach, ten był zdecydowanie najgorszy, a gdyby porównać go z poprzednimi książkami autora... Cóż, po prostu lepiej tego nie robić. Książka do przeczytania i zapomnienia, choć to pierwsze nie jest obowiązkowe, a to drugie przyjdzie samo tydzień czy dwa po lekturze.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Agora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.