czwartek, 30 listopada 2017

Iluzjoniści, jednorożce i sposób na zniszczone włosy, czyli ulubieńcy listopada



Z racji tego, że w listopadzie praktycznie nie posiadałam wolnego czasu (szykowaliśmy imprezę urodzinową Taty, wyrabialiśmy godziny w czasie gdańskiego festiwalu planszówkowego Gramy, a poza tym zapisałam się na kurs jogi, który pożera mi dwa popołudnia w tygodniu), poszukiwanie różnego rodzaju nowości nie było dla mnie najwyższym priorytetem. Nie oznacza to jednak, że niczego dla Was nie mam! To był całkiem przyjemny miesiąc. Pracowity, ale przyjemny.


Prestiż


Od dłuższego czasu we wszelkich rozmowach o filmach, które koniecznie muszę obejrzeć, Sylwek wymieniał Prestiż. Do tej pory było mi z nim lekko nie po drodze, ale na finiszu 2017 roku postanowiłam zrobić sobie specjalną listę spraw do nadrobienia, a to był jeden z pierwszych (i łatwiejszych w realizacji) punktów.

Prestiż to opowieść o dwóch iluzjonistach, którzy, choć na początku pracowali razem, po pewnej tragedii stali się rywalami na śmierć i życie. Film opowiada historię irracjonalnej walki, która na przestrzeni lat pochłaniała ich czas i siły, doprowadzając obu niemalże to obłędu. To obraz niewątpliwie interesujący i bardzo zmyślnie skonstruowany, z ciekawym suspensem, który właściwie jest nie do przewidzenia. Jednocześnie jest to trudna historia bardzo niebezpiecznej gry o straszliwych skutkach. Mówiąc jak najbardziej obrazowo: po seansie miałam ochotę wziąć prysznic przez ogrom psychicznego brudu, który jest udziałem bohaterów. 

Nie jest to kino lekkie, rozrywkowe, sam film też nie należy do przyjemnych. Tym niemniej warto, nawet więcej niż raz zagłębić się w ten świat i zastanowić nad zemstą, zazdrością i siłą rywalizacji.


Idealny duet do zniszczonych włosów


Jestem z tych osób, które fryzurą zbytnio się nie przejmują – jak kolor się nie uda, to się wypierze, jak włosy się zniszczą, to się je zetnie, a jak się zetnie, to odrosną. Proste, prawda? W ten sposób na początku tego roku postanowiłam zejść z ciemnej rudości do blondu w jeden dzień, w domowych warunkach. Wiecie, tylko ja, słodycze i perhydrol. To nie była najlepsza randka mojego życia.

Skutków tego wydarzenia nie opanowałam do dziś mimo cięcia, na które w międzyczasie się zdecydowałam. Na głowie mam bunt trudny do okiełznania, bo włosiarstwo zrobiło się nader kapryśne. 

Jak to mówią, "głupi ma zawsze szczęście".

W moim przypadku szczęściem było wyciągnięcie z otchłani "kosmetyków-do-przetestowania-kiedyś" jednocześnie akurat tego szamponu i właśnie tej odżywki. W pojedynkę są dobre, w parze działają na mojej głowie cuda. Szampon O'Herbal z Elfa Pharmu (a mam wersję z ekstraktem z lnu, do włosów suchych) mimo że świetnie oczyszcza, pozostawia włosy mięciutkie i przyjemne w dotyku. Nie pokryte jakimś paskudztwem, a autentycznie nawilżone. Z kolei bananowa odżywka z The Body Shopu ma już chyba status kultowej w internetach – sama słyszałam o niej chyba milion razy, zanim wreszcie zdecydowałam się na przetestowanie. U mnie sprawdza się świetnie – ładnie zamyka łuski włosa, a wczesana gwarantuje, że fryzura będzie turbo miękka. Tym niemniej dla osób o mniejszym stopniu zniszczeń na głowie może okazać się zbyt ciężka, więc warto na nią uważać.


Piernikowa gorąca czekolada



W zeszłym roku instagramy nie liczyły się bez cottonballsów, w tym roku podobny status mają maluteńkie pianki marshmallow. Jedni topią je w kawie, inni w kakao, a ja z okazji przyjęcia ich pod swój dach postanowiłam odkopać przepis na gorącą czekoladę. Właściwie nazywanie tego przepisem to przerost formy nad treścią: po prostu zagotowuję mleko z dużą ilością gorzkiego kakao i przyprawą korzenną. Korzystam z mieszanki, którą robię sama: cynamon, kardamon, gałka muszkatołowa i odrobina cukru. Na koniec przelewam przez sitko, wsypuję pianki i gotowe!

Marshmallow pochodzą z Tigera, 6 zł za opakowanie. A skoro już jesteśmy przy temacie mojego ulubionego sklepu...


Jednorożcowe szaleństwo

W dzieciństwie byłam totalną psiarą. Potem zostałam też kociarą. Łosiarą jakoś w liceum, kiedy zaczęłam kolekcjonować wszystko, co w jakikolwiek sposób przypomina te zimowe zwierzaki. A ostatnio stałam się również totalną jednorożcarą. Jeśli w ogóle istnieje takie pojęcie.

Nie wiem, czy wiecie, ale jednorożce to zwierzęta totalnie świąteczne - tak przynajmniej mogłoby się wydawać po wejściu do Tigera, gdzie bożonarodzeniowa ekspozycja przeplata się z tą w kolorach tęczy. Są dekoracje, artykuły papiernicze, ale też przedmioty użytkowe: ja skusiłam się na foremkę do pierników i od razu czuję, że moje Święta będą dzięki temu pełniejsze. 

A jeśli komuś marzy się zostanie pluszowym jednorożcem choć na chwilę, Oysho stworzyło nową kolekcję mody łózkowej. Ja to tylko tu zostawię... (klikalny link dla osób o mocnych nerwach - to dzieło jest pluszowe na zewnątrz i wewnątrz, a chmurka nawet bardziej).


10 komentarzy:

  1. Ja z włosami mam przeciwnie - chucham i dmucham, nic nie robiąc z nimi w innym miejscu, niż w salonie fryzjerskim xD Ale to też dlatego, że bardzo wolno mi rosną i nie chce stracić swojej długości. A lubię długie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam włosy ścinane u fryzjera. :D Ale szanuję, Twoje podejście jest z pewnością zdrowsze i ma więcej korzyści dla włosów.

      Usuń
  2. Ja to normalnie do tyłu w trendach instagramowych jestem zawsze :D. W tym roku dostałam od kuzynki w prezencie z tonę cottonballs, a pianki pewnie w przyszłym roku :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej zawsze wiesz, co Cię czeka za rok! :D

      Usuń
  3. Na "Prestiżu" kiedyś zasnąłem, wybrałam bardzo słaby moment na oglądanie. I do tej pory nie zabrałam się drugi raz, żeby nadrobić ;) Pianki do gorącej czekolady - oj, nie kuś, to brzmi jak totalna rozpusta! I jednorożce: choć nie otaczam się tęczowymi pluszakami z rogami, ale generalnie popieram obsesję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PIANKI Z GORĄCĄ CZEKOLADĄ SĄ PYSZNE! Wyobraź sobie: popijasz sobie gorzką czekoladę, a tu nagle hyc, pianka! Taka słodka, pomieszana z tą gorzkością... idealnie. ;)

      Usuń
    2. O nieeee, czuję jak moja silna wola topnieje...

      Usuń
  4. Powiesz mi, co to za kurs jogi? :D
    Bo brzmi ciekawie, a nie wiem, czym różni się od zwykłych ćwiczeń na siłowni ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowałam się na zamknięty cykl 20 spotkań na poziomie 0. Co prawda ćwiczyłam już wcześniej jogę w domu, ale tak naprawdę nie znam podstawowych asan i nigdy nie byłam korygowana. Taki kurs jest nastawiony na to, żeby załapać jak najwięcej podstaw i dowiedzieć się, jak wszystko wykonywać prawidłowo. Od zajęć na siłowni zapewne niewiele się różni pod względem samych ćwiczeń (oczywiście jeśli mówimy o tym, że chodzisz na siłowni na zajęcia z jogi), ale tu wszyscy zaczynają od podstaw, a na zajęciach często wchodzisz w środek, gdzie inni już kumają, co i jak. ;)

      Ogólnie na pewno przygotuję o tym posta, ale to gdzieś w lutym, jak już skończę cały kurs. :)

      Usuń
  5. Ja to się boję nakładać jakiekolwiek nieznane specyfiki na głowę. Długo walczyłam ze swoimi włosami, żeby jakoś wyglądały, teraz okazało się, że są siwe i musiałam pożegnać się z chęcią niefarbowania. No i cóż... życie :D

    Co do jednorożców... hmm mnie się one ciągle kojarzą z ironicznymi memami xD

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.