sobota, 22 lipca 2017

Mons Kallentoft, Markus Lutteman – „Leon”


Co do pierwszej części cyklu Herkules – miałam bardzo dużo wątpliwości. Kolaboracje między pisarzami mają to do siebie, że często zamiast wyciągać z prozy obu twórców to, co najlepsze, raczej uwydatniają braki. Ostatecznie powieści wychodzą sztywne i pozbawione charakteru, albo, co gorsza, kompletnie niespójne, z wyraźnym rozdźwiękiem między autorami. 

Na szczęście ani w przypadku Na imię mi Zack, ani tym bardziej w kontynuacji, Leonie, nic takiego nie miało miejsca.

W niedostępnej, mało uczęszczanej dzielnicy, na szczycie komina przemysłowego znalezione zostaje ciało chłopca. Gdy policja stara się ustalić kim był i w jaki sposób zginął, do sieci trafia nagranie z ostatnich minut jego życia – dziecko zostało brutalnie zamordowane przez mężczyznę w lwiej skórze. Komisarze muszą szybko znaleźć sprawcę, bo wszystko wskazuje na to, że w piwnicznej klatce przetrzymywany jest kolejny chłopiec…

Już jedna z pierwszych scen książki pokazuje nam dokładnie, z czym będziemy mieli do czynienia i stanowi reprezentację tak Leona, jak i całego cyklu. Zack Herry, wschodząca gwiazda policji, gra w rosyjską ruletkę, aby pozyskać informacje na temat zaginionego dziecka. Ale jak gra! Autorzy bardzo dokładnie odzwierciedlają to, co dzieje się w umyśle komisarza przy każdej kolejnej dokładanej kuli, jak buzuje w nim adrenalina i rośnie napięcie. Duet Kallentoft&Lutteman nie boi się skrajnych tematów, a ich sposób opisu potrafi przyprawić o ciarki. Nie będzie ozdobników i uproszczeń, o nie. Tutaj babramy się w psychice bardzo dziwnych bohaterów.

Sam komisarz Herry nie jest typowym przedstawicielem policji nawet jeśli wziąć pod uwagę patologiczną normę wśród skandynawskich śledczych. W jego przypadku problemy są głębsze, a ich odzwierciedlenie w życiu Zacka znacznie bardziej spektakularne. Młody mężczyzna nosi w sobie traumę, z którą nie jest w stanie poradzić sobie sam, w efekcie czego co i rusz funduje sobie nowe, silne doznania dzięki środkom psychoaktywnym: kokainie, amfetaminie, alkoholowi. Komisarz zdaje się być uzależniony także od adrenaliny: im bardziej niebezpieczna sytuacja, tym więcej emocji w nim wyzwala. Cały myk autorów nie polega jednak na stworzeniu odpowiednio kontrowersyjnego śledczego, a na należytym opisaniu jego zachowań. Jak już wspomniałam, Kallentoft i Lutteman uwielbiają babrać się w tym, co dzieje się w głowie Zacka na co dzień, a także w kontakcie z narkotykami. Rozkładają na czynniki pierwsze stan napięcia w umyśle bohatera i cały błogostan, który nadchodzi po nim. 

Chyba nie powinnam się przyznawać, że Zack Herry tak bardzo mnie intryguje.

W obliczu tak wyrazistej kreacji głównego bohatera, sama zagadka zdaje się schodzić na nieco dalszy plan. Nie oznacza to jednak, że nie jest interesująca! Wręcz przeciwnie – moim zdaniem jest skonstruowana dobrze, spójnie i posiada wszelkie cechy, by utrzymać zainteresowanie czytelnika. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to nieadekwatny opis okładkowy. Naprawdę rozumiem, że wyścig z czasem sprzedaje się lepiej niż żmudne śledztwo, ale nie dajcie się nabrać. Zanim dojdzie do sytuacji opisanej w blurbie, czeka nas wiele innych, równie kluczowych fabuły wydarzeń, a cała książka nie opiera się bynajmniej na gorączkowym poszukiwaniu chłopca zamkniętego w piwnicy, choć i ten element oczywiście w końcu się pojawia. Dużo czasu i uwagi jest tu poświęcone poszczególnym śledczym, sposobom ich pracy, a pierwsza połowa książki nie jest napakowana akcją, choć mimo to wcale się nie dłuży.

Jeśli z jakichś powodów nie spodobały Wam się solowe powieści Monsa Kallentofta, możecie śmiało spróbować cyklu o Zacku Herrym. Wpływ Markusa Luttemana jest bardzo wyraźny: nie ma charakterystycznych dla serii o Malin Fors długich, quasi-filozoficznych myśli, nie ma ofiar przemawiających zza grobu. Jest za to świetna kreacja głównego bohatera i opis, który potrafi zachwycić. Nie boję się powiedzieć, że cykl o Zacku Herrym jest lepszy od tego o Malin Fors, mimo że oba lubię i chętnie po nie sięgam. Gdybym miała polecać, zachęcałabym jednak, żeby w pierwszej kolejności sięgnąć po Herkulesa.






Na imię mi Zack || Leon || Bambi

4 komentarze:

  1. Intryguje mnie fabuła, ale widzę, że nie gra ona tutaj głównej roli. Rzadko w dziełach autorzy w sposób udany okazują psychikę bohaterów, a po przeczytaniu Twojej recenzji zdaje sobie sprawę z tego, że autorom udało się to znakomicie. Ten fakt jest bardzo zachęcający.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie moja bajka, lubię takie książki, więc z chęcią przeczytam.

    Pozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie zakladkadoksiazek.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam, nie znam.... ale musiałabym zacząć od pierwszego tomu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To lepiej teraz, póki są tylko dwa. ;) Poza tym... Właściwie nie jest to konieczne.

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.