środa, 6 stycznia 2016

Marcin Mortka – „Świt po bitwie”

Z Trylogią nordycką wiązałam wielkie nadzieje i postanowiłam nie zniechęcać się nawet po dość przeciętnej pierwszej części. Za punkt honoru postawiłam sobie poznanie kolejnych i zdecydowałam się podejść do nich z entuzjazmem – byłam (i właściwie wciąż jestem) przekonana, że jako całość będą się prezentowały znacznie lepiej niż pojedyncze tytuły. Póki co prezentuję Wam tom drugi – nieco lepszy od poprzednika, choć wciąż daleki od literackiego ideału.

We wznowieniu trylogii powstałej w latach 2003-2007 wydawnictwo Uroboros do spółki z autorem zdecydowało się na przestawienie szyku poszczególnych tomów tak, aby zachować ciągłość czasu wydarzeń. Dzięki temu po rozgrywającej się w historycznej Skandynawii Ostatniej sadze czytelnik otrzymuje jej bezpośrednią kontynuację, jaką jest osadzony w podobnym okresie Świt po bitwie, a dopiero potem Wojnę runów, której akcja rozgrywa się w czasie II wojny światowej. Na ten moment mogę powiedzieć, że był to zabieg udany, bo dużo łatwiej jest sięgać po te książki zgodnie z następstwem czasowym i nie wychodzić niepotrzebnie z klimatu dawnej Skandynawii i specyficznego, stylizowanego języka. Dodatkowo z tego co mi wiadomo treść Wojny runów zdradza kilka aspektów fabularnych ze Świtu po bitwie, więc tym bardziej nie warto ich ze sobą mieszać, bo można sporo sobie zaspoilerować.

W porównaniu z pierwszym tomem cyklu Świt po bitwie wypada zdecydowanie bardziej klarownie, choć może to być w pewnym stopniu zasługą tego, że z każdą kolejną stroną coraz bardziej przyzwyczajałam się do języka. Narracja nie stanowiła już tak dużego wyznania i chyba zaczęłam się powoli uczyć używanych tutaj islandzkich sformułowań, przez co przeskakiwanie wzrokiem do przypisów nie było już tak często konieczne. Treść również okazał się jaśniejsza, a jej cel dużo lepiej widoczny, niż to było w przypadku Ostatniej sagi; właśnie pod względem fabularnym Świt po bitwie spodobał mi się bardziej niż część pierwsza . Tym razem udało mi się więcej zrozumieć i wciągnąć się w przebieg wojennej akcji. Awanturniczy klimat w połączeniu ze skandynawskim chłodem i dystansem okazały się być mieszanką bardzo trafną, zwracającą uwagę i interesującą. Postaci, które już znałam, otrzymały więcej uwagi i miałam wrażenie, że są nakreślone nieco lepiej niż w pierwszym tomie, wydaje mi się również, że więcej było miejsca na ich indywidualne przemyślenia. Efektu dopełnił twardy, męski humor, który był już sygnalizowany, a tym razem miał okazję naprawdę rozkwitnąć.

Po przeczytaniu dwóch części nordyckiej sagi wciąż czeka na mnie finał – choć dwa pierwsze tomy nie spełniły wszystkich moich oczekiwań, to na ostatnią liczę najbardziej. Wojna runów jest najbliższa współczesności, a w dodatku jej akcja rozgrywa się w arcyciekawym otoczeniu, jakim jest krajobraz II wojny światowej, co daje jej bardzo duży potencjał fabularny. Ponadto historia zawarta w dwóch pierwszych częściach cyklu może całkiem nieźle się rozwinąć w zakończeniu – właśnie na to mam wielką nadzieję. Liczę, że to, co niedopowiedziane, zostanie domknięte, a zamierzchłe czasy zostaną należycie połączone z tymi bliższymi współczesności i cieszę się, że już niebawem zweryfikuję swoje oczekiwania.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros, będącemu częścią GW Foksal.


Ostatnia saga  |  Świt po bitwie  |  Wojna runów

2 komentarze:

  1. Ojj gdzieś się zagubiłam kiedy opisywałaś pierwsze tomy i teraz zupełnie nie jestem w temacie :D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.