poniedziałek, 28 września 2015

Stephen King – "Dziewczyna, która kochała Toma Gordona"

Rozwód rodziców zawsze jest trudnym wydarzeniem dla dzieci, niezależnie od wieku. Dziewięcioletnia Trisha stara się znosić go w ciszy – zawsze wycofana, dwa kroki za wirem rzeczywistych wydarzeń. Gdy podczas jednej z wycieczek jej matka i brat toczą kolejną spektakularną awanturę, dziewczynka nie jest w stanie zwrócić na siebie ich uwagi; postanawia na chwilę odłączyć się od rodziny za potrzebą, oczywiście z zamiarem szybkiego powrotu na wyznaczony szlak. Niestety, nie bierze pod uwagę, jak zdradliwe potrafią być niemal bezkresne lasy stanu Maine – znalezienie drogi powrotnej będzie trudniejsze, niż zakładała.

Książka jest zapisem kilkudniowej dziecięcej tułaczki, podczas której rozgrywają się kolejne małe tragedie. Dziewczynka przeżywa skrajny głód, wycieńczenie, paniczny lęk, musi też konfrontować się nie tylko z nowym środowiskiem, ale i niecodziennymi sytuacjami. Jej jedynym łącznikiem ze światem jest przenośne radio, dzięki któremu słucha transmisji meczów baseballowych. Czytelnik staje się obserwatorem narastającego szaleństwa bohaterki, w umyśle której fikcja coraz silniej miesza się z rzeczywistością.

Już na początku muszę zaznaczyć jedno – naprawdę lubię Kinga w wydaniu obyczajowo-psychologicznym; kto mnie zna, ten wie, że wczesne powieści Mistrza uważam za najlepsze i to w nich najchętniej się zaczytuję. Tym razem jednak opowiadana historia najzwyczajniej w świecie do mnie nie trafiła. Ciągle miałam poczucie niedosytu, emocje, które odczuwałam, były zupełnie inne niż chciałam, a brak dojmującej nudy przypisuję jedynie naprawdę sporej czcionce i niewielkiej objętości samego tekstu, bo fabuła naprawdę nie należy do pasjonujących. Praktycznie cały czas obserwujemy poszczególne kroki Trishy w jej podróży, a warstwa psychologiczna jest zbyt powierzchowna, by mogła na dobre zaciekawić czytelnika. Konwencją drogi powieść nieco (ale naprawdę tylko nieco) przypomina Wielki Marsz, nie jest jednak nawet w połowie tak głęboka i treściwa.

Kolejnym aspektem, który wywołuje we mnie mieszane uczucia, jest konstrukcja głównej bohaterki. Na dzieciach znam się dość słabo i naprawdę ciężko jest mi ocenić, co może i potrafi przeciętna dziewięciolatka, ale mogę powiedzieć o swoich odczuciach – przez całą lekturę, ilekroć przyglądałam się zachowaniu Trishy, towarzyszyło mi przekonanie o wielkiej nieautentyczności. Racjonowanie sobie żywności, przenoszenie głazów aby przejść przez strumień, dorosłe i racjonalne myślenie, bardzo rzadkie chwile utraty panowania nad emocjami... Wszystko to daje obraz daleki od mojego wyobrażenia dziecięcych zachowań. Z drugiej strony jednak ów dysonans z czasem bladł – paradoksalnie im dalej posuwała się akcja, tym bardziej autentycznie wyglądała sytuacja. Narastający obłęd dziewczynki i stopniowa dominacja instynktowych odruchów nad racjonalizmem wypadły pozytywnie – im mniej było w Trishy myślącego człowieka, tym prawdziwiej malował się jej obraz.

Dziewczyna... z pewnością nie spodoba się każdemu. Ci, którzy szukają pełnokrwistego horroru, mogą sobie odpuścić już na starcie, bo nie o grozę w tej książce chodzi. King kolejny raz postanowił zabawić się ludzką psychiką budując obraz wielkiej i wyczerpującej tragedii, jednak moim zdaniem podszedł do sprawy jakoś bez przekonania. Opowieść o Trishy z pewnością nie porywa, ma wiele braków i mogłaby zostać pogłębiona, jest w niej jednak pewna niepokojąca płaszczyzna. Autor znów operuje lękami popularnymi i uniwersalnymi, a w narastającym obłędzie dziecka odnaleźć można pewien pierwiastek każdego z nas. Niestety, zbyt mały, by w umyśle zasiać ziarnko niepokoju; lektury nie zakończyłam z żadnym dyskomfortem psychicznym, czego szczerze i mocno żałuję.

4 komentarze:

  1. Strasznie bałam się sięgnąć po tą powieść, bo dzieli ja morze skrajnych recenzji. Teraz na pewno się zdecyduję :)
    Thievingbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli o mnie chodzi wolę Kinga w wydaniu właśnie takich psychologicznych dzieł. Lecz te krwiste również mi podhcodza. Po prostu uwielbiam Stephena Kinga w każdej odsłonie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To w sumie trochę jak z "Komórką" - niby fajna, niby spoko, niby lekka, ale jednak czegoś w niej brakowało mi, i to czegoś dość dużego.

    OdpowiedzUsuń
  4. dla ziomeczków w temacie, polecam zajrzeć tutaj

    https://www.youtube.com/watch?v=X1chgrPtdyk

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.