czwartek, 6 lipca 2017

Cecelia Ahern – „Lirogon”




Czytałam wszystkie wydane w Polsce powieści Cecelii Ahern. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, niektóre zapadły w moją pamięć na stałe, o innych zdążyłam już zapomnieć. Najistotniejszy jednak pozostaje fakt, że dzięki całości swojego dorobku autorka należy do grona moich ulubionych. Jest w jej powieściach coś, co nie pozwala mi się od nich oderwać, a wszelkie zawarte w nich emocje przeżywam bardzo silnie i odbieram osobiście.

Po Lirogonie spodziewałam się bardzo wiele. Choć miałam książkę już przed premierą, złożyło się tak, że dopiero w ostatnich dniach udało mi się ją przeczytać. Przez te dwa miesiące zapoznałam się z wieloma recenzjami, a w większości z nich znajdowałam takie określenia jak "niezwykła", "zachwycająca" i "wyjątkowa". Czy dałam się złapać na zdanie innych? Być może, ale najwyraźniej mamy bardzo zbieżny gust, bo i ja skończyłam lekturę z poczuciem ogromnego zadowolenia.

Gdzieś w małej, leśnej chacie w południowo-zachodniej Irlandii mieszka dziewczyna, o której istnieniu wie tylko jedna osoba. Przed światem skryta jest nie tylko ona sama, ale również jej niezwykły dar: naśladownictwo. Niczym australijski ptak, lirogon, potrafi odtwarzać najrozmaitsze dźwięki. Gdy o jej obecności dowiaduje się para filmowców, Salomon i Bo, cały świat dziewczyny zmienia się w okamgnieniu: ludzie są nią oczarowani i chcą oglądać, poznawać jej możliwości. Czy, izolowana do tej pory, poradzi sobie w świetle reflektorów? 

Muszę przyznać, że na samym początku łatwo nie było: fabuła niezbyt mnie wciągnęła, a do tego jedna z bohaterek, Bo, budziła we mnie koszmarne pokłady złości. Nie cierpię takich ludzi jak ona, serio. Przecież ta kobieta przekracza wszelkie granice! Na szczęście w miarę klarowania się fabuły lektura szła mi coraz łatwiej. Nie, Bo nie zniknęła ani nie stała się mniej irytująca jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; po prostu emocje, które wywoływała, zostały zastąpione przez całe szeregi innych. Dla osób mocno empatycznych z pewnością nie będzie to łatwa lektura: Laura jako bohaterka jest osobą bardzo wrażliwą, ale też niezwykle ekspresyjną: jej stany emocjonalne są bardzo silne i dobrze nakreślone. Cecelia Ahern słynie z wiarygodnego odzwierciedlania uczuć i mam wrażenie, że w Lirogonie wspięła się na wyżyny swoich możliwości.

A'propos uczuć – w jednej z recenzji spotkałam się z rozważaniem, czy Lirogon nie jest przypadkiem tanim, niedopracowanym love story. Moim zdaniem nie. Większość powieści Cecelii Ahern to w jakimś stopniu romanse, ale w wielu z nich ta płaszczyzna stanowi raczej tło niż główną oś fabuły. Moje ulubione Kiedy cię poznałam i Sto imion to książki o konkretnej fabule, w których rodzące się między bohaterami uczucie stanowi kwestię drugorzędną, nienachalny dodatek, który pięknie uzupełnia całość. To właśnie ma miejsce w Lirogonie. Zgodzę się, że nie mamy tu pełnego nakreślenia relacji i tego, jak jest budowana, jednak moim zdaniem na tym polega urok tej książki. Romans jest subtelny i delikatny jak sama Laura, idealnie do niej pasuje.

Jeśli chodzi o główną oś fabularną, bardzo podoba mi się to, w jaki sposób zostały w tej powieści pokazane programy typu talent show, w których nie liczą się uczestnicy, a kariery i pieniądze producentów i sponsorów. Osoba niezwiązana z show-biznesem zostaje rzucona na głęboką wodę i jest bardzo podatna na wszelkie zagrożenia: czuje ogromną presję, ufa nieodpowiednim ludziom i bardzo łatwo ją oszukać. Wmawia się jej, że wykorzystuje największą szansę swojego życia i że od jednego wydarzenia zależy całe jej życie, dzięki czemu stopniowo uzależnia się od swoich "dobroczyńców" podpisując umowy i zmuszając się do robienia rzeczy, na które nie ma ochoty. Moim zdaniem to trafne ujęcie rzeczywistości, a jego najlepszym potwierdzeniem jest to, jak wielu zwycięzców tego typu programów nie robi ostatecznie żadnej większej kariery.

Ogromną zaletą powieści są również wstawki z autentycznej pracy na temat lirogonów autorstwa Ambrose'a Pratta. Fragmenty, które wybrała autorka, idealnie współgrają z tekstem; widać wyraźnie, że Ahern inspirowała się tymi ptakami nie tylko przy wymyślaniu nietypowej zdolności swojej bohaterki, ale także kreując jej charakter oraz przyszłe losy. To świetne uzupełnienie powieści, które kieruje interpretacje czytelnika na odpowiednie tory.

Polecam, zachęcam, podaję dalej, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o tej niezwykłej powieści. Jest dokładnie taka, jak mówią: niesamowita.






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Akurat.

8 komentarzy:

  1. Słyszałam wielokrotnie nazwisko tej autorki i zawsze kojarzyła mi się z ksiazkami z tanimi motywami miłosnymi. Tm razem jestem pozytywnie zaskoczona. Głowna bohaterka z którą mogłabym się utożsamić skutecznie mnie zachęca. Do tego wątek z talent show jest godny poznania. Chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy są to tanie motywy miłosne (lubiąc autorkę jestem w pewnym stopniu nieobiektywna), ale nawet jeśli klisze się pojawiają, to ich wykorzystanie nie zawsze jest tym najprostszym i najbardziej oczywistym. No i Ahern jest mistrzynią wplatania do swoich opowieści realizmu magicznego - w wielu jej powieściach pojawiają się rozwiązania z pogranicza fikcji i rzeczywistości. Za to ją lubię. :)

      Usuń
  2. Wiele osób chwali tę historię, jednak ja na razie czuję obawy przed sięganiem po twórczość Ahern. Co prawda, "Love, Rosie" podobała mi się, ale "Kiedy cię poznałam" tak zawiodła, że na razie odpuszczam sobie jej twórczość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w przypadku tych dwóch książek zdanie mam odwrotne: "Kiedy cię poznałam" całkiem mi się podobało, natomiast "Love, Rosie" nie trawię. Chyba powinnaś traktować moje polecenia odwrotnie - negatywne opinie Ahern traktować jako zachętę. ;)

      Usuń
  3. Bosz, mam niesamowitą ochotę na ten tytuł, kocham twórczość Ahern i jestem pewna, że ta książka mnie nie zawiedzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli uwielbiasz książki autorki, to jestem pewna, że Lirogon Ci się spodoba. :)

      Usuń
  4. Jeszcze nie czytałam nic tej autorki, ciągle zabieram się do "Love Rosie", bo bardzo podobał mi się film... chyba już czas najwyższy jednak coś przeczytać:)

    A w wolnej chwili zapraszam też do siebie:
    http://ksiegozbiorkasiny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem, jak odbierzesz "Love, Rosie". Co prawda nie widziałam filmu, ale zakładam, że będzie bardzo różnił się od książki, bo to jednak nie jest zwykła powieść - forma epistolarna nadaje jej bardzo szczególnego charakteru, który mnie osobiście niezbyt się spodobał. ;)

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.