Hanna Greń już od dawna pojawiała się na horyzoncie moich czytelniczych aspiracji (ależ ze mnie poetka!), jednak do tej pory brakowało mi dostatecznej motywacji (i jeszcze rym!), by zabrać się za którąś z jej powieści. Czekałam na dogodną okazję, najlepiej początek jakiejś nowej serii, która nie przerażałaby mnie perspektywą kilku tomów do nadrobienia. I proszę, wraz z początkiem roku taka szansa nadeszła, a ja z radością z niej skorzystałam. Udałam się w podróż do Wioski Kłamców, gdzie każdy zdaje się skrywać jakąś mroczną tajemnicę...
Mamy tutaj do czynienia z dość klasyczną historią: oto córka policjanta (która również miała swój epizod z tym zawodem), postanawia ruszyć w drogę i wyjaśnić okoliczności śmierci ojca. Co prawda pozornie sprawa jest już rozwiązana, a osoby podejrzane o popełnienie zbrodni zostały skazane, jednak Dionizie (cóż za cudne imię!) to nie wystarcza – jej zdaniem winni wciąż są na wolności. W poszukiwaniu prawdy kobieta udaje się do niewielkiej wioski, w której będzie próbowała odkryć nowe fakty.
Cudowne jest to, że główka bohaterka, podobnie jak czytelnicy, nie spodziewa się zupełnie, jak zagmatwana i trudna będzie sprawa, którą będziemy wspólnie odkrywać. Strzygom to niepozorna miejscowość, jednak wszyscy jej mieszkańcy zdają się być uwikłani w jakąś niejasną i przerażającą historię. W pewnym momencie mamy wrażenie, że absolutnie każdy coś ukrywa, przez co wszyscy stają się podejrzanymi, a śledztwo zatacza coraz szersze kręgi. Dodatkowo obecność wątków fantastycznych, związanych z lokalnymi wierzeniami, dodaje całej książce ciekawego charakteru.
Cały czas zastanawiam się, jak najtrafniej zaklasyfikować Wioskę kłamców. Niezaprzeczalnie jest to kryminał, bo w końcu mamy i trupa, i śledztwo, mające wyjaśnić okoliczności jego śmierci. Są tu również elementy thrillera. A jednak w odniesieniu do współczesnej "normy" obu tych gatunków, muszę wspomnieć, że książka Hanny Greń wypada wyjątkowo spokojnie i łagodnie. Próżno tu szukać galopującej na łeb na szyję akcji czy też miejsc zbrodni opisanych tak plastycznie, że zbiera nam się na wymioty. To raczej spokojna, klimatyczna książka dla tych osób, które nad adrenalinę przedkładają ciekawe tło społecznie i spokojniejsze tempo wydarzeń. Nie jest to absolutnie wada – mnie całkiem spodobało się takie podejście do gatunku. Ale jeśli jesteście jedną z osób, które piszą do Maxa Czornyja, że jego książki mogłyby być bardziej krwawe (w którymś z wywiadów wspominał, że są tacy czytelnicy), to tutaj możecie czuć się lekko zagubieni.
Czy zatem uważam za udane moje pierwsze spotkanie z prozą Hanny Greń? Właściwie tak. Spodobał mi się jej styl i to, w jaki sposób snuje swoją historię, jestem zachwycona zagadką, jaką wykreowała i tym, jak sprawnie mieszała tropy, by jak najdłużej utrzymać nas z dala od rozwiązania. Nie wiem jednak, czy sięgnę po kolejne książki z serii. Główna bohaterka irytowała mnie niesamowicie (z tego, co widziałam w innych recenzjach, nie jestem w tym odczuciu sama), a poza tym wolę chyba jednak bardziej krwawe i brutalne opowieści. Znam jednak mnóstwo osób, którym z czystym sumieniem poleciłabym prozę Hanny Greń i zachęciła je do przeczytania poprzednich książek autorki. A może Ty jesteś jedną z nich?
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czwarta Strona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.