czwartek, 25 maja 2017

Tomasz Marchewka – „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział”





Źle znoszę obcowanie z książkami, których nie potrafię jednoznacznie ocenić; wolę kończyć lekturę i mieć w głowie jasną opinię, niż bezustannie ważyć wady i zalety, zastanawiając się, które z nich były bardziej wyraźnie i istotne dla obrazu całości. Niestety książka Tomasza Marchewki należy do drugiej kategorii: odkąd przeczytałam ostatnią stronę, minęło dobrych kilka dni, a mimo to wciąż nie potrafię jasno powiedzieć, czy ta historia mi się podobała. Nie skradła mojego serca, to na pewno, choć po zapoznaniu się z opisem byłam pewna, że tak właśnie będzie...

Hausenberg to miasto, gdzie problemy rozwiązuje się pięściami, a siłą napędową i największą namiętnością jest gra. Przy karcianych rozgrywkach załatwia się interesy i prowadzi życie towarzyskie, a szulerka urosła tu do rangi sztuki. W takim świecie nie ma miejsca na kompromisy: gdy jest się młodym, trzeba zrobić coś niebywałego, by wywrzeć na wszystkich wrażenie i szturmem wedrzeć się na salony. Taki właśnie plan ma Slava, młody uczeń legendarnego karciarza: chce numerem życia wyrobić sobie renomę na resztę swoich dni. Problem polega na tym, że od początku wszystko idzie nie tak, a problemy, które początkowo wydawały się być zwykłym pechem, okazują się mieć znacznie poważniejsze źródło.

Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to historia trzech charyzmatycznych postaci: młodego szulera Slavy, który nie ma za grosz rozsądku, ale zwykle spada na cztery łapy niczym kot, Petra, który sam siebie nazywa pierwszym pośród złodziei, oraz zabójcy Nino. Każdy z nich zaprezentowany jest ciekawie i widać wyraźnie różnice między nimi, specyfika postaci podkreślona jest właściwie. Choć spodziewałam się, że to karciarz będzie kradł całą uwagę, nie zaskarbił sobie moje sympatii: denerwowała mnie ta jego skrajna lekkomyślność i brak jakichkolwiek refleksji. Przyjemnym kontrastem był dla niego znacznie bardziej dojrzały i opanowany Petr, którego poczynania stanowiły przeciwwagę dla szaleństw młodego szulera. 

Z drugiej strony jestem zawiedziona tym, jak mało Tomasz Marchewka powiedział nam o wymyślonym przez siebie świecie. Postawił na akcję, to zrozumiałe, ale nie zdradził nic ponad to, co było niezbędne dla rozwoju fabuły. Hausenberg jawi się zatem jako miasto trzech profesji: szulerstwa, złodziejstwa i bijatyki, choć logika podpowiada, że nie wszyscy mieszkańcy mogą się zajmować wyłącznie tym. Brakowało mi jakiegoś umiejscowienia tej historii w tle, bliskości do realnych mechanizmów rządzących miastem, szerszego kontekstu. Autor nie zadbał o dopieszczenie szczegółów, ale książka nie stała się dzięki temu uniwersalna  w moim odczuciu jest raczej w pewnym stopniu niekompletna.

Gdy myślę o głównym wątku powieści również mam wrażenie, że czegoś w nim brakuje. Owszem, otrzymujemy wszystkie niezbędne dane, by opowieść była spójna a rozwiązanie wiarygodne, a jednak nie daje to poczucia pełnej historii. Może to być po części skutek technicznych zabiegów zastosowanych przez autora, a konkretnie natłoku przeskoków czasowych. Moim zdaniem tylko kilka z nich było uzasadnionych i potrzebnych, w dodatku większość z nich lepiej sprawdziłaby się jako wspomnienie, retrospekcja, zamiast osobnego rozdziału zaczynanego słowami "x miesięcy wcześniej". Z czymś takim łatwo przesadzić, przez co książka momentami traci płynność, a jej główna oś czasowa dość mocno się zaciera. 

Jedno w czym muszę oddać sprawiedliwość autorowi, to talent do budowania klimatu: Hausenberg jest wyraźnie mroczny i niebezpieczny, a niektóre sceny przyprawiają o drżenie serca, bo są opisane naprawdę bardzo dobrze. Podoba mi się świat szulerki, nietypowe gry w karty, gangsterski klimat, nawiązania do mojego ukochanego Wielkiego Szu. Niczego sobie jest też akcja: wartka, przepełniona licznymi intrygami, wciągająca. Książkę czyta się bardzo dobrze, a prezentowane wydarzenia potrafią pochłonąć czytelnika tak, że strony przewracają się same. Chwilami. Bo momenty, gdy akcja zwalnia lub kolejny raz przenosi się do przeszłości, przypominały mi o wszystkich wymienionych wcześniej negatywach.

Po przeczytaniu książki czułam przede wszystkim rozczarowanie, choć z pewnością w jakimś stopniu wynika ono z oczekiwań, które miałam i wizji, którą stworzyłam sobie jeszcze przed lekturą. Opis wręcz wołał do mnie jako "książka dla Kaś" i spodziewałam się, że będę zadowolona. Niestety, tak się nie stało. Oczywiście zachęcam żeby samodzielnie zapoznać się z książką, bo a nuż Tobie przypadnie do gustu (oceny są bardzo pozytywne), ale gdybym miała odesłać Cię do jakiegoś dobrego, klimatycznego urban fantasy, poleciłabym raczej Grimm City Jakuba Ćwieka  co prawda nie ma tam szulerów, ale zagadki są ciekawsze, klimat mocniejszy, tło bardziej dopracowane, a ogólne wrażenie bardzo, bardzo pozytywne. 






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.

1 komentarz:

  1. Ja jestem właśnie w trakcie lektury i już teraz z większością tego co wymieniłaś się w pełni zgadzam. Bardzo mi brakuje tego tła, powieść jest przez to dla mnie strasznie uboga. Slava mnie denerwuje tą swoją lekkomyślnością. Plus mam już 150 stron za sobą a dopiero teraz zaczyna być widać, o co w tej całej książce chodzi. Na początku było takie pisanie o niczym. Nie wciąga mnie więc ten Marchewka, chociaż teraz, gdy akcja nabiera jakiegokolwiek zarysu, lepiej się go czyta.
    Drażni mnie też inna rzecz - ciągłe powtarzanie się, tzn. postacie potrafią trzy razy przedstawiać nam te same swoje myśli, tylko w inny sposób...

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.