środa, 6 listopada 2019

Mario Puzo – „Ojciec chrzestny”

Odkąd dorosłam, nie jest mi po drodze z klasykami światowej literatury. W szkole sięgałam po nich głównie z przymusu (choć bez męczarni, bo czytać zawsze lubiłam), rzadziej z rzeczywistej chęci poznania danej, popularnej historii. Do samego Ojca chrzestnego miałam dwa podejścia i żadne nie zakończyło się sukcesem. Zdążyłam już spisać naszą relację na straty i nie miałam w planach sięgać po tę książkę kolejny raz.

W październiku jednak szukałam czegoś, co mogłabym puścić sobie w tle podczas nudnej, acz niewymagającej komputerowej dłubaniny. Wiecie, jakiegoś audiobooka, który zajmie mi głowę, żebym nie miała poczucia marnowania czasu. Padło na darmowy fragment powieści Mario Puzo udostępniony na youtubie Audioteki i muszę się Wam przyznać, że to była najlepsza możliwa decyzja. Samo słuchowisko (bo zamiast jednego lektora mamy tu czytanie z podziałem na role) wciągnęło mnie bez reszty; zakochałam się przede wszystkim we wspaniałej narracji. Rozważałam wykupienie dostępu do serwisu, żeby dokończyć, ale ostatecznie uznałam, że hej, skoro już się wkręciłam, może warto to wykorzystać i sięgnąć po wersję papierową?

Teraz, gdy skończyłam, mogę powiedzieć jedno: to była fenomenalna książka. Bezapelacyjnie najlepsza spośród tych, jakie przeczytałam w 2019 roku i na pewno jedna z najlepszych, jakie dane mi było przeczytać w całym moim życiu.

Jestem zakochana w sposobie narracji, jakim posługuje się Mario Puzo. Wykorzystując różne perspektywy, kreuje on dla nas interesujący i niejednokrotnie zaskakujący obraz świata przedstawionego. Fabuła często zakręca, a wątki są urywane w najważniejszych momentach, by następnie doczekać się dopowiedzenia z zupełnie innej perspektywy. Czasem dowiadujemy się o pewnych efektach, a dopiero później odkrywamy, jak doszło do jakiejś sytuacji. I choć brzmi to szalenie denerwująco, podczas lektury wcale takie nie jest; jesteśmy wodzeni za nos z wyczuciem, tak, że ostatecznie czujemy się zaskoczeni i zadowoleni. 

Kolejnym atutem Ojca chrzestnego są bohaterowie. Wykreowani różnorodnie, ciekawie, w dodatku wyposażeni we własne historie, które świetnie współgrają z ich charakterami. Mario Puzo, podobnie jak Vito Corleone, każdej z pojawiających się postaci okazuje należny szacunek i opowiada o jej życiu, udowadniając tym samym, jak dopracowany jest wymyślony przez niego świat. Tu wszystko jest umotywowane, a sieć zależności przypomina misternie utkaną pajęczynę. 

Ponadto urzekł mnie język i styl autora. Miałam pewne obawy, czy długie wypowiedzi narratora, który w bogaty sposób opisuje nam świat i odczucia bohaterów, sprawdzą się tak samo dobrze w książce, jak w słuchowisku, ale ten lęk okazał się niepotrzebny. Niezależnie od wersji, opowieść prezentuje się świetnie i nie nudzi odbiorcy, a dialogi pojawiające się na tle długich akapitów zyskują dodatkową moc, stają się jeszcze bardziej wyraziste.

Cóż mogę powiedzieć: nie chcę Was namawiać na lekturę, bo sama do niedawna nie uległabym takim namowom. A jednak, jeśli jeszcze nie znacie tej książki, gorąco zachęcam Was do jej poznania – czy to od razu w wersji papierowej, czy w słuchowisku, którego zajawkę znajdziecie tutaj. Nie odbierajcie sobie tej przyjemności. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.